Córka mieszkająca w Anglii wpadła do nas na wakacje. Jakiś czas temu dopadł ją tam bajkcyl, czyli bakcyl rowerowy. Śmiga codziennie przed a czasem i po pracy po kilkadziesiąt kilometrów, a w weekendy i po sto. Regularnie. No i przywiozła tego bakcyla ze sobą do Przecznicy, a że w garażu rowerki stały, przechodzimy właśnie wszyscy lekką infekcję.
Po małym rozruchu w tygodniu, dziś przyszedł czas na wyczym, o którym myślałem od dawna: wyprawa spod domu w najdalsze rejony polskich Gór Izerskich i powrót tego samego dnia o własnych siłach. I pewnie bym się na to łatwo nie zdecydował, gdyby Agnieszka nie przejechała się pewnego ranka sama do Izerki i z powrotem.
Wyjechaliśmy przed ósmą najkrótszą drogą przez Grzbiet Kamienicki do Rozdroża Izerskiego. Potem szlakiem żółtym – zielonego chyba nie da się rowerem zrobić – na Grzbiet Wysoki.