Ostatni dzień na Wybrzeżu. Bardzo długi dzień wymagający Specjalnej Operacji Logistycznej. Hotel we Władysławowie opuszczam długo przed śniadaniem, gdy na dworze zaczynało dopiero dnieć. Ostatni rzut oka na port.
Pociąg do Gdyni mam tuż po siódmej rano. Godzinna podróż, więc mam czas na śniadanie, które w postaci suchego prowiantu dano mi dzień wcześniej w hotelu. W Gdyni na dworcu głównym zostawiam bagaż w przechowalni i idę na przystanek autobusowy. Stamtąd z powrotem jadę nad Zatokę Pucką do miejscowości Mechelinki. Tam mam zamiar przesiąść się już na własne buty i brzegiem zatoki przejść przez Cypel Rewski, samą Rewę do rezerwatu Beka i w jego okolicy poszukać najbliższego przystanku komunikacji publicznej, by pod wieczór powrócić do Gdyni na obiad i nocny pociąg.
Wysiadam z autobusu na przystanku Mechelinki-Przystań. Stąd tylko kilkaset metrów do brzegu i do molo.
Jest niedzielny późny ranek. Tłumów turystów na plaży nie ma, a te kilkanaście osób, które widzę dla aktywnego, czasem ekstremalnego, wypoczynku to się znaleźli.
Rowerzyści plażowi
Wypoczynek ekstremalny
Widziałem kilkadziesiąt morsów tego dnia – od pojedynczych osób po kilkunastoosobowe grupy zorganizowane. Nie wyglądali na nowicjuszy – raczej na osoby, które robią to na co dzień.
Para morsów przyłapana na rozgrzewce
Nieco mniej ekstremalny sport, a przez to najliczniej reprezentowany
Zbieracze bursztynów. Po sztormowej ostatnio pogodzie musiało sporo bursztynu wysypać na plażę, bo ludzie co chwilę się schylali i wrzucali coś do woreczków. Śmieci raczej nie zbierali. Aż sam przestałem na parę minut rozglądać się na boki za ptakami, a zacząłem patrzeć pod nogi. Jeden bursztyn, drugi, kolejny… A każdy znacznie większy, niż jakikolwiek wcześniej przeze mnie znaleziony. Te największe do domu przywiozłem – na biżuterię się nadadzą.
Mając Zatokę Pucką po prawej stronie, po lewej mijam rezerwat Mechelińskie Łąki.
Rezerwat ten ustanowiono głównie dla ochrony ptaków, które licznie niegdyś wykorzystywały wydmy na lęgi. Z czasem jednak presja turystyczna spowodowała, że większość rzadszych gatunków wyniosła się stąd, a dla ochrony jednego z ostatnich ciągle lęgnących się tu gatunków, sieweczki obrożnej – oddzielono siatką mały skrawek wydmy – pewnie kilkadziesiąt arów. Trochę żal, bo plaż wokół jest sporo, można było ogrodzić większy teren i w ten sposób zachować więcej gatunków.
Zimą oczywiście nic się ptasio w rezerwacie nie dzieje, więc przechodzę mimo dość szybko.
Docieram na Cypel Rewski. Okolica wygląda jakby był to jeden z końców Polski: coraz bardziej zwężająca się kosa wchodzi na kilometr w wody Zatoki Puckiej.
U swej nasady cypel wznosi się pewnie na pół metra powyżej poziomu morza, ale bliżej końca już prawie nie wystaje pond wodę i każda większa fala przelewa się przez niego. Aż dziwne, że morze jeszcze tego cypla nie rozmyło.
Cały czas rozglądam się za ptakami. Gatunki już dobrze z Półwyspu Helskiego znane: ogorzałki, gągoły, lodówki
Rewa leżąca u stóp cypla jest ostatnim cywilizowanym miejscem na mojej trasie. Choć jeszcze do południa daleko, szukam pośród zamkniętych sezonowo lokali miejsca na kawę i uzupełnienie kalorii. Na szczęście znajduję – podają mi kawę w hotelu, którego kawiarnia ma się otworzyć dopiero za godzinę. Ale bez kalorii.
Z Rewy dalej idę dzikim brzegiem zatoki, gdzie i spacerowiczów niewielu zachodzi. Widzę bardzo duże stada łysek i czernic, czasem mewy srebrzyste, krzyżówki, łabędzie nieme, perkozy dwuczube, pojedyncze głowienki.
Po paru kilometrach oglądam się za siebie. W oddali widzę Cypel Rewski – kawał drogi już przeszedłem.
Koło czternastej docieram do Rezerwatu Beka. To dla niego ta cała dzisiejsza wycieczka. Dużo ciekawych rzeczy o tym rezerwacie słyszałem i mimo, że to nie ptasi sezon, chciałem zobaczyć, jak on wygląda i nabrać apetytu na wizytę w nim wczesną wiosną.
Bekę utworzono wokół ujścia rzeki Redy do Zatoki Puckiej dla ochrony słonych łąk będących miejscem lęgu lub przystankiem w migracji wielu gatunków ptaków. Nie czas na lęgi oczywiście, ale miałem nadzieję na te migracyjne gatunki. Gdyby nie to, że po ostatnich mrozach wszystko zamarzło.
Lokalsi na biegówki wyszli – pewnie pierwszy raz od wielu lat, bo słyszałem, że większej pokrywy śnieżnej już dawno tu nie było.
Piękne krajobrazy, mimo że zmrożone i całkowicie bezptasie
Wyobraźnia podpowiada, jak te podmokłe łąki mogą wyglądać w szczycie gęsich, kaczych i siewkowych migracji.
Po rezerwacie poruszać się można tylko po wyznaczonych ścieżkach.
Dobrze je poprowadzono, widoki na obie strony pysze.
Ścieżką dydaktyczną dochodzę do brzegu zatoki. Dalej jest zakaz – całe szczęście, że tę tablicę postawili, bo poszedłbym dalej.
Zapierający dech widok. Zagadka – na co ja patrzę?
Poprzez ptaki i wody Zatoki Puckiej patrzę ponownie na Cypel Rewski. A te przecinki na linii horyzontu to spacerowicze, wśród których i ja parę godzin temu byłem.
Podczas całego pobytu nad Zatoką Gdańską zliczyłem pewnie parę tysięcy łabędzi niemych i ani jednego krzykliwego czy czarnodziobego. Aż tu nagle parka krzykliwych młodziaków
Ścieżka ponownie odchodzi od linii brzegowej i prowadzi do wieży obserwacyjnej.
Stosunkowo nowa wieża, dobrej wysokości, bo wystająca ponad okoliczne drzewa. Tylko że trzęsła się bardzo, gdy ktokolwiek na nią wchodził.
Widoki rozległe. I na łąki i na wodę.
Już wcześniej duży apetyt na odwiedziny w rezerwacie Beka w czasie przelotów a potem w okresie lęgowym wzrósł jeszcze bardziej.
Dochodzi czwarta po południu. Dobrze by było za dnia jeszcze dotrzeć do jakiegoś przystanku. Nie miałem wcześniej opracowanych opcji, bo i tak czasu do pociągu z Gdyni miałem nadto. Tym razem postawiłem na improwizację. Po zaciągnięciu języka ruszam pieszo do Mrzezina – to tylko pięć kilometrów. Sprawdzam rozkład jazdy – jeździ tamtędy pociąg do Gdyni, a najbliższy już za nieco ponad godzinę. Dam radę.
W Gdyni jestem już o zmroku. Zmęczony idę w kierunku portu – tam coś zjem i trochę posiedzę, by zbyt długo nie kiwać na dworcu.
Księżyc nad gdyńskim portem
Majestatyczny Dar Pomorza
Obiad w porcie, powrót na dworzec. Tam odbieram z przechowalni bagaż, myję się i przebieram w świeże ciuchy. Nieco kiwania w holu dworca i na peronie i siedzę w końcu w pociągu, który na rano dowiezie mnie do Jeleniej Góry.
„I oto wędrówki kres, zmęczyłem się jak pies, okropnie szkodzi mi ruch, mam przecież nie lada brzuch….” Z jakiej to bajki? Słuchałem jej z winyla w nieskończoność w dziecięctwie i do dzisiaj pamiętam jej spore fragmenty. Z tym ruchem i brzuchem to przesada oczywiście, ale pierwsza część się zgadza.
Fajna wycieczka, choć w pojedynkę. Całe dnie spędzałem w naturze wystawiając się na działanie żywiołów: wody, ziemi i powietrza. Tylko ognia na tym lekkim na szczęście mrozie czasem mi brakło.
Paręnaście ładnych zdjęć z tego dnia wrzuciłem do Galerii – zapraszam.
Nieco jeszcze przed południem pociągiem z Władysławowa docieram do Jastarni. Plan jest taki, by zajrzeć na chwilę na wybrzeże Bałtyku, obejść miejscowy port od strony Zatoki Gdańskiej, ruszyć pieszo brzegiem Zatoki z powrotem w kierunku Władysławowa i dojść jak daleko pogoda i siły pozwolą. Ty tylko dwadzieścia parę kilometrów
Bałtyk ciągle sztormowy. Dlatego patrzę nań tylko przez chwilę, spodziewając się więcej i ciekawszych ptasich obserwacji od strony Zatoki.
Tłumów nad Bałtykiem nie ma. I to jest piękne. Mógłbym tydzień albo dwa spędzić, chodząc po pustych bałtyckich plażach zimą.
Nawet nie rozglądam się za ptakami. Zbyt burzliwe morze, zbyt silny wiatr. Przez miasteczko idę do portu po drugiej stronie Mierzei Helskiej. Tam dużo spokojniej
Widzę zaledwie kilkanaście ptaków kilku gatunków. Spodziewałem się więcej, ale nie doceniłem jednak wpływu pogody. Mimo to, dość dokładnie obchodzę port, bo te rzadkie najciekawsze gatunki występują nielicznie, może to być wręcz pojedynczy ptak. I ten dodatkowy kilometr opłaca się – na skraju portu widzę zausznika.
Zausznik to perkoz. Wielokrotnie rzadszy od dość pospolitego perkoza dwuczubego. Oba ładne, szlachetnie wyglądające ptaki, ale zausznik w szacie godowej chyba ładniejszy (zdjęcie z. Wikipedii).
Na molo widzę jakiegoś wariata: w tę pogodę przyszedł tu obserwować i fotografować ptaki? Czyli jest nas dwóch.
Zamieniamy parę słów. Ostrożnie, trochę jak obwąchiwanie się nieznanych sobie psów. Bo nie wiemy z jakim stopniem wariactwa mamy do czynienia po drugiej stronie. Taka rozmowa zwykle polega na krótkim wymienieniu się informacjami o najciekawszych napotkanych dziś gatunkach. Czasem łapie się kontakt i kontuje rozmowę, częściej nie. Bo każdy ptasiarz jest wariatem inaczej.
Rozstaję się z cywilizacją i ruszam wzdłuż wybrzeża ledwo widocznymi ścieżkami.
Gwałtowne śnieżyce mieszają się z krótkimi słonecznymi chwilami
Są fragmenty trasy, gdzie samym skrajem Zatoki nie sposób iść: ścieżka ginie w krzakach lub w wodzie. Wtedy oddalam się o kilkadziesiąt metrów od brzegu i idę trasą rowerową biegnącą wzdłuż Mierzei Helskiej.
Może warto tu wrócić latem z rowerami?
Ptasio bogato na wodach Zatoki! Tak licznych stad wcześniej nie widziałem. Choć gatunków nie za wiele. Łabędzie nieme:
Pan gągoł przyłapany w sytuacji godowej
Panowie gągoły podrywające panie gągołki na przemian rozciągają i kurczą szyję. Ładny to widok.
Po około ośmiu kilometrach marszu docieram do Kuźnicy.
Żadna przystań. Mała to osada, chciałem kawy się napić, ale i te nieliczne tu lokale były nieczynne. Nieczynne jak ta samotna łódka na brzegu.
Trudno, ruszam dalej. Warunki śniegowo-terenowe robią się jednak nieznośne i zmuszają mnie do marszu wzdłuż szosy. Myślę sobie – może to i dobrze, złapię jakąś okazję do Chałup albo nawet i do samego Władysławowa.
Ale zmotoryzowana ludzkość mnie ignoruje. Gdy tylko warunki się poprawiają, wracam na ścieżkę biegnącą brzegiem. Mijam kolejny już słupek kilometrowy.
Mam tylko nadzieję, że to nie odległość do Władysławowa. Z dyszkę, dwie może jeszcze przejdę, ale nie sześć. Na szczęście ponownie się rozpogadza. W takich chwilach wiem, po co się w tę podróż wybrałem i że było warto.
Dzwońce – nieliczne ptaki niezwiązane z wodą, które mi towarzyszą. To chyba najładniejsze zdjęcia dnia.
W kolejnej zatoce widzę olbrzymie stado odpoczywających na wodzie ptaków. Próbuję liczyć. Choć trudno tu mówić o liczeniu – to raczej estymacja. Najpierw liczę dokładnie pojedyncze ptaki na brzegu stada do dwudziestu. Koduję w pamięci ile miejsca na wodzie zajmuje te dwadzieścia ptaków. Potem odkładam ten obszar pięć razy i mam setkę. Obejmuję wzrokiem obszar zajęty przez tę setkę i odkładam go pięć razy – mam już pół tysiąca. Widząc, ile miejsca zajmuje pół tysiąca ptaków, mierzę cały obszar zajmowany przez stado jako wielokrotność tej pięćsetki.
Tym razem tych pięćsetek łysek były trzy. Czyli około półtora tysiąca.
Estymacja taka nie jest bardzo precyzyjna, pewnie plus/minus 20%, ale dostatecznie dobra dla szacowania dużych stad. Jak mówi Biblia: „kto ma lepszą metodę szacowanie stad łysek, niech pierwszy rzuci kamieniem”. No może nie dokładnie o łyski chodziło, ale było tam w każdym razie coś o kamieniach.
Parka świstunów pomiędzy dwoma łabędziami niemymi
Świstunów tego dnia było dużo. Nie tylko się ich naoglądałem, ale i nasłuchałem. Głos mają bardzo charakterystyczny – zgodny zresztą z nazwą gatunku.
Jest już późne popołudnie, nieuchronnie dzień zmierza ku zachodowi. Słońce, chowając się za chmury, pozostawia poświatę czyniącą śnieg nieco różowym.
W oddali widzę już światła Chałup. W linii prostej mam pewnie mniej niż dwa kilometry. Nadal idę ścieżką wzdłuż brzegu wskazywaną przez mapy. I zawodzę się – na środku uroczyska Każa droga ginie w trzcinach i wodzie. Być może przy niższym stanie wód ścieżka ta jest do przejścia, ale nie dzisiaj. Bolesny to zawód – muszę zawrócić i obejść uroczysko od północy. Z niecałych dwóch kilometrów robi się cztery, pięć. A zmęczonym, głodnym i spragnionym już bardzo.
Ostanie metry do Chałup idę ścieżką rowerową.
Zachodzę do pierwszego napotkanego hotelu z działającą restauracją. W środku siedzi komplet gości – czyli małżeństwo z dzieckiem. Wchodzę cały na biało – to skutek śnieżycy sprzed paru minut. Personel patrzy na mnie dziwnie – cudak jakiś. Zajmuję stolik i powoli się rozpłaszczam: aparat z telezoomem, plecak, czapka, rękawiczki, kurta, lornetka, bluza. Wszystko albo w śniegu albo mokre. Buty też już przemoczone, ale tych nie ściągam.
Zanim zjem obiad, zamawiam kufel regionalnego piwa (dla uzupełnienia płynów), herbatę (bo zmarzłem) i szarlotkę (kalorie!). Już nie pamiętam w jakiej kolejności to spałaszowałem – chyba wszystko naraz. I szybko.
Sprawdzam rozkład – mam pociąg do Władysławowa za godzinę. Stacja oddalona jest o 20 minut stąd – mam więc sporo czasu na odpoczynek i posiłek. Podziwiam śnieżycę za oknem
Z lekkim zapasem czasu idę na przystanek kolejowy.
Miłe oku graffiti na stacji Chałupy.
Wielkim artystą Wodecki był. Król Chałup to jeden z wielu tytułów, na które zasłużył.
Paręnaście minut i jestem w hotelu. Taki widok mam za oknem
Zmęczony byłem okropnie, ale i zadowolony.
Zastanawiam się, co robić jutro. Wraz ze śniadaniem kończy mi się rezerwacja. Wracać jakimś dziennym pociągiem do domu, czy może poptasić jeszcze po okolicy i zabrać się pociągiem nocnym? Patrzę na prognozy pogody – zwycięża druga opcja. A gdzie byłem i co robiłem będzie przedmiotem kolejnego odcinka. Zamawiam jeszcze suchy prowiant na drogę, bo mam zamiar opuścić hotel wcześnie rano.
Najładniejsze zdjęcia jak zwykle w Galerii – zapraszam.
Krótka była zima w tym roku i chyba już nie wróci. Oczywiście będą jeszcze przymrozki (w Przecznicy nawet do połowy maja), będzie nieco śniegu, ale dużej pokrywy śnieżnej i długich głębokich mrozów wg prognoz pogody już nie powinniśmy się spodziewać. To niedobrze, bo oznaczałoby to baaaardzo długie przedwiośnie.
Ale to tylko prognozy. A co ptasi świat i cała natura nam mówią?
One też nam mówią, że już mamy przedwiośnie. Dowody? Proszę bardzo:
1. Meteorologicznie o zimie mówimy, gdy średnie temperatury dobowe są poniżej zera. A o wiośnie, gdy są powyżej 5st. A ile mamy ostatnio? Pomiędzy 0 a 5 – i to jest właśnie definicja przedwiośnia.
2. Kilka dni temu bogatki zaczęły wyśpiewywać melodie godowe.
3. Jako jedne z pierwszych ptaków kruki i krzyżodzioby świerkowe budują gniazda. Widziałem je znoszące materiał budowlany.
4. Po długiej nieobecności w Przecznicy pojawiły się szpaki. Ten sam schemat każdego roku: pierwszy pojawia się zwiadowca, który penetruje teren i sprawdza miejsca na gniazda. Po paru dniach są już dwa szpaki. Czyli rekonesans wypadł pomyślnie i do zwiadowcy dołączył drugi ptak – może partnerka? Na noc ciągle wracają do zimowisk (najbliższe na Stawach Rębiszowskich), ale coraz większą część dnia spędzają w miejscach przyszłych lęgów.
5. Przebiśniegi koło domu już się przez ziemię – z braku śniegu – przebiły.
Pierwsze grzywacze i siniaki już wróciły do Polski. Siniaka widziałem nad Stawami Rębiszowskimi, parę grzywaczy na Zabobrzu w Jeleniej Górze, gdzie co roku wyprowadzają lęgi.
6. Pod Wrocławiem widziałem pierwsze czajki. To akurat słaby argument, bo czajki, podobnie jak żurawie i parę innych gatunków, coraz liczniej zostają w kraju na zimę. Taki klimat….
Skoro zimy już nie ma – oby do wiosny! Przedwiośnie jest fajne, jeśli nie trwa zbyt długo.
Jestem drugi dzień we Władysławowie. Mimo bardzo niesprzyjającej pogody, będzie to długi dzień i będzie się działo. Dzielę więc opis dnia na dwa wpisy.
Plan miałem taki, by wstać wcześnie i jeszcze przed śniadaniem wybrać się ponownie na Słone Łąki. Ale wystarczył rzut oka o świcie przez okno – sztorm i burza śnieżna. Nie dało się. Poczekałem na bardziej sprzyjające okienko pogodowe i wybrałem się na krótki obchód portu i pobliskiej plaży.
Dzięki falochronom basen portowy jest w miarę spokojny
Pierwsze promienie słońca padają niemal prostopadle na gładki beton falochronu. Świeci się jak złoto
Taki dość nieadekwatny malunek na falochronie
Na spokojniejszych wodach basenu portowego schroniło się nieco ptactwa wodnego. Z tak bliska jak nigdy wcześniej oglądam parę ogorzałek. Pani z lewej, pan z prawej.
I jeszcze raz uhle. Muszę się napatrzeć, bo nie wiadomo kiedy znowu się zobaczymy.
W tych warunkach trudno o ciekawe obserwacje poza wodą. Ale cuda się zdarzają: zauważyłem małego ptaszka pokroju ziarnojadów czy trznadlowatych kręcącego się po kamieniach chroniących falochron i po samym falochronie. Nietypowo jasny, prawie biały. Odległość i jego ruchliwość przez długi czas uniemożliwiała identyfikację. Aż w końcu ptaszek przysiadł w zasięgu strzału z telezooma.
Moja pierwsza w życiu śnieguła!
Jest to ptak Arktyki, ale zimuje m.in. na wybrzeżu Bałtyku i we wschodniej Polsce. Jest to jeden z tych gatunków, których latem w naszym kraju nie zobaczymy – wykorzystałem więc swoją szansę.
Rzut oka na drugą stronę falochronu
Kilkumetrowe fale widziane z odległości 10-20 metrów robią olbrzymie wrażenie. Rozbijając się o betonowe bloki chroniące port, tworzą wielkie fontanny i generują olbrzymi nieustanny huk.
Raz na jakiś czas zdarza się znacznie większa fala, która wlewa się aż na deptak prowadzący falochronem. Lepiej tam wtedy nie być. Ja byłem. Zalało mnie kompletnie – na szczęście woda szybko spłynęła po wodoodpornym ubraniu a i zmoczony aparat nie obraził się.
Nadeszła kolejna śnieżyca
Wszystkie mewy w porcie na chwilę uziemiło.
Czas wracać. Jeszcze tylko rzut oka na plażę. Tłumów nie ma.
Mimo że technicznie powyższy kadr jest taki sobie, to bardzo mi się podoba. Lubię oszczędne zdjęcia.
Wracam do hotelu na śniadanie i na chwilę pomyślunku o tym, co zrobić z resztą dnia tak pięknie rozpoczętego dnia.
I wymyśliłem: w południe jest pociąg do Jastarni. Przejadę się w jedną stronę, przejdę tamtejszą plażę i port i przejdę brzegiem Zatoki jak najdalej w kierunku Władysławowa.
Ale do pociągu mam jeszcze sporo czasu – jednak decyduję się na pieszą wycieczkę na Słone Łąki. Ubieram się jeszcze cieplej i wkładam kalosze – w końcu na mokradła idę.
Miałem pójść na pomost, na którym już wczoraj byłem, Ptaki tam co prawda dobrze widoczne ale z daleka. Podkusiło mnie więc, by dotrzeć do ptactwa po zalanej łące, kryjąc się w trzcinach. Nie wiem, jak głęboko będzie. Ryzykuję, włażę tam.
Brak ścieżek – stawiam nogi tam, gdzie najmniej wody. Już widzę pierwsze ptaki – wrony siwe i krzyżówki.
By dojść do miejsca skąd spodziewam się dobrze widzieć ptaki siedzące na lustrze wody, muszę i ja do wody wejść. Sięga mi do kostek – spory zapas. Przez wysokie trzciny widzę już duże stado różnych ptaków wodnych
Olbrzymie stada. Po cichu i powoli dochodzę do krawędzi trzcin, rozstawiam ostrożnie lunetę. Ptaki też już mnie zauważyły, ale nie są zaniepokojone na tyle, by odfrunąć – powoli odpływają na bezpieczniejszy dystans. Najpierw sprawdzam na szybko gatunki: są oczywiście łabędzie, ale tylko nieme, są czernice, łyski i gągoły, krzyżówki, krakwy, bielaczki, czaple siwe, kormorany i nurogęsi. A potem je powoli liczę: niemych ok. 600, łysek ponad 1300, gągołów i czernic po ok. 1000. Pierwszy raz widzę tak duże stada różnych kaczek.
Najmniej płochliwe były nieme – mogłem je liczyć bez wspomagania.
Nie dość się napatrzyłem, a trzeba już wracać. Sprawa prosta – wystarczyło trzymać się własnych śladów. Gdybym takowe zostawił. Na nowo szukam więc drogi powrotnej i nie mogę znaleźć. Wchodzę w ślepe uliczki zalanych łąk, zawracam i próbuję znowu. Kurka! Nie ma suchego czy choćby płytkiego przejścia. Jak ja tu dotarłem? W końcu staje się nieuniknione – woda przelewa mi się górą do kaloszy. Teraz już mi wszystko jedno – idę najkrótszą drogą. W hotelu mam czas akurat na przebranie się, zmianę skarpet i butów. Tym razem idę na lekko – lunetę i statyw zostawiam w pokoju, ciepłe ubranie ląduje w plecaku. Jadę do Jastarni.
Będąc jesienią zeszłego roku w rejonie ujścia Wisły, widziałem sporo nowych dla mnie gatunków i choć oznaczyłem je i zaraportowałem, to czasem wątpliwości co do poprawności pozostały. Tak było właśnie w przypadku biegusa rdzawego, z którym spotkanie opisałem w tym wpisie. Dobrze się jednak złożyło, że ptak ten miał obrączki, które udało mi się przez lornetkę odczytać. Zgłosiłem jej numer do Krajowej Centrali Obrączkowania i czekałem na odzew. W końcu wczoraj potwierdzenie przyszło.
I był to faktycznie biegus rdzawy. Czyli poprawnie oznaczyłem gatunek widziany po raz pierwszy w życiu. Frajda!
Wraz z potwierdzeniem obserwacji Centrala podaje inne informacje dotyczące tego ptaka. Wynika z nich, że biegusa zaobrączkowano 9 września o godzinie 13 w pobliskim rezerwacie Mewia Łacha w ramach corocznej akcji obrączkowania prowadzonej przez Kuling. Biegus rdzawy płci nieokreślonej w pierwszym roku życia. Czyli pewnie urodził się tego roku gdzieś na dalekiej Syberii a na naszym wybrzeżu zatrzymał się w drodze na afrykańskie zimowisko.
Ja tego biegusa widziałem 14 września po zachodniej stronie Przekopu Wisły, czyli zaledwie 5 dni i ok 1200 metrów w linii prostej od miejsca zaobrączkowania. W międzyczasie widziany był przez jeszcze dwie inne osoby w tej samej okolicy. Moja obserwacja była ostatnią zarejestrowaną – czyli pewnie wkrótce odleciał do Afryki. Będę zaglądał dodanych Centrali w nadziei, że jeszcze o nim usłyszę.
Kilka innych zgłoszonych przeze mnie w tamtym czasie obrączek ciągle czeka jeszcze na potwierdzenie.
Przegoniło mnie do Władysławowa, gdzie miałem nadzieję na nieco lepszą pogodę, niż to wynikało z prognoz dla Helu. Bez śniadania złapałem wczesny pociąg i czmychnąłem z zamarzającego powoli miasteczka. Szybko zameldowałem się w nowym miejscu, mili gospodarze pozwolili mi zająć pokój, choć był to dopiero ranek, a doba zaczynała się późnym popołudniem. Hotel „W porcie” – zgodnie z nazwą – położony jest w samym porcie, od basenu portowego i najbliższych statków rybackich jest pewnie kilkadziesiąt metrów. Na pierwszą krótką wycieczkę nie mam więc daleko.
Ptactwa też nie trzeba szukać daleko. Mewy są wszędzie -wśród pospolitych srebrzystych są też rzadsze siodłate, te z czarnym płaszczem.
Pan kormoran w szacie godowej czesany na irokeza
Zewnętrznym falochronem obchodzę port od morza. Cały falochron wymalowany jest ładnymi scenami rodzajowymi – można po nim chodzić, jak po wystawie
Na granicy basenu portowego i otwartego morza widać sporo kaczek. Pierwszy raz z tak bliska widzę uhle. Pani uhlowa tnie fale
… a pan uhla ładnie wygląda
Pan lodówek i ja przyglądamy się sobie
Nieco dalej w morzu stado markaczek
Musiałem odczekać nieco, by się do mnie zbliżyły na odległość fotograficzną. Pan markaczek
Gdy kończę obchód portu, pogoda zaczyna się zmieniać. Temperatura do tej pory nieco tylko dodatnio zaczyna spadać, siła wiatru rośnie, rosną też fale i zaczyna prószyć śnieg. Tak wygląda port z mojego pokoju
Przed kolejną wycieczką muszę się zatem cieplej ubrać.
W planie mam obejście zachodniej (patrząc z perspektywy portu morskiego) i wschodniej plaży Władysławowa. Ta zachodnia jest bliżej miasta i mimo psującej się pogody, są na niej pojedynczy spacerowicze
Piasek zmieszany ze śniegiem. Zwracam uwagę jak bardzo umaszczenie juwenalnej mewy siwej wtapia się w otoczenie
Kawka defiluje przez zmarzniętymi śmieszkami
Dotarcie do wschodniej plaży wymaga dłuższej wycieczki, bo trzeba port dokoła obejść. Ale skoro trzeba…. Tam już zupełne pustki, bo i pogoda coraz gorsza
Próbując przeczekać śnieżycę, ptaki zbiły się w dużą chmarę
Stojąc lub siedząc tak w bezruchu, przysypywane są śniegiem. Aż mi się ich żal zrobiło
Nie podchodziłem bliżej, by zaoszczędzić im niepotrzebnej ucieczki. W tych warunkach każda kaloria się liczy – a nie wiadomo, kiedy będzie kolejny posiłek.
Wśród bałwanów udawało mi się dostrzec również ptaki pływające: gągoły, uhle, markaczki i lodówki. Ale o zdjęcia było trudno.
Warunki zdecydowanie nie obserwacyjne. Wracam do hotelu z myślą, że to chyba przedwczesny koniec dnia. Port wygląda już inaczej
Rozpatruję opcje na ostatnie półtorej godziny dziennego światła. Obiad i bardzo długi wieczór w pokoju, czy może jednak jeszcze jedna krótka wycieczka? Zwyciężyła wycieczka. Kierunek: Rezerwat Słone Łąki. Pieszo to tylko 20min. Jeśli dobrze się uwinę, to na miejscu będę miał jeszcze prawie godzinę światła.
Słone Łąki to prawie 30 hektarów łąk płytko zalewanych słonawą wodą Zatoki Puckiej. Położone są dokładnie tam, gdzie Mierzeja Helska od zachodu się zaczyna. Wybieram najłatwiejszy wariant chodzenia po rezerwacie – długi drewniany pomost.
Krajobraz Słonych Łąk. W tle Władysławowo
Mimo słabego już światła widzę w lornetce duże stada ptaków. Większość siedzi na trawie lub wodzie, ale na spoczynek nocnydolatują kolejne grupy.
Wszystko jednak za daleko ode mnie. Będę tu musiał przyjść jutro; może ptaki będą bliżej, albo znajdę sposób, by je nieco podejść. Brzmi jak dobry plan na czas między jutrzejszym świtem a śniadaniem.
Port też już idzie spać
Oby pogoda jutro była lepsza… Na więcej moich zdjęć z tego dnia zapraszam do Galerii.
Dla przełamania monotonni ptasich relacji dziś coś z zupełnie innej beczki i bardziej ekscytującego – pierwsza wyprawa Maroniego ponad chmury.
Jedziemy gondolą na Stóg Izerski!
Miało być pochmurno i trochę wietrznie więc nastawiliśmy się na niedługi spacer. Okazało się, że chmury zostawiliśmy w dole, w partiach wierzchołkowych Gór Izerskich jest sporo słońca, a wiatr umiarkowany. Patrzymy na zachmurzoną Kotlinę Mirską z góry
Tylko przy samej stacji kolejki i przy schronisku widzimy sporo ludzi. Na trasie jesteśmy już prawie sami
Ze szczytu Stogu Izerskiego widać bliźniaczy Smrek. A właściwie nie widać, bo on akurat w chmurach.
Więc zamiast wchodzić na Smreka, idziemy w kierunku Polany Izerskiej, trzymając się słonecznej strony Stogu Izerskiego
Maronik na tę wysokogórską wyprawę dostał zimowy kubraczek. Wiemy już, że przy temperaturach około zera i niżej marznie. Mówi nam o tym popiskując.
Ubranko jednak albo go uwierało, albo powodowało swędzenie. Aby się podrapać, robił z biegu śmieszne fikołki na śniegu. Mimo pięknie wyratrakowanej drogi i wyciśniętego śladu dla klasyków, szlak był pusty, więc Maroni mógł się zagrzać biegając.
Piękne konstrukty lodowe
Gry i zabawy na śniegu
Wycieczka trwała około dwóch godzin, Maron wydawał się zadowolony, nie bał się jazdy gondolą, wyhasał na śniegu… Trzeba będzie powtórzyć.
Piękne izerskie krajobrazy na zdjęciach Doroty w Galerii – zapraszam.
Drugi dzień na Helu. Po wczorajszym rekonesansie już wiem, gdzie potencjał ptasi jest największy – przejrzę raz jeszcze port, przejdę się plażą od strony Jastarni do Wraków i spędzę dużo czasu na Cyplu Helskim. Po wczorajszym obfitym w nowe gatunki dniu dziś mam już mniejsze oczekiwania.
Zaczynam od wizyty w porcie o wczesnym świcie – przecież nie będę spał do śniadania. Jest chłodniej, w nocy nieco śniegiem poprószyło, wodę na chodnikach przymroziło. Ale wiatr mniejszy, co jest dużo ważniejsze w obserwacji ptaków.
Na tle sennego jeszcze miasteczka wyróżnia się ładnie oświetlony gotycki kościół
Widok portu jeszcze bardziej kosmiczny
W porcie spotykam te same ptaki. Niepoliczalne lodówki
Bardzo ładnie prezentuje się samiec lodówki w locie. Pokrojem i sposobem lotu przypomina mi bażanta
Edredony w tym samym miejscu i w tej samej liczbie.
Jak łatwe okazuje się kolejne zaobserwowanie tych samych rzadkich morskich gatunków. Uciecha już nie ta sama, ale radości z pierwszego spotkania to nie umniejsza.
Kazik zaległ na plaży
Nieco rozwidnia się – ptactwo zaczyna poranną migrację z noclegowisk na żerowiska.
Przed śniadaniem przechodzę się jeszcze główną ulicą miasta, zwracając uwagę na pojedyncze historyczne budynki. Malowniczo musiało to miejsce wyglądać, gdy było jeszcze małą wsią rybacką.
Na przedpołudnie mam sprytny plan: zamawiam taksówkę, która wywiezie mnie daleko poza miasto w kierunku Jastarni i wyrzuci na bezludziu, zmuszając mnie do powrotu do Helu na piechotę plażą. Bo właśnie na obszarze Zatoki pomiędzy Jastarnią a Helem widziałem duże stada ptaków na wodzie. Ma być chłodno – ubieram się jeszcze cieplej. I niosę cały majdan: lustrzankę z dwoma zoomami, lunetę ze statywem i zestawem do digiscopingu, lornetkę i smartfon na szyi do notowania obserwacji.
Z drogi, gdzie zostawia mnie taksówka, przechodzę przez rzadki sosnowy las do brzegu zatoki. Pierwszy widok z plaży w kierunku Helu
Dla odmiany dziś jestem pilnowany przez ORP Piast.
Jest tu nieco ptactwa
Ale orientuję się, że wyszedłem na plażę za blisko Helu. Idę więc w kierunku Jastarni
Łapię jedyny dziś dłuższy moment, gdy mocno nie wieje i jest słonecznie. Rozstawiam statyw z lunetą. W licznych stadach łabędzi niemych widzę też duże stada gągołów i pojedyncze inne kaczki, tracze i kormorany.
Trenuję też digiscoping, ale tylko na obiektach nieruchomych, bo ptactwo jakoś nie chce współpracować. Widok odległej o kilka kilometrów wieży telekomunikacyjnej powiększony przez lunetę a potem przez komórkę
Zawracam i idę w kierunku Helu częściowo plażą, częściowo lasem. Takie stworzenie w lesie na mnie patrzyło
Krzywa wieża
Po kilkuset łabędziach, dziesiątkach gągołów, wielu kormoranach, paru nurogęsiach i szlacharach i niezliczonych mewach dochodzę do Wraków.
Niebo ciemnieje, źle to wróży reszcie dnia.
Przechodząc przez port, nie mogę nie rzucić okiem na lodówki. Tym razem dla zachowania parytetów pozują samiczki
Jak planowałem, na dłużej zatrzymuję się na Cyplu. Rozstawiam sprzęt i pilnie obserwuję morze bliższe i dalsze. Tylko trochę daję się rozproszyć takim widokom: śmieszka, perkoz dwuczuby i lodówka w jednym kadrze
Ta śmieszka w środku kadru nieco wyprzedza aurę, przybierając szatę letnią już w lutym. Powinna wyglądać jak ta poniżej.
Lunetę z komórką i lornetkę mam skierowane na horyzont. To tam spodziewam się dojrzeć TONACOCZEKAMDZIŚNAJBARDZIEJ.
A póki co, podziwiam krzywiznę Ziemi.
Odległość od tych konstrukcji jest tak duża (20-40km?), że ich dolna część jest zasłonięta wypukłością kuli ziemskiej.
Im bliżej końca dnia, tym więcej widzę stad ptaków przelatujących nisko nad wodą. W większości za daleko bym w lornetce czy lunecie mógł zobaczyć szczegóły gatunku. Nadal więc czakam – kiedyś jakieś stado musi przelatywać bliżej.
I leci – ciągle daleko, ale już wiem, że widzę jakieś alki. Czyli takie małe latające pingwiny wyglądające np. tak:
Z rodziny alk na polskim wybrzeżu możemy zobaczyć alczyki, nurniki, alki i nurzyki. Dla takiego nie dość zaawansowanego obserwatora jak ja, pewnie tylko dwa ostanie gatunki wchodzą w grę. I to przy dużym łucie szczęścia. A wszystkie do siebie podobne z dużej odległości. Więc moja obserwacja „jakiejś alki” nie jest jeszcze dostateczna – czekam dalej. Aż się doczekuję – leci stado 29 ptaków „pingwinowatych” w odległości pozwalającej na dostrzeżenie w lornetce tępo uciętego dzioba. A takie mają tylko alki. Jest obserwacja, nie ma jednak zdjęcia. Telezoom za krótki, dla lunety nie ta prędkość. Szkoda – to rzadka obserwacja i sam wpis bez dokumentacji może nie być zaakceptowany przez ornitho. (Uprzedzając wypadki – obserwacja została zaliczona!).
Był to ostatni moment na obserwacje ptaków tego dnia. Chmury od dłużej chwili zwiastujące załamanie pogody przyniosły pierwszą tego dnia burzę śnieżną.
Schowałem się w jedynym działającym na plaży barze i natychmiast zamówiłem grzane wino. Nie wiem co w nim było, uprzejma pani zapewniała, że było tam tylko zwyczajne 14%. Po małym kubku czułem zawroty głowy i zacząłem widzieć dziwne rzeczy.
W przerwie między śnieżycami cykam jeszcze parę fotek nieustraszonym mewom
Kończy się drugi dzień na Helu. I ostatni. W planie miałem przedłużenie pobytu w tym miejscu o jeszcze jeden dzień, ale prognoza na jutro nie zachęca do pozostania. Poświęcę zatem jutrzejszy poranek na przeprowadzkę do Władysławowa, licząc, że to pogorszenie pogody szybciej się rozejdzie bliżej stałego lądu.
Udane to były dwa dni. Na nogach od świtu do zmierzchu, obcowanie z naturą, zmienną aurą, małą liczbą ludzi, miłą obsługą w hotelu. A przede wszystkim – 37 widzianych gatunków ptaków, z czego 6 po raz pierwszy w życiu.
Zapraszam do Galerii na nieco więcej zdjęć z tego dnia.
Czasem jest tak, że człowiek musi inaczej się udusi. Mi od dłuższego czasu chodziła po głowie chęć odwiedzenia wybrzeża Bałtyku zimą. Z dwóch powodów – zobaczyć morskie i nadmorskie krajobrazy zimą oraz – i przede wszystkim – zobaczyć niewidziane nigdy wcześniej ptaki, które licznie na południowym Bałtyku zimują i tylko zimą są możliwe do zaobserwowania. Szczególny apetyt miałem na kaczki morskie: uhle, markaczki, lodówki i edrodony, latające „pingwiny”, czyli alki i nurzyki, a także parę innych rzadkich lub w ogóle nieobecnych na Dolnym Śląsku gatunków.
We wtorek rano sprawdziłem prognozę pogody dla Zatoki Puckiej -zanosiło się na spokojne okno pogodowe: bez mrozów i zjawisk ekstremalnych, ale też i bez słońca. Zdecydowałem i jeszcze tego dnia siedziałem w nocnym pociągu z Jeleniej przez Gdynię na Hel. Tym razem, z powodów rodzinno-organizacyjnych, na wycieczkę wybrałem się sam.
Już o świcie, gdy pociąg relacji Gdynia-Hel zbliżał się momentami do wód Zatoki Puckiej, z okna widziałem duże stada ptaków – głównie łabędzi i różnych kaczek. Apetyt rósł.
Po ósmej wysiadam na stacji Hel. Rezerwację w hotelu Admirał Nelson mam dopiero od popołudnia, ale uprzejmi gospodarze pozwalają mi zostawić bagaże i częstują śniadaniem. Przed dziesiątą w odpowiednim ubraniu i obciążony jak nigdy całym sprzętem optyczno-fotograficznym ruszam w teren.
Hotel położony jest kilkadziesiąt metrów od portu, więc tam kieruję pierwsze kroki.
Natychmiast uwagę zwraca unikatowego kształtu budynek kierownictwa portu.
Rzut oka na spokojne mimo silnego wiatru lustro wody w porcie. I już wiem, że patrzę na ptaki, których nie znam i nigdy wcześniej nie widziałem.
Chwilę mi zajmuje zrozumienie na co patrzę – to lodówki!
Dużo lodówek – w samym porcie naliczę ich ponad setkę. Piękne kaczki morskie. To pan lodówek i pani lodówka
Chcę dziś sporo miejsc obejść, więc długo w porcie nie zabawiłem. Ale wiem, że jeszcze tu wrócę. Rzut oka na miejsca, gdzie będzie rozgrywała się akcja najbliższych dwóch dni.
Drewniane pomosty na plaży miejskiej i wiaty chroniące przed deszczem ułatwiają obserwację ptaków – choć nie po to pewnie zostały zbudowane.
Z portu rybackiego idę przez port wojenny do miejsca zwanego Hel-Wraki. Po drodze słyszę i przez moment widzę świstunkę ałtajską – aż muszę wieczorem sprawdzić w atlasie ptaków, czy to nie przewidzenie.
Dochodzę do plaży w pobliżu oczyszczalni miejskiej – jest tu mnóstwo śmieciojadów i padlinożerców, czyli wron i mew.
Ale nawet i tu czekają niespodzianki. Wśród wyrzuconych na brzeg morskich traw widzę ruch – ptak w typie świergotka.
Statystycznie rzec biorąc, powinien to być świergotek łąkowy spotykany niemal w całej Polsce. Inne świergotki o tej porze roku i w tym miejscu są widywane bardzo rzadko. Ale z wieczornej analizy zdjęcia wynika, że to świergotek nadmorski!
W Polsce nieliczny, widywany tylko na wybrzeżu Bałtyku. Będąc dwa razy w ubiegłym roku na Wybrzeżu, nie udało mi się go zobaczyć.
Jest zaledwie południe pierwszego dnia, a świergotek nadmorski jest już moim trzecim gatunkiem widzianym po raz pierwszy w życiu.
Dochodzę do wraków. Nazwa miejsca nie jest przypadkowa
W charakterze falochronów zatopiono tu kiedyś dwa okręty wojenne. Dziś zasiedlają je ptaki.
Na morzu trudno coś wypatrzeć – silny wiatr, wysoka fala. Wydaje mi się, że widzę jakieś czarne kaczki, ale nie ma szans na identyfikację gatunku. Idąc plażą w kierunku Jastarni, widzę w oddali stada ptaków dość blisko brzegu. Za daleko na wycieczkę jeszcze dzisiaj, ale zaczynam już w myślach układać plan na jutro. Tą samą drogą wracam do Helu, loguję się w hotelu i ponownie ruszam w teren. Zaczynając od portu, idę tym razem w przeciwnym kierunku – na Cypel Helski.
W porcie i okolicy widzę jeszcze więcej lodówek niż poprzednio. Przestałem liczyć przy 500. A warto było przeczesywać powierzchnię wody, bo wśród lodówek wypatrzyłem większe białe kaczki.
I znów chwili mi trzeba było dla uświadomienia sobie, na co patrzę. To edredony!
Jeszcze piękniejsze od lodówek, czyż nie?
Idę brzegiem na cypel. Wiatr i fale coraz silniejsze
Jeszcze przed samym końcem Mierzei Helskiej znajduje się Kopiec Kaszubów. Przypomina i o żyjących w naszym kraju Kaszubach i o tym, że tu zaczyna, a nie kończy się Polska.
Blisko cypla wzdłuż brzegu można poruszać się albo plażą albo po drewnianych pomostach poprowadzonych nad wydmami dla ich ochrony.
Mimo feryjnego sezonu, ani w samym mieście, ani na plaży ruchu turystycznego nie ma.
Ptakom pogoda nie przeszkadza. Na plaży dominują oczywiście mewy
Ale ciekawsze rzeczy dzieją się głębiej w morzu. Co chwilę widzę stada ptaków lecących nisko nad wodą – zwykle zbyt daleko, by rozpoznać gatunki. Ale niektóre rozpoznaję w lornetce – alki i uhle. Te ostatnie łatwo poznać po białej plamie za okiem – to je odróżnia od innych czarnych kaczek.
Parę minut później udaje mi się zaobserwować je siedzące na wodzie niezbyt daleko od plaży. Na powiększeniu byłoby widać i białe plamy na głowie i żółte dzioby samców.
Dzień się kończy – zawracam do miasta, bo światła zaczyna brakować. Łapię jeszcze szlachary
Port o zachodzie słońca
Obiad jem w moim hotelu w takim oto otoczeniu
Choć to zaledwie późne popołudnie, po długiej podróży i wyczerpującym ekscytującym dniu, idę do pokoju. Przejrzeć zdjęcia, przypomnieć sobie wszystkie ptasie obserwacje, zaplanować kolejny dzień. I się wyspać.
Do Galerii wrzuciłem tym razem własne zdjęcia – zapraszam.