Jowisz – wiadomo, największa planeta naszego układu. Ten gazowy olbrzym waży dwa i pół raza więcej niż wszystkie pozostałe planety razem wzięte. Gdy pojawia się na naszym nocnym niebie, jest jednym z trzech najjaśnieszych obiektów z łatwością widocznym gołym okiem.
Opozycja oznacza, że planeta ustawiła się dokładnie po drugiej stronie Ziemi niż Słońce, a zatem jest najmniej światłem słonecznym oświetlony i przez to lepiej widoczny, niż gdy w opozycji nie jest.
W swym względnym ruchu wobec Ziemi Jowisz mija nas raz bliżej, a raz dalej. W tych dniach mija nas w najbliższej od 59 lat odległości “niecałych” 600 milionów kilometrów. A to powoduje, że jest jeszcze lepiej widoczny niż zwykle. Co więcej, w takiej sytuacji dobrze widoczne – choć już nie gołym okiem – jego księżyce. Jeśli tylko chmur nie ma – na szczęście dziś wieczorem niebo z rzadka tylko usłane było chmurami, tworząc spore okna obserwacyjne.
Po raz pierwszy zatem skierowałem swą ptasią lunetę w gwiazdy. I choć nie jest to tak precyzyjny instrument, jak teleskop astronomiczny, to Jowisza udało mi się namierzyć szybko. Gorzej ze złapaniem ostrości, utrzymaniem obiektu w okularze i wyszukaniem księżyców. Ale dało się – spora frajda.
Jeszcze większą frajdę miałem z tego, że i póba digiscopingu się w miarę powiodła. Dogoscoping to robienie zdjęć aparatem fotograficznym obrazowi widzianemu w okularze lunety. Brzmi skomplikowanie i takie jest – nawet w dobrych warunkach świetlnych złapanie w obiektyw aparatu obrazu z lunety i wyostrzenie go jest bardzo trudne. Wiem, bo próbowałem na ptakach ze średnim skutkiem. Tego wieczora też przystawiłem aparat w smartfonie do lunety. Taki był pierwszy efekt: