Miesiąc: grudzień 2022

Wielki Ptasi Rok 2022 – podsumowanie

Po kilku latach intensywnego, ale ciągle bardzo amatorskiego, przypatrywania się ptakom w styczniu tego roku postanowiłem sprawdzić swe umiejętności, organizując sam dla siebie Wielki Rok.  O jego koncepcji już kiedyś pisałem – Wielki Rok to osobiste wyzwanie, nieformalne współzawodnictwo, ale przede wszystkim zabawa polegająca na zaobserwowaniu jak największej liczby gatunków ptaków w ramach jednego roku kalendarzowego (1 stycznia – 31 grudnia) na terenie jakiegoś terytorium czy najczęściej kraju. W 2021 roku zrobiłem przymiarkę i przez kilka wiosenno-letnich miesięcy udało mi się spotkać 110 gatunków. Najlepsi w całym roku zaobserwowali ich ponad 300, co pokazywało mi moje miejsce w szeregu, ale też i ogrom możliwości przede mną.

Celem na 2022 było co najmniej pobić swój własny wynik z roku poprzedniego. Skromnie, ale gwarantował, że nie będę rozczarowany rezultatem, nawet jeśli obserwacje będę prowadził tylko w mojej okolicy. Ale właściwy cel był dużo wyższy – 150 gatunków. A to już oznaczało konieczność wyrywania się na ptaki w nieco dalsze rejony.

I jak poszło…?

Po styczniu miałem już 59 gatunków. Siłą rzeczy, były to głównie ptaki pospolite z najbliższej okolicy. Z ciekawszych i nieco tylko rzadszych gatunków widziałem dzięcioła zielonego, orzechówkę (u nas pospolita, w skali kraju rzadka) czy pluszcza, po którego wybraliśmy się na specjalną wyprawę z biegiem Mrożynki. W lutym przybyły 24 gatunki, w marcu kolejne 32. Tak więc na koniec pierwszego kwartału cel minimum już został dobrze przekroczony – na liczniku miałem już 115 gatunków w tym kilka bardzo ciekawych: bielaczek, bocian czarny, krwawodziób, łabędź krzykliwy, perkoz rdzawoszyi, szlachar, uhla, sóweczka, włochatka i puchacz. Spotkanie ich wymagało już nieco dalszych – choć nadal jednodniowych – wycieczek po Dolnym Śląsku lub, jak to było w przypadku puchacza, wybrania się w konkretne miejsce o konkretnej porze. Można więc powiedzieć, że etap przypadkowych obserwacji skończył się na samym początku roku. 

Końcówka marca i kwiecień to szczyt powrotów migrantów na lęgowiska w Polsce. Nowych gatunków przybywa wtedy bardzo szybko – nawet po kilkanaście w jednym tygodniu. W krótkim czasie mój ambitny wydawałby się cel pękł – na koniec kwietnia miałem już 155 gatunków, po maju było ich 175, po czerwcu 188. Aby tyle tego ptactwa zobaczyć, po raz pierwszy wybraliśmy się na kilkudniowe wyjazdy w Dolinę Baryczy i poza Dolny Śląsk: nad Narew i na Karsibór. Sporo ciekawych obserwacji tam miałem: kulik wielki, orlik krzykliwy, ohar, sieweczka obrożna, nieznane mi wcześniej gatunki mew i rybitw.

Apetyt rósł w miarę jedzenia. Już nie ścigałem kolejnego rekordu, bo i nie wiedziałem, na jakim poziomie miałbym go ustawić. Wiedziałem, że kolejne gatunki do listy dojdą, jeśli tylko znajdę czas na kolejne nieco dalsze wyprawy.

Lipiec i sierpień są trudnym okresem do obserwacji ptaków – sezon lęgowy niemal zakończony, ptaki chowają się z młodymi w bujnej roślinności, migrantów mało. Dlatego też w czasie tych dwóch miesięcy przybyło tylko 5 nowych gatunków. Ale za to we wrześniu pojechaliśmy na Wybrzeże (Wyspa Sobieszewska, Ujście Wisły, Mierzeja Wiślana) – w parę dni licznik podskoczył aż o 23 gatunki! Na koniec kwartału trzeciego miałem już 217 gatunków. A do końca roku jeszcze sporo czasu.

W październiku jeszcze raz wyjechaliśmy na parodniową wycieczkę w Dolinę Baryczy. Choć wypoczynkowo i krajoznawczo wyjazd się bardzo udał, to przybyły tylko dwa – ale jakże cenne! – nowe gatunki: bernikla kanadyjska i łabędź czarnodzioby. I na tym wyjeździe mój Wielki Rok 2022 się skończył. Dodałem jeszcze co prawda trzy kolejne gatunki w listopadzie i grudniu, ale były to obserwacje przypadkowe. A wbrew pozorom sporo się w ptasim świecie w tym czasie dzieje – na dolnośląskie zimowiska przylatują bernikle, gęsi, lodówki, markaczki, nury, śnieguły, jemiołuszki a nad Bałtykiem pojawiają się alki, edredony, nurzyki, płatkonogi, wydrzyki, głuptaki. 

Zakończyłem więc Wielki Rok 2022 na okrągłej liczbie 222 gatunków. Jeśli w ostatnich minutach roku nic w klasyfikacji już się nie zmieni, da mi to 63. miejsce z tegorocznych zawodach w Polsce. Zaczynając rok, nie marzyłem nawet o takim wyniku. Czyli chyba dobrze…

A to mapa moich zdobyczy i naszych wspólnych wojaży – w kółeczku pokazana jest liczba obserwacji. 

mapa wg wielkirok.pl

Z ponad dziewięciu tysięcy zapisanych obserwacji aż 6810 przypadło na okolicę domu, kolejny tysiąc na resztę Dolnego Śląska i tysiąc na resztę kraju. 

Może w kolejnym wpisie podsumuję Wielki Rok pod względem fotograficznym…?

Bewiki

Poranek 28 października, piątek. Dziś wracamy do domu. A szkoda – mógłbym w Dolinie Baryczy miesiąc spędzić i nie miałbym dosyć. Prawda, że tak dobra pogoda nie co dzień się zdarza, ale i w chłodniejsze, bardziej wietrzne i pochmurne dni jest tu co robić.

Planujemy wyjechać po późnym śniadaniu, bo dopiero na 9 rano umówieni jesteśmy na odbiór świeżych ryb. W drodze nie będzie nam się spieszyć, więc zatrzymamy jeszcze w drodze tu i tam. A i od świtu do śniadania sporo czasu… – jest o czym pisać.

Wstaję jeszcze po ciemku i wychodzę na hotelowy taras widokowy. Patrzę na wschód. Jest chłodny, nieco pochmurny świt. Słońce jeszcze nie wzeszło. Jest pięknie.  

I choćby przyszło tysiąc estetów i każdy zjadłby tysiąc rozumów, to nie przekonają mnie, że wschody i zachody słońca są nudne i tandetne.

Słońce wzeszło, żurawie jako pierwsze wyruszają na żerowiska

Zdjęcie dnia?

Gdy już wszyscy są na nogach, idziemy na godzinny spacer. Takie mamy widoki

Ta sroka na dachu wyglądała jak detal architektoniczny

Sierpówka  

Jeszcze sto lat temu nieobecna na terenie dzisiejszej Polski. W połowie ubiegłego wieku rozpoczęła kolonizację Europy Środkowej. Dziś to już osiadły gatunek lęgowy, którego polską populację ocenia się na 1-1,5 miliona. I szybko rośnie.

Owoce dzikiej róży w zalewie z porannej rosy

A to nie przyprószona śniegiem choinka. To rosa osiadła na nitkach pajęczyny spowijającej   iglaka.

Spacer krótki, więc dochodzimy tylko do stawu Gadzinowego Dużego. A na nim dziś królują nurogęsi. Jedno z najbardziej licznych stad, jakie kiedykolwiek widziałem – niemal sto sztuk naliczyłem.

Po śniadaniu odbieramy zamówione dzień wcześniej ryby

Część z nich zjemy wkrótce, ale pozostałe doczekają wigilii.  

Jeszcze dwa ptasie przystanki w Dolinie Baryczy przed nami. Pierwszy nad Starym Stawem. To ostatnie szansa na zobaczenie łabędzi czarnodziobych – choć były już raportowane w październiku na tutejszych stawach, to przez ostatnie dni nie widziałem ich. Z drugiej strony wiem, że Stary Staw jest bardzo duży, a ptaki często siedzą na wodzie poza zasięgiem lunety. 

Dochodzimy do czatowni

Pierwsze widoki gołym okiem i lornetką są obiecujące. Rozstawiam więc sprzęt. Jedną sprawną ręką wolno to idzie

Lunetę kieruję na odległe stado łabędzi. W lornetce nie sposób określić gatunku, choć z powodu żółtawego dzioba już wiem, że to nie nasze najpowszechniejsze łabędzie nieme. Krzykliwe to czy czarnodziobe?

W lunecie wyraźniej widać dziób z dominującym kolorem czarnym. A więc brewiki, czyli najmniejsze z naszych łabędzi. Wyruszając na tę wycieczkę kilka dni temu, liczyłem właśnie na pierwsze w życiu spotkanie z łabędziami czarnodziobymi. I udało się! 

To dwieście dziewiętnasty patsi gatunek zaobserwowany przeze mnie w tym roku. Nieźle.

W drodze na Żmigród robimy jeszcze jeden krótki przystanek na Stawie Jelenim, który już raz widzieliśmy w drodze nad Barycz. Poprzednio królowały na nim mewy, dziś uwagę zwracają przede wszystkim bardzo liczne – pasące się jak owce na łące – bieliki.

Trzy dni szybko minęły. Wracamy do domu.

U Radziwiłłów

Drugą połowę dnia spędzamy na wycieczce po nieco dalszej okolicy. Zapuszczamy się samochodem na wschodnie granice Doliny Baryczy, leżące już w województwie wielkopolskim.

Ale pierwszy przystanek wypada jeszcze przed granicą województw – w ostatniej na naszej drodze dolnośląskiej wsi, Starej Hucie. A właściwie tuż za nią – w miejscu, w którym mapy sugerują istnienie pozostałości przedwojennego cmentarza. Używam słowa “sugerują”, bo dzień wcześniej w innym miejscu też już szukaliśmy z Google Maps w ręku starego cmentarza, ale w oznaczonym miejscu rósł las. Młody wiek drzew wskazywał, że mogły one być posadzone dużo po wojnie na miejscu zapomnianego cmentarza.

W Starej Hucie mamy jednak więcej szczęścia – cmentarza nie trzeba szukać: jest przy drodze dokładnie tam, gdzie wskazuje mapa. Zachował się nawet budynek kaplicy.

Widoczny do dziś układ grobów

Kilka dobrze zachowanych tablic nagrobnych wskazuje, że cmentarz był czynny w drugiej połowie XIX w aż do 1945r. 

To oczywoście poniemiecki cmentarz ewangelicki, więc tablice są w języku niemieckim i nazwiska są również głównie niemieckie. Ale przecież znajdujemy się na pograniczu – gdzieś w pobliżu musiała przebiegać w dwudziestoleciu międzywojennym pomiędzy polską Wielkopolską a niemieckim Śląskiem. Więc są też i takie tablice 

czyli po naszemu Augusta Mądry z domu Marszałek.

Jest też i całkowicie polska mogiła –  Maria Maleszka zginęła śmiercią wojenną w wieku 19 lat. Pomnik pewnie postawiony dużo po wojnie

Wjeżdżamy do Wielkopolski. Kolejny przystanek w pobliżu miejscowości Moja Wola, gdzie znajduje się unikatowej architektury Pałac Myśliwski.

Jest to jedyny w Europie – albo jeden z dwóch w zależności od źródła – budynek, którego elewacja wyłożona jest korą dębu korkowego.  

Pałac postawiony jest na podmurówce z rudy darniowej – był to częsty materiał służący do budowy domów na terenie całej Doliny Baryczy.

Miano pałacu budynek dostał nieco na wyrost. Może słowo dwór byłoby odpowiedniejsze. O pałacowości może jednak świadczyć niepasująca do niczego wieża – na moim zdjęciu jej nie widać, co tylko dodaje ujęciu urody. 

Pałac wystawił sobie w połowie XIX wieku książę brunszwicko-oleśnicki Wilhelm. Po wojnie w rękach Lasów Państwowych, gminy i w końcu prywatnych. I chyba żadna z tych rąk nie była dla pałacu szczęśliwa – pałac stoi dziś pusty, zamknięty, nieco zaniedbany, ale chodzą po sieciach wieści, że liczne społeczne grono obrońców obiektu wraz z kolejnym prywatnym właścicielem nadadzą mu wkrótce nowego blasku.

Żywy roślinny ornament    

Najdalszy na mapie punkt dzisiejszej podróży to Antonin z tamtejszym pałac myśliwskim książąt Radziwiłłów. Tym razem to prawdziwy pałac 

Sam pałac ciekawy, ale jeszcze ciekawsze dla mnie jest to, że książę Antoni Henryk Radziwiłł (ten sam, który przez kilka lat był właścicielem pałacu Ciszyca koło Kowar) gościł w nim dwukrotnie młodziutkiego Fryderyka Chopina.

Pałac zbudowano na planie krzyża greckiego. Środkową część zajmuje trójkondygnacyjna sala z jednym centralnym filarem w formie komina 

W trzech ramionach krzyża mieściły się pokoje gospodarzy i dla gości – przy jednym z nich jest tabliczka informująca, że to właśnie w nim prawdopodobnie mieszkał Chopin.

Boczna klatka schodowa 

Sala upamiętniająca pobyt Chopina. Czy grał na tym fortepianie? Źródła milczą, więc pewnie nie grał.

Obiad planujemy zjeść w okolicy Antonina, a mamy jeszcze trochę czasu. Bez specjalnego planu jeździmy i chodzimy po okolicznych stawach obserwując ptactwo.

Duża grupa siewkowatych w zasięgu lunety

Rozpoznaję kilka gatunków: biegusy zmienne, bataliony, brodźce śniade, krwawodzioby i kwokacze. Nieźle, jak na nieplanowy łów, ale i żadnych nowości.

Na ptasią nowość wpadamy całkiem nieoczekiwanie – przy gospodzie, w której zatrzymujemy się na obiad, na niedużym stawie widzę jakoś zbyt ciemno wyglądające gęsi. Wydają się dość spokojne, biorąc pod uwagę dość ruchliwe otoczenie i bliskość ludzi. Przychodzi mi do głowy, że to może jakieś oswojone ptaki… Z bliska widzę, że to dwie bernikle kanadyjskie!   

Pierwszy raz w życiu widzę ten gatunek. I skąd one tutaj? Zmęczone w przelocie na odpoczynek się zatrzymały?  Piękny koniec dnia z nowym gatunkiem na liście rocznej.

Po ciemku już wracamy do Hubertówki, choć to ciągle tylko późne popołudnie przechodzące we wczesny wieczór. 

Na zdjęcia Dorotki zapraszam do Galerii.