Miesiąc: czerwiec 2022

Nie o grzybach

Nie o grzybach ten wpis będzie, choć w poprzednich latach początek sezonu grzybowego w naszych okolicznych lasach ogłaszałem już nawet i maju. Mamy już połowę czerwca i właśnie udało nam się znaleźć jednego dużego borowika ceglastoporego. To chyba za mało, by o początku regularnych porannych grzybobrań mówić, ale na pierwszą małą jajecznicę starczyło.

Skoro nie o grzybach, to może o ……ptakach będzie.

Na Stawach Podgórzyńskich tłok. Specjalnych wypraw tam ostatnio nie urządzałem, ale odwiedziłem stawy przejazdem w środku dnia. Naliczyłem setki krzyżówek i głowienek, dziesiątki łysek, łabędzi i czernic, niemal dwadzieścia gęgaw, pojedyncze czaple i kilkanaście gęsiówek: jedno stadko składało się z pary dorosłych i czterech dobrze już podrośniętych gęsiąt, a w drugim stadku było osiem kilkudniowych zaledwie gąsiąt prowadzonych przez matkę. Piękny widok! Ale bez aparatu byłem, więc na słowo trzeba mi wierzyć.

Wody Stawów Rębiszowskich zieją pustką w porównaniu z Podgórzynem. Całe nawodne ptactwo to pewnie kilkanaście osobników kilku zaledwie gatunków: pojedyncze krzyżówki, mała rodzina perkozów i większa rodzina łabędzia.

Samica perkoza dwuczubego, którę w maju widziałem wysiadującą jajka, już wodzi młode. 

 

Ciekawe dlaczego tylko dwa młode – jaj powinno było być w gnieździe więcej. Może bieliki czy błotniaki zredukowały przychówek.

A skoro o bieliku… Znienacka z odleglejszej części stawów wystartowało jednocześnie kilkanaście czapli siwych. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że jest ich tu aż tyle, bo zwykle widuję pojedyncze osobniki. 

Przyczyną zamieszania był krążący nad stawami bielik. Na jego widok prawie wszystkie ptaki podrywają się do lotu, bo zostając na wodzie, są wobec wielokrotnie większego drapieżnika bezbronne. Chwilę potem widzieliśmy też i błotniaka stawowego, który aż takiego przerażenia wśród ptaków nie czyni – poluje na mniejsze i raczej młodsze osobniki.

Niespodzianką dnia była para bocianów czarnych.

Tę samą zapewne parę widzieliśmy nad Mlądzem pół godziny wcześniej, ale też i kilkanaście dni wcześniej. Sugerowałoby to, że to para lęgowa i że gdzieś na naszym obszarze mają gniazdo.

Pod koniec obchodu spotykamy jeszcze taki ładny widok

Najpierw z szuwarów wypłynął jeden dorosły łabędź niemy, za nim dwa łabędziątka i drugi dorosły. I kolejne młode

Tak duży przychówek nie ma wielkich szans na przeżycie w komplecie pierwszego roku. Przyszłej wiosny doczeka pewnie jeden, może dwa młode łabędzie.

Na spuszczonym stawie zadomowiły się sieweczki rzeczne.  Przy każdej tu wizycie tej wiosny widać lub słychać ich to niecałe dziesięć sztuk. Może zatem i one zostały tu dla lęgów? 

Jeden osobnik w środku kadru

Kwitnie rdest wodny

I zieleni się tegoroczna trzcina

Wokół słychać kukułki. A niektóre dają się nawet zobaczyć

Samiec pokląskwy wypatrujący owadów

Krzyżówka na tle dramatycznego nieba

Widok jeszcze bardziej dramatyczny

Już wracając z wycieczki, na polu koło Mlądza widzimy olbrzymie stado szpaków. Było ich co najmniej pięćset. Tegoroczne osobniki zbierają się już w stada i prowadzą koczowniczy styl życia, nawiedzając sady. Nam zjadły prawie wszystkie czereśnie. 

Eksperyment z filtrem podczerwonym nakręconym na obiektyw

Na więcej zdjęć Doroty mniej lub bardziej eksperymentalnych zapraszam do Galerii.

Sokołowsko – śląskie Davos

Nie lubię słów używanych na wyrost, a “śląskie Davos” takimi się wydają. Burząc chronologie wydarzeń dnia, spieszę więc z wytłumaczeniem: Görbersdorf (dziś Sokołowsko) słynne było od połowy XIXw. jako  sanatorium klimatyczne leczące choroby układu oddechowego, w tym astmę i gruźlicę. Było to pierwsze sanatorium tego typu na świecie, a inne późniejsze ośrodki sanatoryjne, w tym Davos, czerpało inspirację z Görbersdorf właśnie. A że nasze śląskie górskie uzdrowisko cieszyło się swego czasu dużą renomą w Europie i odwiedzane było przez kuracjuszu z wielu krajów, skojarzenia z później powstałym Davos są oczywiste. I choć po dawnej świetności niewiele zostało, określenie Sokołowska “śląskim Davos” nie wydaje się zbytnio przesadzone.

Wybraliśmy się na półdniową wycieczkę do Sokołowska z krótkim przystankiem nad Zalewem Bukówka i w Szczawnie Zdroju. 

Na Bukówce cisza ptasia – i pora roku i pora dnia (późny ranek) nie sprzyjały obecności kaczek na wodzie. Było kilka czernic, krzyżówek, perkozów dwuczubych i para głowienek. Nieco tylko więcej działo się w powietrzu, zaroślach i w lesie.

Komponujący się z barierką kulczyk na szczycie tamy

Mewa białogłowa na tle słonecznego błękitnego nieba

Sokołowsko to malutka miejscowość, nie leży przy żadnej ważnej drodze, ale przejeżdżając przez nie, nie sposób nie zatrzymać się przy tym, co pozostało z dawnego sanatorium

Olbrzymia nieregularnych kształtów budowla z czerwonej cegły zaprojektowana w modnym kiedyś w Niemczech stylu historycznym nawiązującym do gotyku. Mury w większości przetrwały zawieruchy dziejowe, ale stropy i wnętrza strawione zostały przez pożar w 2005 roku.

Dwa najładniejsze widoki głównego budynku sanatorium maskujące zniszczenia

Detale

Wokół sanatorium z czasem wyrosło całe uzdrowisko ze swoją infrastrukturą techniczną i wypoczynkową.

Dom lekarzy sąsiadujący z sanatorium 

Resztki założenia parkowego świadczą o minionej świetności tego miejsca 

Niewielka świątynia katolicka

Na tyle wielu ortodoksyjnych kuracjuszy tu przebywało, że w 1901 roku wzniesiono tu również cerkiew prawosławną. Choć położona już prawie w lesie, zachowała się w dobrym stanie i działa do dzisiaj. A w miasteczku minęliśmy się z popem.

Przerwa na chwilę uważności i kontakt z przyrodą. Dwóch panów krzyżówków 

Kwitnący bodziszek żałobny

Poza niewielkim centrum miejscowości dominuje zabudowa willowa. Kiedyś były to z pewnością pensjonaty.

Schody do nieba

Jak widać, obecne są tu również tradycje żeglarskie

Na elewacjach kilku domów widzimy ręczne zdobienia w tynku i mozaiki

Jesteśmy w Sokołowsku na dzień przed premierą powieści Olgi Tokarczuk “Empuzjon”, której akcja toczy się w… Görbersdorf, czyli właśnie tutaj. Tym ciekawiej będzie się ją czytać.

Wieś jest popularna nie od dzisiaj – od kilku, może i kilkunastu już lat ściągają tu poszukujący spokoju i natchnienia: artyści, dusze osobne, uciekinierzy z miast. Dla niektórych to wybór na całe życie

Oby tylko duży kapitał nie przypomniał sobie za szybko o istnieniu Sokołowska.

Nadrabiając drogi, wracamy przez Szczawno Zdrój. Taki podwałbrzyski Świeradów. Choć Szczawno jest większe, porównanie nie wypada dla tego uzdrowiska pozytywnie. Szeroki wykostkowany deptak nie zaprasza do spacerowania. 

 

Wnętrze pijalni i hali spacerowej całkiem ładnie wygląda. Jest dużo większe od uzdrowiska świeradowskiego. Ale w pełni zamknięta modrzewiowa pijalnia w Świeradowie jest jednak dużo bardziej klimatyczna.

Dużo ładnych zdjęć Doroty w Galerii – zapraszam!