Miesiąc: listopad 2022

Zamek Myśliwski

Z Nowego Zamku do Zamku Myśliwskiego.

Wczesne rozpoczęcie nawet i krótkiego październikowego dnia ma tę zaletę, że daje się łatwo podzielić na trzy wycieczki. Pierwszą zaliczyliśmy do śniadania, druga nieco dalsza zaraz się właśnie zacznie, zostawiając dość czasu na trzecią, najdalszą, popołudniową.

Za namową personelu Hubertówki, w której się noclegujemy i stołujemy (miejscowość Nowy Zamek), jedziemy do Zamku Myśliwskiego – to też była kiedyś miejscowość albo osada, gdzie do 2020 roku mieściła się restauracja Hubertówka. Dziś to chata leśna – ładna, duża, położona na leśnej polanie, ale oddalona od cywilizacji i jakiejkolwiek bitej drogi. Jak mogła tu kiedykolwiek funkcjonować popularna restauracja? Bez 4×4 z pewnością trudno tu było poza porą suchego lata dojechać.

Ale nie tam nasza południowa wycieczka się zaczyna. Przyjeżdżając w Dolinę Baryczy, miałem taki sprytny plan, by zrobić rybne zapasy na kilka tygodni, a może i na święta. Szukałem więc miejsc w Dolinie Baryczy, gdzie detalicznie świeżą rybę można kupić. I takie właśnie miejsce znalazłem  kilkaset metrów od naszej miejscówki. 

Zajeżdżamy do Zajazdu u Bartka

Jest to jeden z licznych przystanków na Kolorowym Szlaku Karpia. Możemy tu zamówić niemal każdą rybę słodkowodną – umawiamy się więc na odbiór w dniu wyjazdu jesiotra, węgorza, tołpygi, amura, karpi i linów. Część z nich już pod kątem kolacji wigilijnej.

Po przejechaniu prawie trzech kilometrów lasem i błotami, zostawiamy samochód pod Zamkiem Myśliwskim (zdjęcie z zasobów Barycz.pl)

Dzikie to dziś miejsce. Ale biorąc pod uwagę wyśmienitą kuchnię myśliwską i rybną serwowaną nam w nowej siedzibie restauracji, z pewnością miało ono wielu stałych klientów. Ale może nie dość nowych, bo niełatwo tu trafić – stąd decyzja o budowie nowej siedziby.

Przez tę dziurę w czasoprzestrzeni wchodzimy w las

Las…. – dużo powiedziane. Owszem, mało turystycznie uczęszczane to miejsce, ale widać, że trwa tu regularna gospodarka leśna, czyli hodowla w równych rzędach posadzonych desek.

Po przedarciu się przez pierwsze gęste zarośla, wędrujemy dalej szeroki duktem.

Naszym celem są ukryte w lesie stawy: Sarni, Brzesławicki i Górny. Z raportów ornitologicznych wynika, że ptasiarze rzadko tu zaglądają. Pewnie za względu na trudny dojazd, a nie z braku ptactwa. 

Staw Sarni jest spuszczony – nic się na nim nie dzieje.

Ale kolejny Staw Brzasławicki już na pierwszy rzut wiele obiecuje.

Na pierwszym planie łabędzie krzykliwe. A w tle gęsta zupa kacza. Z lornetką nie sposób oznaczyć gatunki. Więc co robimy? Wracamy pieszo do samochodu te dwa kilometry i przyjeżdżamy w to samo miejsce już wyposażeni w lunetę. Ale przedtem upewniamy się – jesteśmy poza rezerwatem, brak szlabanów i zakazu wjazdu, leśna droga wzdłuż stawów służy również lokalnemu ruchowi kołowemu. 

Mnóstwo ptactwa wielu gatunków mogę teraz dostrzec. Choć nic nowego, widoki cieszą oko. 

Po sąsiednim spuszczonym stawie chodzi lisek

Nasyciwszy obiektywy i oczy, jedziemy dalej leśnymi drogami. Zatrzymujemy się przy zabytkowym jazie

Niespodziewana niespodzianka! Te ustrojstwa służące niegdyś do regulacji poziomu wody przed jazem okazują się być jeleniogórskiej produkcji!  

Takie same przecież widzieliśmy już na Stawach Przemkowskich! Ot, taki miły dla jeleniogórskiego regionalisty akcent. 

A to co to? 

Mamy oczywiście do czynienia z odbiciem drzew w wodzie. Lecz co ciekawe, granic lustra wody wyraźnie nie widać przez co mózg ma przez chwilę problem ze zrozumieniem tego, co widzi oko. Czyż nie?

Żegnmy się w okolicami Zamku Myśliwskiego pysznym widokiem kowalika

Powyższe zdjęcie oraz wszystkie w Galerii są już autorstwa Dorotki – zapraszam do oglądania. 

Mleko wolno Baryczą płynące

Drugi świt w Dolinie Baryczy. Całkiem inny, bo brzegiem rzeki idziemy, mając widoki na łąki i pola. Choć blisko stawów będziemy się poruszać, to ich tafli tym razem oglądać nie będziemy. Ale będziemy dobrze słyszeć, co się na niej dzieje.

Spacer zaczynamy tylko kilometr, dwa od Hubertówki. Jest całkiem ciemno, gdy wyruszamy. Moja lusrzanka odmawia jeszcze współpracy i nie ostrzy przy niemal całkowitym braku światła. Dużo inteligentniejsze komórki lepiej sobie w takich warunkach radzą, ale i obraz powstaje bardziej oszukany.  Więc nie publikuję. Parę minut później, gdy niebo szarzeje, lustrzanka rejestruje pierwsze obrazy. 

Jest ciemno i mgliście. A z ciemności i mgły pierwsze wyłaniają się ramiona drzew 

Światła coraz więcej, choć do wschodu ciągle paru minut brakuje. Idziemy zarosioną groblą wzdłuż nurty Baryczy. 

Czernie i szarości ustępują, niebo różowieje, krajobraz wpada w pastele 

Rzeką płynie złoto, mleko i wata cukrowa

Choć słowo „płynie” jest tu na wyrost. Nie widziałem nigdy tak leniwej rzeki – jak piszą internety, w zależności od chwilowych stosunków wodnych, Barycz potrafi zatrzymać się lub nawet cofnąć. A to dlatego, że teren na tym odcinku jest płaski jak naleśnik, a całkowity średni spadek od źródeł rzeki do jej ujścia pod Głogowem wynosi zaledwie 0,035%. Czyli na każdych stu metrach opada o całe trzy i pół centymetra. 

Takoż i my niespiesznie z nurtem podążamy przez ponad godzinę, a potem już nieco szybciej wracamy „pod górkę”. 

Pastele też już ustępują. Przez gałęzie przebijają się pierwsze bezpośrednie promienie. Słońce zagląda przez krzaki i patrzy, co my tu robimy.

Smugi słońca

Świat zaczyna inaczej wyglądać

Zawracamy. Odkąd zrobiło się jasno, towarzyszy nam olbrzymi hałas dochodzący z pobliskich stawów. Ptaków nie widzimy, ale słyszymy tysiące kaczych i gęsich dziobów mówiących sobie zapewne nawzajem „Dzień dobry, kwa, kwa”.

Aż któryś gąsior lub kaczor daje sygnał i wszystkie ptaki w jednej chwili podrywają się i lecą na śniadanie.

Szum tysięcy par skrzydeł startujących z wody i nisko nad nami przelatujących jest nie do opisania. Stoimy dokładnie na przedłużeniu pasa startowego, a hałas dochodzi ze wszystkich stron. Przyjeżdżając nad Barycz, na takie właśnie przeżycie liczyłem.\

Moje zdjęcie dnia – miękką kredką malowane

Słońce już dobrze nad horyzontem – świeci ostrym światłem. Takie zdjęcie, jak poniżej, na pierwszy rzut oka uznałbym, za prześwietlone i odrzucił zaraz po zrobieniu. Ale na szczęście nie odrzuciłem, a im dłuzej oglądam, tym bardziej mi się ono podoba. 

Przez ostatnią część spaceru podąża za mną mój cień. Na ciepłym tle – to znaczy, że poranek się skończył i nadszedł czas na śniadanie.

Fura ładnych zdjęć Dorotki rozładowała się jak zwykle w Galerii – zapraszam! 

Kulikowe pole

Całą resztę dnia rozpoczętego tak pięknie świtem nad Grabownicą spędzamy w terenie – trochę autem, więcej pieszo. 

Południowy spacer

Przy bezchmurnej i bezwietrznej aurze i woda i niebo zapewniają podobnie gładkie, jednolite tło

Bieliki wszędzie nam towarzyszyły przez te kilka dni

Gęgawy pasące się na grobli – na pierwszym planie to tegoroczna młodzież, z tyłu dorosła gęś; może to rodzina? 

Gdzieżeś ty bywał, czarny baranie?

Karpie proszące się na święta 

Samochodem podjeżdżamy pod wieżę na Grabownicy. NA spuszczonym stawie ponownie widzimy dużo bielików.

Przez dłuższą chwilę obserwuję przez teleskop nierówną walkę młodego bielika z dwoma wronami siwymi. Każda z osobna nie byłaby w stanie bielikowi zrobić krzywdy, ale we dwie mogą mu życie mocno uprzykrzyć. W końcu bielik się poddał.  

Czysto białe czaple i ich odbicia

Schodząc z wieży po wąskich i niskich schodach, widzę „laurkę” pozostawioną przez kogoś, kto doświadczył tego samego bolesnego uczucia, co ja. Czyli gwizdnął głową o zbyt nisko zawieszoną belkę. Faktycznie – inżynier tego nie robił.

Przypadkowe spotkanie – jadąc samochodem, na polu widzę stado średniej wielkości z niczym się nie kojarzących ptaków. Zatrzymujemy się, cofamy… To kuliki wielkie 

Kilkanaście kulików zatrzymało się w przelocie na polu z poplonem. Nieco zbyt daleko na dobre zdjęcia, ale wystarczająco blisko, by nawet gołym okiem dostrzec ich długie zagięte dzioby. Nigdy wcześniej nie widziałem kulików z tak bliska, więc radość spora. I stąd tytuł odcinka, bo z pewnością była to obserwacja dnia. 

Teatr cieni

I tak idąc i idąc, dochodzimy do zachodu

Zachodźże, słoneczko,
Skoro masz zachodzić
Bo mnie nogi bolą
Po tym polu chodzić
Nogi bolą chodzić,
Ręce bolą robić
Zachodźże, słoneczko,
Skoro masz zachodzić

To z dziecięcej piosenki, nie moje…

Stoimy i patrzymy.. A potem na odwrót

Zachód słońca to czas, gdy ptactwo wraca z żerowisk na noclegowisko. Stada gęsi i kaczek przelatują jedne za drugim.   Na tym jednym zdjęciu widać grubo ponad 500 ptaków

Już po zachodzie, gdy robi się ciemno, nadlatujące ptaki ciągle nad nami słychać. Pora wracać.

Dużo ładnych zdjęć Dorotki w Galerii – zapraszam!

Nad Grabownicą o świcie

Słoneczna aura panowała przez cały czas naszego pobytu w Dolinie Baryczy, więc nie można było pominąć okazji do oglądania wschodów słońca na stawami. Tym bardziej, że następują one dopiero około siódme. Dziś rano, nieco po szóstej, wybieramy się na pierwszy wschód nad Grabownicę. To jeden z największych stawów kompleksu milickiego atrakcyjny dla ptasiarzy ze względu na wieżę obserwacyjną i na częste występowanie łabędzia czarnodziobego. Dziś go jednak nie będzie i wiem o tym z góry, bo staw spuszczony. Polować więc będziemy głównie na piękne chwile i może jakieś przypadkowe ptactwo.

Na punkcie jesteśmy przed siódmą, zajmujemy miejsca w pierwszym rzędzie, rozstawiamy sprzęt i zaraz się wokół nas zaludnia – miejsce to okazuje się dość popularne wśród przyrodników i fotoamatorów.   

Pierwsze zdjęcia robione jeszcze dobrze przed wschodem

Ten świecący punkt to nie Wieża Saurona lecz odległy masz telekomunikacyjny.

Ptactwo na stawie jest, nawet w dużej liczbie, ale przy tym świetle i z tej odległości można c najwyżej określić rodziny ptasie – czaple, mewy, blaszkodziobe.

Pierwsze ptaki w powietrzu

Na wysepce swój dom ma rodzina jeleni – wyszedł byk, łania i chyba dwa cielaki 

Już nieco lepiej widać ptaki

Grupa bielików

i czapli białych

Słońce wystawia na świat kawałek twarzy, sprawdzając czy warto dziś wstawać

Wyszło chyba, że warto, więc wstaje bardziej…

Stoimy tam zauroczeni prawie godzinę. A że do śniadania jeszcze sporo czasu, szukamy innych scenerii do fotografii. Sprzyjają nam poranne mgły

Pięknie jest, czyż nie?

Nie spodziewałem się, że tak subtelne detale wyjdą mi na długim obiektywie i – z konieczności – dużej odległości.

Na zarośniętych starodrzewem groblach

Dopiero dochodzi dziewiąta rano, a już tak pięknie było. Przed nami kolejne atrakcje – ale o tym w kolejnym odcinku i po obowiązkowym obejrzeniu zdjęć Dorotki w Galerii

Dolina Baryczy jesienią

Nad Baryczą w celach ptasio-rekreacyjnych byliśmy już dwa razy wiosną tego roku. Całkiem udane to były wycieczki, ale apetyt na jesienną wizytę w okresie ptasich migracji w międzyczasie tylko urósł. No i lunety wtedy jeszcze nie miałem, a sporo ptactwa siedziało na wodzie poza zasięgiem lornetki i telezoomu. Jedziemy tam aż na trzy dni, starając się tak podzielić czas, by i na ptaki i na zwiedzanie było dosyć czasu.

I od zwiedzania zaczynamy – południowa kawa wypada nam w Żmigrodzie, więc robimy spacer po zespole pałacowo-parkowym. Z pałacu niewiele zostało, a i tak robi wrażenie

Żmigród stanowi zachodnią granicę Parku Krajobrazowego Doliny Baryczy. Wyjeżdżając poza granicę miasteczka, natychmiast jesteśmy w innym świecie – do pierwszego ptasiego postoju mamy tylko parę minut.

Staw Jamnik Dolny. To na nim widziałem wiosną największe stada ptactwa wodnego, ale z odległości 1,5-2 kilometrów, więc bez szans na identyfikację. I z zazdrością patrzyłem na stojącego obok ptasiarza, który z pomocą lunety swobodnie zliczał osobniki poszczególnych gatunków. 

Jeszcze z samochodu widzimy jednak, że staw spuszczono.

Dobrze to, czy źle…? Bardzo dobrze! Ptactwo wodne, jeśli nie tu, to będzie na innych stawach, a spuszczony zbiornik stanowi doskonałe siedlisko i miejsce żerowania dla ptaków brodzących, wśród których łatwiej o ciekawe gatunki. Zamiast siewek, brodźców i biegusów zaskakuje nas widok tysięcy mew!  

To przede wszystkim śmieszki – oceniłem liczebność tylko tego jednego gatunku na dwa i pół tysiąca. Były wszędzie i robiły bardzo dużo hałasu. Były też i inne mewy – np. blisko środka kadru stoi prawdopodobnie młoda mewa romańska.

Czapli białych naliczyłem prawie 50, siwych ponad 150, czajek ponad 250. 

Były też biegusy zmienne, krwawodzioby, biegusy malutkie, kwokacze… I aż 11 bielików – to chyba te ostatnie wygrały konkurs na najciekawszą obserwację, bo w takiej liczbie w jednym miejscu nigdy wcześniej bielików nie widziałem. A to nie było ich ostatnie słowo!

Jeszcze jeden krótki postój przy czatowni nad stawem Niezgoda. Tu jednak cisza – w obiektyw złapał się jedynie zimorodek. 

U celu

Choć dnia już niewiele zostało, idziemy na pierwszy spacer obserwacyjno-fotograficzny długą wygodną znaną nam już w wiosennej wycieczki groblą.

Słowo spacer jest tu nieco nieadekwatne – po prostu przestawialiśmy statywy o kilkadziesiąt metrów co parę minut.

Ciepłe światło,

nieco dramatyczne niebo,

woda, ptaki

i chylące się ku horyzontowi słońce stwarzały doskonałe warunki i do cieszenia się naturą i do fotografowania. 

W tej kolonii naliczyłem ponad 500 kormoranów!

Gniazda remizów. Niestety gospodarzy w domu nie było – pewnie grzeją już skrzydła gdzieś nad Morzem Śródziemnym.

Dorotka bawi się w złudzenia optyczne – na obiektywie naciągnięta jest pończocha. Niech więc nie dziwią niektóre nieostre zrudziałe zdjęcia w Galerii, do której już zapraszam. 

Słońce zachodzi – światła coraz mniej, ale daje coraz ciekawsze efekty.

Moje zdjęcie dnia: na świecie już mrok, ale na przelatujące krzyżówki – i tylko na nie – padło jeszcze ostatnie światło. 

Pod Hubertówką ponownie wita nas gospodarz terenu

Jest dobrze, a przed nami jeszcze dwa pełne dni.

We mgle i słońcu

To druga wyprawa na Stawy Przemkowskie i druga o świcie. Tym razem jednak w pełnym składzie: Dorotka, ja i sunia. Z fotograficznym i spacerowym nastawieniem wyruszamy na tyle wcześnie, by pod wieżą obserwacyjną być tuż przed wschodem słońca.

Brzmi trochę jak powtórka, ale co zrobić – takie klimaty nie zdarzają się często, trzeba nacieszyć oczy na kilka miesięcy naprzód.

Niebieska godzina w pełni

Niebieskość stopniowo przechodzi w róż

A róż w złoto i ogień

Widoki mogą się wydawać kiczowatymi, ale to przecież sama natura takie rzeczy tworzy, czyż nie? A czy natura jest kiczowata? Z pewnością nie. Ale gdybym takie zdjęcie przez filtry i fotoszopa przepuścił, dodał do tego 12 kangurów i samotny biały żagiel, to byłby to już stuprocentowy kicz. A gdzie jest granica…?  W naszych głowach. A w każdej głowie gdzie indziej.

Ptactwo o świcie

Jeden z kadrów kandydujących do zdjęcia dnia. Jego efekt zasadza się na niepozornym, nieostrym lewitującym w pustce łabędziu ujętym w nierówne ramki drzew

Kolory stopniowo bledną i szarzeją, mgły rozpływają

Piękny to był świt. A przed ciągle jeszcze piękny poranek. 

Impresjonistyczne impresje znad Szprotawy

Ciągle spełniająca swoją rolę tama na Szprotawie

Z zaskoczeniem zauważamy, że producentem żeliwnych elementów zapory była firma z Hirschberg in Riesengebirge. 

To u nas przecież! Po krótkiej kwerendzie znajduję w necie odniesienia tylko do „Eisengießerei und Maschinenbau-Anßtalt Starke&Hoffmann” – firmy funkcjonującej w latach 1868-1932 pod adresem Waryńskiego 12 w Jeleniej Górze i specjalizującej się w budowie urządzeń wodnych (dziś do teren Jeleniogórskich Zakładów Optycznych). Ale danych o firmie Maschinenfabrik L. Koehler nie znalazłem. Może była to następczyni firmy Starke&Hoffmann? Co ciekawe, podobne urządzenia hydrotechniczne z Hirschbergu widzimy parę tygodni później również na stawach w Dolinie Baryczy koło Milicza.

Wędrujemy z sunią niespiesznie po groblach 

Drugi kandydat do zdjęcia dnia: czaple białe i znikąd wyłaniające się wiatraki

Na spuszczonym stawie czaple białe i siwe mają ucztę 

Wieża obserwacyjna widziana z drugiej strony

Też ładny kadr 

Pod koniec wycieczki znajdujemy olbrzymie kanie

Największa z nich miała ponad 30cm średnicy kapelusza! I obiad i śniadanie i jeszcze jeden obiad z tego był… 

Na jeszcze więcej zdjęć dnia zapraszam do Galerii.

Koronkowa robota

Żeby nie było monotonnie, relacje z dwóch odległych od siebie o dwa tygodnie wypraw na Stawy Przemkowskie rozdzielam inną relacją… ze Stawów Przemkowskich. Choć w tym przypadku słowo „relacja” nie jest właściwe – zapraszam do obejrzenia w Galerii osobnego zbioru zdjęć koronkowo-kropelkowej roboty Doroty. Takich i lepszych jak to obok. Komentarz zbyteczny.

Mglisty świt nad Stawami Przemkowskimi

Niewiele ponad tydzień po pierwszej króciutkiej wizycie na Stawach Przemkowskich jestem tam ponownie – tym razem sam, bo o nieludzkiej porze trzeba było wstać, by o wschodzie słońca po dwóch godzinach jazdy być na miejscu. Ale warto było i – uprzedzając wypadki – po niedługim czasie będziemy tam ponownie już w komplecie.

Prognoza zapowiadała słoneczny wschód około 6:30 – lekko tylko pochmurny, mglisty, z temperaturą nieco tylko powyżej zera. Czyli idealne warunki obserwacyjne i fotograficzne. Jeszcze w drodze, o brzasku, robię z samochodu pierwsze zdjęcia komórką, bo widoki robią się pyszne. Ale wyszły słabo, więc nie publikuję. Na miejscu, czyli na początku kładki prowadzącej do wieży, jestem w dokładnie o wschodzie. Zdjęcie w kierunku zachodnim – tam jeszcze noc. 

Zdjęcie w kierunku wschodzącego słońca pokazuje już wstający ponad mgłami dzień

Spacer kładką do wieży to niemal kilometr – sporo, gdy się targa dwie lornetki, statyw, lunetę, lustrzankę z telezoomem, drugie śniadanie i trochę ciepłej odzieży. Przy takim bagażu i bez tego ostatniego elementu robi mi się ciepło. 

Jeszcze przed dojściem do wieży słyszę z oddali nadlatujące stado. Na szczęście lustrzanka wisi na szyi przygotowana. Stado nadlatuje, cykam kilka fotek i przy kolejnej już wiem, że mijają mnie łabędzie krzykliwe. 

To pierwsze krzykliwe tej jesieni – choćby dla nich warto było tu przyjechać.

Nieco po siódmej jestem na wieży, rozstawiam sprzęt. Na wodzie na zachód od wieży widać już jakieś ptactwo, ale światło jeszcze słabe. Dużo ciekawsze rzeczy dzieją się po przeciwnej stronie – ponad morzem mgieł wschodzi słońce

Dziwne rzeczy się dzieją – słońce wschodzi coraz wyżej, dając coraz więcej światła, ale momentami zasłaniają je chmury, a wtedy wszystko nagle ciemnieje. I jednocześnie gęstnieje mgła.

Na wodę zaczyna padać już dostatecznie dużo światła, by i rozpoznać gatunki i doświetlić matrycę. 

W pierwszych promieniach kormorany ogrzewają skrzydła

Dzięki dobrej widoczności i bezwietrznej pogodzie całkiem nieźle udaje mi się próba digiscopingu: na uschniętym drzewie siedzi grupa kormoranów pilnowana z góry przez rybołowa.

Co chwilę zerkam na wschód – spektakl trwa

Przerwa śniadaniowa, odpoczywa też sprzęt

Całkiem udane ptasie zdjęcia

Mnogość ptactwa wodnego

Blisko mnie siada dzięcioł średni

Gdzieniegdzie mgła się rozrzedza

A gdzie indziej gęstnieje i osiada

Wypatrzyłem miejsce, z którego na otwartą przestrzeń mgła napływa – gdzieś za tym laskiem musi odbywać się produkcja mgły

Dzięcioł zielonosiwy

Ręce mi trochę zmarzły, muszę się ruszyć. Koło dziewiątej schodzę z wieży i idę do  samochodu. Po drodze słyszę wąsatki. Najpierw widzę jedną

A potem większą bandę – w przeszłości widywałem wąsatki tylko pojedynczo lub w parach, więc widok kilkunastu wąsatek naraz bardzo cieszy.

Bażancica, a może młody bażant na mojej drodze

Całkiem inny widok wieży niż o świcie.

Przejeżdżam samochodem w inne miejsce Stawów Przemkowskich, by dostać się w poliże tamy na Szprotawie i tam poszukać możliwości dalszych spacerów brzegami stawów na dzisiaj i na przyszłość.

Parę minut piechotą i jestem nad Szprotawą

Pozujący na kładce rower należy do starszego ode mnie pana, mieszkańca okolicy, który na kilkanaście minut dołączył do mnie i opowiedział mi co nieco o współczesnej historii tych stawów. Niegdyś rezerwat z ograniczonym wstępem, dziś nieco już zarośnięty trzciną zespół stawów hodowlanych o powierzchni niemal 1000ha dzierżawionych przez kolejną osobę. Widać ślady gospodarki rybackiej, nie widać starań o co najmniej niepogarszanie się warunków dla ptactwa. I wchodzenie na teren rezerwatu jest już codzienną praktyką, a co wygodniejsi wjeżdżają tam nawet i samochodami. Szkoda… Za parę lat stawy się wypłycą i całkowicie zarosną trzciną. 

A tymczasem cieszę się krajobrazami i ptactwem.

Wystraszona moim nadejściem czapla biała

Wśród dziesiątek czapli białych szukałem innych pokrewnych czapli –  złotawej lub nadobnej. Ale nie znalazłem.

Pierwsza moja fotografia kobuza – piękny to ptak, jak i wszystkie sokoły.

Parę kilometrów groblami stawów zrobiłem, choć nieco w pośpiechu, bo do domu na południową kawę trzeba było zdążyć. Opisywać więc nie będę – przyjedziemy tu wkrótce razem. 

Z braku przybocznego fotografa do Galerii wyjątkowo wrzucam własne zdjęcia.

Gniezno i Stawy Przemkowskie

Dzień powrotu znad morza do domu. Bez śniadania, ale z nadzieją na znalezienie jakiegoś przyjemnego miejsca na posiłek jeszcze na Żuławach, wyjeżdżamy zadowoleni z miło, atrakcyjnie, aktywnie i ptasio spędzonych kilku dni. 

Przed opuszczeniem Kątów robimy jeszcze zakupy w sklepie rybnym – mimo ich świeżości i dobrego zapakowania, czuć było rybą w aucie jeszcze parę dni po powrocie. Ale warto było. Karpie, liny, płocie, okonie, sole zjedliśmy sami, na węgorza zaprosiliśmy gości. 

Na śniadanie zatrzymujemy się przy wjeździe do Nowego Dworu Gdańskiego. Niepozornie wyglądające miejsce okazało się wyśmienitą piekarnią i barem zarazem. Po pysznym posiłku kupujemy pączki na drogę i chleb do domu.

Następny postój dopiero w Gnieźnie. Nieco tylko zbaczamy z trasy ale i czas właściwy na południową kawę i miejsce od dawna na liście do zwiedzenia. Kilka zdjęć bez komentarza

Jeszcze raz, już nieco bardziej, zbaczamy z trasy już na Dolnym Śląsku. Na liście miejsc potencjalnie atrakcyjnych przyrodniczo, turystycznie i ptasio od dawno figurują Stawy Przemkowskie koło Polkowic. Chcemy na miejscu i własnoocznie sprawdzić, czy warto tu przyjechać na dłużej. 

Widok z bardzo ciekawej wieży obserwacyjnej

I już wiemy, że nie tylko warto, ale koniecznie trzeba tu wrócić. Choćby dla samej wieży właśnie. A przecież cały obszar Przemkowskiego Parku Krajobrazowego oferuje znacznie więcej.

W drodze do samochodu widzę na czubku drzewa rybołowa. Zrobiłem mu kilka zdjęć, gdy jeszcze pozował nieruchomo, aż w końcu się zniecierpliwił i odleciał. W locie też kilka fotek udało się zrobić. Ale dopiero w domu zauważyłem, że lecąc, trzymał w szponach zdobycz! 

Pyszny widok! Apetyt na powtórną tu wizytę urósł jak balon. Będę tu najpierw sam już za półtora tygodnia, a po kolejnych dwóch tygodniach z Dorotką i Sunią. Uprzedzając nieco fakty – obie wizyty były o wschodzie słońca. Widoki tak piękne, że niektórzy z nas – ale nie ja – uważają je za kiczowate. Już zapraszam do większej niż zwykle galerii uzupełniającej przyszły wpis.

A tymczasem zapraszam do Galerii do obejrzenia zdjęć Dorotki ilustrujących bieżący wpis.