Miesiąc: styczeń 2021

Ani śladu po śladach

Najpierw był znak, potem przyszła myśl, z tej myśli zrodził się plan a plan się zrealizował….

Gdy parę dni temu dotarliśmy na biegówkach ze Stogu do Chatki Górzystów, gdzie  zobaczyliśmy znak „Jakuszyce 9km”, pomyśleliśmy, że warto by kiedyś całą tę trasę przejechać. Choćby tylko w jedną stronę. W końcu Szlakiem Cietrzewia trasa Stóg-Chatka-Stóg ma ok. 18km, a Jakuszyce-Stóg ze 20. Czyli różnica niewielka. Tyle że jakość trasy, szczególnie na „niczyim” odcinku Orle-Chatka, trudna do przewidzenia i nieco ryzykowna w razie załamania pogody. 

Samochód zostawiliśmy w Świeradowie i zaprzyjaźnionym transportem tuż po 9 rano dotarliśmy na Polanę Jakuszycką.

Trasy w tej okolicy były już od samego rana znakomicie przygotowane, a i tak jeździł po nich ratrak. Jeden nas nawet już na początku wyprzedził, szliśmy więc przez pierwsze parę kilometrów idealnie wyciśniętym śladem. 

W okolicach Działu Izerskiego ratrak zjechał w inną drogę, a my dalej zielonym szlakiem do Stacji Orle. Ślad był nadal dobrej jakości, od czasu do czasu mijaliśmy innych biegaczy.

Okolice Orla w środku tygodnia i o dość wczesnej porze były zupełnie puste. Jakże inny był to widok  od tego, co widzieliśmy w weekend. Bez zatrzymywania się – pokonaliśmy dopiero 4,6km- suniemy dalej.

Suniemy, a nie biegniemy, bo wyciśnięty szlak już się skończył i tylko przez kolejne kilkaset metrów, do miejsca, gdzie droga w lewo odchodzi w stronę Izery, wiodły jeszcze ślady paru narciarzy, którzy przemierzyli tę trasę przed nami. Od tego miejsca nie ma już śladu po śladach. Na szczęście śnieg całkiem drogi nie zasypał, więc nie jest źle.

Przekraczamy przysypany śniegiem mostek

Zatrzymujemy się na chwilę w miejscu, gdzie szlak i Izera zbliżają się do siebie. Pięknie rzeka wygląda w tej aurze.

Niestety, kończy się las, a zaczyna otwarta przestrzeń Torfowiska Izery. Świeże opady śniegu i wiatr całkowicie zasypały ślady po weekendowych turystach i przebiegu drogi w ogóle już nie widać. 

Gdzie to możliwe, kierujemy się tyczkami wystającymi ze śniegu. A narty przestają się ślizgać i zaczynają służyć jako rakiety śnieżne, zapobiegając zapadaniu się w głęboki śnieg. 

W oddali, poprzez mostek na Jagnięcym Potoku,  widać już Chatkę Górzystów.

Tu mi się bateria w telefonie wyczerpuje, więc i rejestracja trasy się kończy. Dla sporządzenia mapy i profilu trasy musiałem uzupełnić brakujące dane przy pomocy bardzo użytecznego portalu mapa-turystyczna.pl – polecam. 

Do Chatki docieramy tuż po godzinie 11. Czyli dystans dziesięciu kilometrów licząc od Polany Jakuszyckiej (z czego druga połowa po dziewiczym głębokim śniegu) zajął nam niecałe dwie godziny. Bez większych przewyższeń – Izerska Łąka położona jest zaledwie 30m poniżej Polany Jakuszyckiej. Bez przerw na zdjęcia i herbatę zajęłoby nam to nieco ponad półtorej godziny. A gdyby ślad był utrzymany na całej długości, trasa ta byłaby do zrobienia dla nas w godzinę. Marzenie…

Przy Chatce spotykamy innych narciarzy, którzy też przybyli tu dziś z Jakuszyc, ale żółtym szlakiem od strony kopalni.

Tym razem nie zamawiamy naleśników z jagodami – za ciężkie to danie na drugą część trasy. Bierzemy porcję pierogów na pół i dużą herbatę z sokiem malinowym i cytryną.  Po 15 minutach znowu jesteśmy na trasie.

Do granicy lasu śladu do klasyka brak, dwaj biegacze napotkani w Chatce zostawili nam co prawda jodełkę, ale jakoś mało ona przydatna. 

Po chwili mijamy się z dużą grupą narciarzy zjeżdżających z Polany Izerskiej. Wyczyścili oni nam drogę na całej szerokości. I choć śladu do klasyka brak, to po tak zmiecionym twardym śniegu już nieźle nam się ślizga.

Po godzinie od wyruszenia z Chatki i po pokonaniu 3.3km jesteśmy na Polanie Izerskiej. Od wyruszenia z Jakuszyc mijają właśnie trzy godziny, pokonaliśmy dotąd łącznie 13,2km.

W czasie krótkiego postoju Polanę zasnuła mgła. Widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów. Jest przy tym mroźno, pewnie -5/-8st., ale bezwietrznie.

Warunki do dalszego biegu ciągle dobre, więc pomimo możliwości zjechania stąd niebieskim szlakiem do Świeradowa, decydujemy się kontynuować jazdę Szlakiem Cietrzewia w stronę Stogu Izerskiego.

Ale przedtem…  

Zaraz za dwójką turystów nadchodzących od Świeradowa zauważyliśmy dziwne zwierzę. Pierwsza myśl, że to pies, ale nie powinien tu być bez smyczy a i przysadzisty jakiś był, co nie pasowało do żadnej rasy. Druga myśl – dzik! Ale umaszczenie i sylwetka nie całkiem dzicze. Pastowany może? Zwierzę podeszło do nas na metr i wtedy okazało się, że to świnia. Ale nie nasza, polska, różowa, lecz w typie mangalicy: czarna i włochata. I dość oswojona. Później dowiedzieliśmy się, że była to uciekinierka z pobliskiego gospodarstwa.  

Ślad między Polaną a Łącznikiem również zasypany. Ale warstwa świeżego puchu niewielka, podłoże pod nim twarde, więc idziemy lekko pod górkę bez większego trudu. Cudenj urody przyroda wokół.

Po niecałych czterech godzinach i po pokonaniu 17km jesteśmy w najwyższym punkcie dzisiejszej trasy – na Łączniku (1066m). Będzie teraz skąd zjeżdżać. 

Wybieramy trasę wokół Stogu i po kilkunastominutowym zjeździe przecinamy stok narciarki i trasę gondoli. Przykro patrzeć na tak pusty stok w pełni sezonu. Przychodzi myśl, że można by nim zjechać… Ale jednak trochę stromo na biegówki.

Trawersujemy Stóg, dochodzimy do szlaku czerwonego i Nową Drogą Izerską dojeżdżamy do granic Świeradowa skąd już blisko do samochodu. 

Jeszcze tylko fotka pomnika Juliusa Karla Pintscha – o osobie czytałem, pomnika wcześniej nie widziałem.

 

W 4 godziny i 42 minuty przejechaliśmy 22,7km w większości po surowym śniegu. Już wiemy, że się da. Trzeba pomyśleć o innym trudniejszym wariancie…

Mapa i profil trasy od Jakuszyc do Jagnięcego Potoku

Profil całej trasy wg mapy-turystyczne.pl. Kolorami zaznaczone szlaki piesze, po których się poruszaliśmy. Tylko w okolicach Stogu (16.6-17.6km) rzeczywisty przebieg naszej trasy był nieco inny: objechawszy Stóg, dołożyliśmy 1km. 

Przy karmniku – średnie i większe ptaki

I ostatnia już grupa ptaków regularnie odwiedzających karmnik. Cztery gatunki, a każdy reprezentujący inną rodzinę.  

Mimo że dzięciołów mamy w okolicach kilka gatunków, do karmnika pod domem podlatuje tylko jeden: dzięcioł duży. Bo i najpowszechniejszy to z polskich dzięciołów.

Zwykle opukuje pobliskie klony, a do karmnika podleci tylko, gdy wywieszę słoninę. Czyli w większe mrozy. Choć to najmniej płochliwy z dzięciołów, to trzyma się na dystans, stąd dość duża odległość, z której musiałem go zdjąć większym zoomem.

Rodzinę drozdów reprezentują kosy. Widuję je raczej pojedynczo lub w parze, gdy podjadają ostatnie już czerwone kulki berberysów czy irg. Do ziarna nie specjalnie się pchają, od czasu do czasu podrzucę im jabłko na ziemię obok karmnika i wtedy zlatuje się mała banda.

Jedyny krukowaty przy karmniku to sójka. Żyjące blisko nas orzechówki czy kruki aż tak spragnione ludzkiego towarzystwa nie są nawet zimą, a sroki na wysokość 500m n.p.m. rzadko dolatują.

Parę sójek potrafi zająć cały karmnik, nie dopuszczając przez dłuższą chwilę innych ptaków. Najbardziej lubią orzechy włoskie, ziarno skubią przy okazji. A tak się składa, że nasz orzech rodzi trudne do wyłuskania owoce, dzięki czemu na każdą zimę mam ich spory dla ptaków. One wyśmienicie sobie radzą z wydłubywaniem najmniejszych nawet okruszków, a większe kawałki zabierają ze sobą.

Nie w samym karmniku, ale na drzewie ponad nim, przysiadł pewnego dnia myszołów – jedyny reprezentant „drapoli”, czyli ptaków szponiastych. Choć myszołowów żyje w okolicy sporo, aż tak blisko domu nie siadają. Ten siedział blisko i długo i pozwolił się obfotografować. Jaśniejszy obiektyw na takie pochmurne dni by się jednak przydał.

Przy karmniku potrafi się też posilać krogulec. Ale nie na ziarno on tu oczywiście przylatuje. Za każdym razem jest to tak nagły atak, że nie ma mowy, by zrobić jakiekolwiek zdjęcie.

A na koniec serii o ptakach przy karmniku miła scenka pokojowego współżycia trzech gatunków: mazurek, bogatka i modraszka zajadają kulę tłuszczową z ziarnem.

Wyciskanie Cietrzewia

Zachęceni długo wyczekiwaną informacją o świeżo wyciśniętym śladzie na Izerskim Szlaku Cietrzewia, wybraliśmy się tam z biegówkami pierwszy raz tej zimy.  A zimy tej już trochę minęło, śniegu od dawna na Stogu i w okolicy było dostatecznie dużo, więc szkoda, że ślad wyciśnięto dopiero teraz. Tym bardziej, że w Jakuszycach tłok, w weekendy w kolejkach do wjazdu na parking trzeba się nastać, a i dla wszystkich dojeżdżających na nartki od strony Mirska, Lwówka, Lubania, Zgorzelca znacznie dalej tam niż do Świeradowa. 

No ale w końcu ślad jest. Lepiej późno, niż jeszcze później.

A teraz relacja z trasy. Z chęci jej popularyzacji opiszę przebieg dzisiejszej wycieczki Izerskim Szlakiem Cietrzewia nieco dokładniej. 

Prognozy dla Stogu Izerskiego pokazywały dobre warunki pogodowe rano, ale z możliwością opadów śniegu i silniejszego wiatru już od południa. Dlatego z domu wyruszamy tak, by złapać pierwsze wagoniki gondoli rozpoczynającej pracę o 9.  

Na miejscu jesteśmy nieco przed czasem, ale kolejka już chodzi. Jest jeszcze pustawo, wjeżdżamy na górę sami i o 9:20 mamy już nartki na nogach. 

Startujemy z punktu trasy oznaczonego na poniżej zamieszczonej mapie numerem 1, czyli obok górnej stacji Ski&Sun znajdującej się na wysokości 1060m n.p.m. Plan jest taki, by w miarę szybko dojechać do Polany Izerskiej i tam dopiero zdecydować, czy warunki pogodowe i kondycja pozwalają lecieć dalej do Chatki Górzystów. 

Już na samym początku robimy małe odstępstwo od Szlaku Cietrzewia. Zamiast zjechać nim w dół do drogi – latem – asfaltowej i potem w górę do Łącznika, my idziemy przez szczyt Stogu Izerskiego. Powód jest taki, że zjazd Szlakiem jest początkowo dość stromy, zwykle pełen pieszych turystów, dzieci na sankach i jabłuszkach, a często i oblodzony. My już po raz kolejny wolimy przejść nieprzetartą drogą przez szczyt, a Szlakiem przejdziemy w drodze powrotnej. 

Po trzystu metrach osiągamy wierzchołek Stogu (1105m n.p.m.), stąd około kilometrowy zjazd do Łącznika. Z górki, ale niełatwo, bo pieszy szlak tędy prowadzący jest wyboisty, nierówny, śnieg głęboki, a ścieżka jeszcze nie wydeptana. Ja pokonałem ten odcinek bez zdejmowania nart i bez upadku, ale polecam ostrożność.

Po ok 1.3km od startu dochodzimy do  Łącznika przy Kamieniu Zofii (1066m n.p.m), czyli punktu nr 3 ma naszej mapie. Jak nazwa wskazuje, w jego okolicach łączą się liczne szlaki: z Czerniawy, ze Świeradowa, ze Stogu, z Polany Izerskiej, ze Smreka i z Chatki Górzystów Drogą Borowinową.

W tym miejscu wchodzimy na Szlak Cietrzewia (tzw. Droga telefoniczna) i już się z nim nie rozstajemy.

Ślad jest w przyzwoitej kondycji. Wczoraj był wyciśnięty i choć przez noc świeży śnieg nieco go przykrył, to jest widoczny. Przed nami jeszcze nikt nim dzisiaj nie jechał, więc nam przypadła przyjemność porannej przecierki.

Ślad do klasyka jest pojedynczy. Na reszcie szerokiej drogi pługiem, czy innym ratrakiem,  przygotowano drogę dla innych użytkowników, np. do kroku łyżwowego. 

Od Łącznika do Polany Izerskiej trasa minimalnie opada, na czterokilometrowym odcinku zjeżdżamy 101m w pionie, co daje średni spadek 2.5%. Na szybki zjazd nie ma więc co liczyć, ale i namachać się za bardzo nie trzeba, jeśli tylko nartki jako taki ślizg mają.

Docieramy do Polany Izerskiej – piękny widok przed nami.

Przy wjeździe na Polanę stoi – nowa chyba – tablica informująca, że znajdujemy się w gościach u tutejszej zwierzyny, a głównie cietrzewia, od którego nasz szlak wziął nazwę. Dobrze, więcej takich informacji w Górach Izerskich potrzeba, by przy wzrastającym ruchu turystycznym zachować ich dzikość.   

Polana Izerska to punkt 4 na naszej mapie: 4km od Łącznika, 5.4km od startu, 965m n.p.m. Nie spotkaliśmy dotąd na trasie ani jednej osoby, ale tutaj Cietrzew łączy się z pieszym szlakiem ze Świeradowa, na którym nieliczne ślady butów już są.

Pogoda dopisuje, my też czujemy się świetnie, jakbyśmy dopiero zaczynali. Lecimy więc dalej.

Do Chatki jest niewiele ponad 3 kilometry. Tylko pierwsze kilkaset metrów lekko pod górkę, a potem ponad dwukilometrowy zjazd. Tym razem średni spadek ponad 6%, miejscami prawie 10. Nartki niosą same.

Lubię ten moment, gdy z lasu wyjeżdża się na otwartą przestrzeń Izerskiej Łąki. Tak, Izerskiej Łąki, a nie Hali Izerskiej. 

W Górach Izerskich i pobliskich Karkonoszach nie ma hal. Hala to wysokogórskie pastwisko występujące powyżej piętra kosodrzewiny. Na halach w Tatrach owce się wypasa. Góry Izerskie takich wysokości nie osiągają, a obszar dzisiejszej Izerskiej Łąki zajmowała wieś Gross Iser, a nie pastwisko. Te hale w Góry Izerskie przywiódł zasłużony dla naszego regionu przewodnik Tadeusz Steć i tak już, niestety, w mowie potocznej zostało. Pasują teraz te hale tutaj, jak architektura podhalańska do Karpacza czy Szklarskiej. Co gorsza, ta błędna nazwa pojawia się coraz częściej na mapach i znakach stawianych przez leśnictwo. Ale choćby przyszło tysiąc leśników i każdy zjadłby tysiąc naleśników w Chatce Górzystów i każdy nie wiem jak się wytężał, pisząc Hala Izerska, to i tak Izerska Łąka będzie Łąką.

Chrońmy cietrzewia i Izerską Łąkę!!! 

Wracam na Szlak. 

Od startu spod gondoli do Chatki Górzystów (punkt 5 na mapie, 840m n.p.m.) pokonaliśmy 8.5km, zdecydowana większość z górki, zajęło nam to 70 minut.

Obowiązkowy postój przy Chatce. Nie jesteśmy pierwsi – od strony Jakuszyc doszło tu już parę osób i na nartach i pieszo. Choć śniadanie było tak niedawno, to nie przepuszczamy okazji zjedzenia naleśnika z jagodami.

My zawracamy, ale warto w tym miejscu zaznaczyć, że od Chatki do Stogu Izerskiego jest niemal taka sam odległość, jak do Polany Jakuszyckiej (ok. 9km). Powrót z Jakuszyc tą samą drogą byłby już wyczynem dla nas ekstremalnym, ale jeśli zaplanować trasę tak, by wystartować ze Stogu, a zakończyć w Jakuszycach, to byłaby to niezła, prawie dwudziestokilometrowa, trasa.

Wracamy dokładnie tą samą drogą aż do Łącznika. Ten miły poprzednio zjazd z Polany do Łąki trzeba teraz odpracować, wdrapują się pod górę. Ale nie jest to wielkim wysiłkiem, każdy tę trasę pokona w swoim tempie.

Mijamy coraz więcej ludzi. Naliczyłem ich na Szlaku około czterdziestu. W tym trzech rowerzystów, trzy osoby na rakietach śnieżnych, 5 osób na nartach skiturowych, trójkę biegaczy i dziesięcioro narciarzy biegowych (dużo powiedziane – biegowych, raczej spacerowych). Reszta to turyści piesi, głównie idący szlakiem niebieskim od strony Świeradowa. 

Na Łączniku nie skręcamy w prawo na Stóg, ale okrążamy szczyt, podążając Szlakiem Cietrzewia, wiodącym na tym odcinku pieszym szlakiem zielonym do Czerniawy. Miły zjazd – na tysiącu metrach trasy spadamy 100m w pionie. Jazda kończy się nagle przy hałdzie śniegu usypanej na niemal niewidocznym szlabanie leśnym grodzącym drogę. Stąd ostatnie już i dość trudne podejście do gondoli: na odcinku tysiąca metrów wspinamy się 100m. A przy tym jest tu już mnóstwo ludzi.

Po pokonaniu prawie 18 kilometrów, 364 metrów przewyższeń (i tyleż obniżeń), po dwóch i pół godzinie czystej jazdy, jesteśmy w miejscu, z którego wystartowaliśmy. Gdyby w obie strony trzymać się ściśle Szlaku Cietrzewia, trasa była dłuższa o ok. 700 metrów, czyli liczyłyby niecałe 18.5 kilometra.

I jeszcze obiecana mapa i profil trasy z legendą:

A na koniec: 

Paradoksalnie, mam nadzieję, że dzięki pandemii, która zamknęła stoki, Szlak Cietrzewia ożyje, bo biegania na nartach jeszcze nam, póki co, nie zakazano. Ale wymagałoby to utrzymywania śladu w przyzwoitym stanie przez cały sezon, a profil szlaku na fejsie musiałby być regularnie aktualizowany i musiałby podawać wiarogodne informacje o stanie szlaku. A tak dziś, niestety, nie jest.

A piszę o tym tyle, bo uważam, że te nasze Góry Izerskie mają dużo do zaoferowania turystom, a i dla lokalnego i przyjezdnego biznesu są tu możliwości zarabiania bez nadmiernej ingerencji w przyrodę. Uważam, że więcej hoteli, wyciągów i tras zjazdowych tu nie potrzeba – wykorzystajmy dobrze to, co już jest.

Miłego przecierania Cietrzewia!

Przy karmniku – inne drobne ptactwo

Poza sikorami i ziarnojadami przy karmniku regularnie stołuje się kilka innych gatunków ptaków drobnych, zbliżonych wielkością do wróbli.

Naliczniejsze, najodważniejsze i przez to najbardziej rzucające się w oczy są trznadle. Stanowią one osobną rodzinę trznadlowatych (Emberizidae), do której w Polsce należy zaledwie parę innych gatunków, np. bliźniaczy trznadlowi potrzeszcz, potrzos, ortolan i rzadka śnieguła. W Przecznicy spotykałem tylko trznadle i potrzosy. A zimą przy karmniku tylko trznadle.

Z ok. 4 milionami par lęgowych jest to jeden z najliczniejszych ptaków Polski, zwłaszcza na terenach otwartych, jak u nas. Przy karmniku zawsze w większym stadzie – anwet do 20 osobników.

Samce w szacie godowej są bardzo ładne, na głowie, piersi i brzuchu intensywnie żółte. Stąd drugi człon łacińskiej nazwy Emberiza citrinella.

Jak to zwykle u ptaków bywa, to samica wybiera partnera, więc sama nie musi wyglądać.. 

Mazurki też spędzają zimą stadnie, przy karmniku jest ich zwykle 10-15 sztuk jednocześnie. Wraz z podobnym wróblem domowym stanowią rodzinę wróbli (Passeridae). Dla wielu osób te dwa gatunki są nierozróżnialne. Może dlatego, że nie widziały one ich obydwu naraz. Kiedyś faktycznie było to trudniejsze, bo mazurek (inaczej zwany wróblem polnym, a z łaciny Passer montanus, czyli wróblem górskim) był ptakiem terenów otwartych, podczas gdy wróbel domowy trzymał się zawsze blisko człowieka. Od wielu już jednak lat mazurek wkracza na tereny wróbli, stopniowo wypierając je z miast. A i na wsi, wraz z wymieraniem tradycyjnych gospodarstw, nie ma już tyle pokarmu, co kiedyś, więc taki wróbelek nie bardzo gdzie ma się przenieść. W konsekwencji od kilku lat odnotowuje się spadek jego – ciągle dość dużej – populacji w Polsce. 

Z profilu dobrze widać plamkę na policzku – najbardziej charakterystyczny element upierzenia mazurka, po którym nie sposób pomylić go z wróblem.

Na piersi i brzuchu brak charakterystycznego dla wróbla krawata.

Brak dymorfizmu płciowego – samice i samce są gołym okiem nierozróżnialne .

Takie cudaczne zdjęcie udało mi się mazurkowi przypadkiem zrobić

Na koniec tego odcinka rudzik. Upierzeniem nieco zbliżony do pleszek, kiedyś zaliczany do rodziny drozdów (do dziś na niektórych portalach jest tak kwalifikowany), a obecnie członek rodziny muchołówkowatych (Muscicapidae). Charakterystycznie ubarwiony, raczej trudny do pomylenia z innymi gatunkami. 

Przy karmniku widziałem zawsze tylko jednego rudzika. A w zasadzie aż jednego, bo wędrowny jest to ptak i w ogóle go tu zimą nie powinno być. Na polskich nizinach od paru lat coraz częściej zdarza się rudzikom decydować o pozostaniu na zimę, ale w Przecznicy widzę go o tej porze roku po raz pierwszy.

I przy okazji rudzika zadaję sobie pytanie o dokarmianie ptaków zimą. W przypadku gatunków osiadłych nie ma ono żadnego znaczenia – przeżyją i bez naszej pomocy, choć być może w przypadku srogiej i długiej zimy nieco mniej ich przetrwa, co na lokalną populację nie będzie miało większego wpływu. Dla ptaków migrujących jednak dostępność pokarmu podawanego przez człowieka może być czynnikiem decydującym  o wyborze pomiędzy migracją a pozostaniem w obszarze lęgowym na zimę. Dokarmiać więc czy nie dokarmiać? 

Dokarmiać, jeśli sprawia nam to przyjemność. Ale przestrzegać trzeba kilku zasad:

Nie rozpoczynamy dokarmiania zimowego zbyt wcześnie. Poczekajmy na pierwszą pokrywę śnieżną, która ogranicza dostęp do naturalnego pokarmu, lub na mróz, który znacznie zwiększa zapotrzebowanie energetyczne.

Gdy już rozpoczęliśmy dokarmianie, róbmy to regularnie – o tej samej porze dnia, podobne porcje. 

Dawajmy tylko dobrej jakości pokarm – najlepiej kupić słonecznik (łuskany lub nie) czy mieszanki ziaren. Kule tłuszczowe lub słoninę podajemy tylko przy mrozach, by nie zjełczały w cieple.

Dobrze jest stosować karmniki, w których ptaki nie będą miały możliwości zabrudzenia karmy kałem, bo sprzyja to roznoszeniu chorób. A jeśli używamy tradycyjnych karmników, to uprzątnijmy je czasem – uprzątnijmy resztki pokarmowe, przepłuczmy wrzątkiem.

Przy karmniku – łuszczaki

Łuszczaki to potoczna nazwa, poprawnie należałoby powiedzieć łuszczakowate (Fringillidae). Łacińską nazwę rodzina ta wzięło od najpowszechniejszego gatunku, czyli zięby (Fringilla). To te wszystkie ptaki, których mocny dziób wskazuje, że żywią się nasionami. Stąd inna potoczna nazwa rodziny – ziarnojady.

Gatunków w Polsce osiadłych lub pojawiających się zimą jest niemal 20. Te cztery, które się u mnie ostatnio pojawiły, wyglądają na skromną reprezentację.

Zaczynając od naliczniejszych dzwońców.

Zawsze pojawiają się w stadzie. Gdy już jeden osobnik przyleci do  karmnika wiadomo, że w pobliżu jest ich więcej i jeśli temu pierwszemu nic się nie stanie, to wkrótce zleci się reszta. W szczycie było ich ok 15 sztuk.

Wygląd dzwońca lepiej oddaje nazwa angielska Greenfinch – czyli zielona zięba. I faktycznie: silny ziębowaty dziób i – zwłaszcza u samców w szacie godowej – oliwkowozielone upierzenie z żółtymi lusterkami na lotkach.

U dzwońców występuje wyraźny dymorfizm płciowy, czyli samiczki różnią się wyglądem od samców. Niestety na niekorzyść dla tych pierwszych. U tej samiczki nawet lusterka lotek ledwo się żółcą.

W odróżnieniu od sikorek, które preferują metodę drive-through – czyli podlatują do karmnika tylko na chwilę, wybierają jedno ziarenko i znikają w krzakach by je spokojnie rozłupać i skonsumować, dzwońce żywią się na miejscu. Siedzą w karmniku lub na ziemi po parę minut, najadają się i odlatują, by po paru, parunastu minutach wrócić. Zawsze stadnie.

Zięby są drugim pod względem liczebności ptakiem w Polsce zaraz po skowronku. Mimo to, nigdy nie widziałem ich więcej w jednym miejscu niż 3-4. Ale za to są one wszędzie, spotkać je można w każdym krajobrazie.

Pan zięba jest wyraźniej ubarwiony, ma pierś niemal różową.

Podczas gdy pani zięba ma pierś płową.

W czasie zimowej, zwłaszcza śnieżnej, aury samiec gila najbardziej rzuca się w oczy. Jest największym ziarnojadem przy karmniku i najjaskrawiej ubarwionym. I tu również angielska nazwa bullfinch wydaje się lepiej oddawać jego wygląd: ma silną, obłą głowę niczym byk. A i kolorystycznie z czerwoną płachtą na byka może się kojarzyć.

Co dziwne, samiczki w tym roku nie spotkałem. Tak jak u zięb, panie gilowe są płowo-szare tak, gdzie panowie czerwoni.

Bardzo rzadko zdarza mi się widzieć gile poza sezonem zimowym. Wiosną je można jeszcze czasem usłyszeć, bo mają charakterystyczny głos kojarzący mi się z dźwiękiem zepsutej piszczałki.

Nieliczny to ptak – liczebność w Polsce ocenia się na około 70-100 tysięcy osobników. Zięb jest u nas około 8 milionów par. Przy karmniku zwykle jeden, dwa samce.

Na koniec zostawiłem czeczotkę. Nieczęsty to gość z pogranicza tajgi i tundry. Poza przelotami jest to skrajnie nieliczny ptak lęgowy w Polsce: w Tatrach, Karkonoszach czy Górach Izerskich liczy się je zaledwie w dziesiątkach par.

A śliczny to ptaszek

Przy karmniku widywałem tylko jedną, chyba ciągle tę samą, czeczotkę.

Z innych co bardziej oczywistych ziarnojadów brakuje na zdjęciach jerów, czyży, szczygłów, grubodziobów i krzyżodziobów – widywałem je u nas przy innych okazjach ale w ostatnich zimowych tygodniach nie pojawiły się u mnie.  

Przy karmniku – sikorki

Surowsza niż w poprzednim roku zima spowodowała też większe zainteresowanie zimujących u nas ptaków ziarnem w przydomowym karmniku. I choć przez szybę, dawały się również łatwiej niż zwykle fotografować.  

Różnych gatunków uchwyciłem aparatem kilkanaście, podzielę je więc na kilka wpisów, by zbyt nudno nie było. 

Zdjęcie nie są najwyższej jakości. Brak dobrego światła i szyba trochę jednak przeszkadzały. Dla mnie jednak zdjęcia takie mają przede wszystkim walor dokumentacyjny, a nie artystyczny. Choć niektóre wyszły niczego sobie.

Dziś rodzina Paridae – czyli sikorki.

To najliczniejsza rodzina, mierząc wszystkie odwiedzające mnie rodziny ptaków liczbą gatunków. Z sześciu gatunków sikor regularnie występujących w Polsce (nie zaliczamy tu np. sikory lazurowej, choć przyłapano ją niedawno pod Warszawą), przy karmniku przyłapałem cztery: bogatkę, modraszkę, sosnówkę i czarnogłówkę. Nie odnotowałem natomiast sikory ubogiej i czubatki.

Najliczniejsza – mierząc liczbą osobników – jest zawsze bogatka. Jeden z najliczniejszych ptaków Polski (ponad 4 miliony par), jest największą z sikor, łatwa w rozpoznaniu. Różnice morfologiczne trudno wychwycić – samce mają większy, szerszy czarny pasek idący pionowo po brzuchu. Im więcej tego czarnego, tym większy macho z takiego Pana Bogatka.

Liczność przy karmniku nieco powyżej 20 sztuk.

Bogatki zimą żyją i stołują się stadnie. Jest ich zawsze spora grupa, dominując liczebnie inne gatunki. 

Drugą pod względem liczebności sikorą jest modraszka. Mniejsza od bogatki, żółto-niebieska-biała. Rownież dość liczna w Polsce – ok. 1 miliona par. Przy karmniku zwykle 3-4-krotnie mniej liczna. Ale w tym roku niemal dorównuje bogatce -naliczyłem 15-20 sztuk.

Modraszka przyłapana w momencie wypuszczania spadochronów przed lądowaniem. 

A teraz sikorki nieliczne, występujące zwykle pojedynczo, nawet nie w parze. W odróżnieniu od bogatek i modraszek spędzających cały dzień w bliskich okolicach karmnika, czarnogłówka przylatuje skądś na parę chwil, pożywi się i na jakiś czas znika, by bo godzinie pojawić się ponownie. Populacja w Polsce to tylko 200-320 tys. par lęgowych. Dużo ostrożniejsza i płochliwsza od innych sikor. Do karmnika raczej nie wlatuje – zbiera z ziemi to, co inne ptaki rozsypały.

Z ostrożności napiszę: czarnogłówkę bardzo łatwo pomylić z sikorą ubogą. Dużej wprawy trzeba by odróżnić obydwa gatunki. Przez długi czas byłem pewien, że ta moja to uboga właśnie, ale ostatecznie zmieniłem oznaczenie na czarnogłówkę. Będę się lepiej jej przyglądał, by rozwiać własne przede wszystkim wątpliwości.

Zdjęcie w dużym powiększeniu, stąd słaba jakość.

Sosnówka to najmniejsza nasza sikorka – waży zaledwie 8g. Bliżej jej do najlżejszego polskiego ptaka, mysikrólika (5-6g), niż do bogatki (20-30g). Kolorystyka nijaka – tak jak sikora uboga zawdzięcza swą nazwę szarawym tonacjom, tak sosnówka pomalowana  brudnymi farbami i nierówno, powinna nazywać się np. niechlujką, czy jakoś podobnie. Liczebność dość duża – milion par w całym kraju z większością populacji żyjącą w górach i na północy.

W następnym odcinku za parę dni łuszczaki. To te z dużymi dziobami służącymi do rozłupywania nasion.

Trasami Biegu Piastów

Miało dziś być w Jakuszycach mroźno, ale słonecznie. Było tylko to pierwsze. Oprócz tego były trudności ze znalezieniem miejsca na parkingu i sporo ludzi w najważniejszych punktach trasy: na Polanie, przy Stacji Orle i na większych skrzyżowaniach szlaków. W tym saneczkarze, jabłuszkarze, psiarze i wycieczki szkolne. Ale na trasach już luźniej. A przede wszystkim, mimo oficjalnej tablicy informującej o zamknięciu tras biegowych, ślad był ładnie z rana wyciśnięty i niezadeptany.

Niech więc te plusy ujemne nie przesłonią plusów dodatnich.

Trasę wybieramy spontanicznie na każdym ze skrzyżowań. Wyszło nam tak:

Z Jakuszyc counterclockwise przez Rozdroże pod Cichą Równią, Jelenią Łąkę (pamiątkowej tablicy poświęconej gospodzie Michelsbaude nie widać spod śniegu), do Orla. Potem podejście na Samolot i zjazd do Polany. 

Razem 12 kilometrów, nieco zjazdów i podjazdów – najwyższe podejście pod Samolot (ok. 160m w pionie), najdłuższy zjazd Samolotu do Polany (ok.120m).

Niedogodności z dojazdem i gdzieniegdzie tłokiem z nadwyżką rekompensowane były pięknymi prawdziwie zimowymi krajobrazami.

W Jakuszycach termometr pokazywał -7, przy Stacji Orle było chyba nieco chłodniej. Aż zegar słoneczny zamarzł.

Sporo ludzi w ogródku piwnym. Grillem pachniało na kilkaset metrów. Dobrze, że choć niektóre biznesy turystyczne działają,  zarabiają i – mam nadzieję – przetrwają mimo starań paru smutnych panów.

Piknik pod Cichą Równią

Jeszcze tylko parę metrów na szczyt Samolotu a potem swobodny zjazd do Polany.

A tam po gofrze z frużeliną i do domu.

Rozdział o Karczmie Sądowej

Doszedł kolejny rozdział o historii przecznickich budynków opartej na podstawie moich pocztówek. Krócej pisany, bo kartek z Gerichtskretscham nie było wiele, a i inne źródła też się za bardzo o Karczmie nie rozpisują. Zapraszam do lektury.

Zum Neuen Jahre

Doszły właśnie do mnie nieco spóźnione życzenia noworoczne. „Nieco” w tym przypadku nie znaczy dwa tygodnie. Kartka wysłana 1 stycznia 1905 roku, czyli 116 lat temu.

A wysłał ją, w imieniu swoim i żony, Ernst Dressler – mieszkaniec Przecznicy. Jeden w kilku Dresslerów we wsi – byli wśród nich rolnicy, robotnicy, właściciele pensjonatu i masarni oraz wójt. Ten ostatni miał na imię Ernst, pełnił funkcję burmistrza w latach 1916-1933. Może to właśnie on wpadł na pomysł zamówienia noworocznej kartki z miejscem na ręczne dopisanie ostatniej cyfry roku, czyniąc kartkę uniwersalną (w duchu „zero waste” byśmy dziś powiedzieli).

W wieńcu jelenia widać domek leśny. Może to myśliwska chata, skoro występuje w kontekście z jeleniem? Ciekawe, czy przedstawia rzeczywisty budynek gdzieś w przecznickim lesie…?

Formalnie nie jest to pocztówka, lecz forma druku okolicznościowego. Na rewersie czysta strona. Całość wydrukowana w wysokiej jakości na papierze kredowym. 

Małe cacko a cieszy i wzbogaca moją kolekcję querbachianów.

Bestia ze wschodu

Po najładniejszym dniu tej zimy w poniedziałek wczoraj (wtorek) mieliśmy jednodniowy atak bestii ze wschodu, która przyniosła najbardziej surowy dzień. Mimo niewielkiego mrozu, mocny zimny wiatr sprawiał, że odczuwalna temperatura była pewnie z 10 stopni niższa. 

Dla ptaków był to ekstremalny dzień. Jeśli już wcześniej podkarmiało się ptaki, tym ważniejsze jest, by w taki dzień dostarczyć im świeżej karmy o regularnej porze. Ptaki raz przyzwyczajone do stołowania się w karmniku, z pewnością będą kręciły się w jego pobliżu zamiast szukać pożywienia w swym naturalnym środowisku.

Nie wszystkie ptaki przetrwały ten dzień. Tę modraszkę znalazłem na tarasie. Leżała w widocznym miejscu, więc z pewnością nie leżała tam długo. Przeniosłem ją do domu, ale już było za późno na jej odratowanie.