Miesiąc: styczeń 2022

Młyn w Przecznicy

Na pamiątki związane z historią Przecznicy – poza samymi pocztówkami – nie natykam się zbyt często. Tym większe zaskoczenie, gdy coś takiego wpadnie w ręce i przyjemność, gdy taki skarb może wzbogacić moje zbiory.

Poprzez dobrego znajomego, od lat poruszającego się po lokalnym rynku staroci, kupiłem obrazek, który choć żadnego konkretnego widoku znanego mi z Przecznicy nie przypominał, miał na plecach napisane: „Gruss! aus Querbach”. 

Nie można było nie kupić czegoś takiego. Obrazek zawisł na ścianie i musiał poczekać na odpowiedni czas, by się nim bliżej zająć. 

Jest to akwarela w wymiarach ok. 25x35cm włożona w passe-partout, oprawiona drewnianą politurowaną ramką i oszklona. Ten typ passe-partout już znam z Przecznicy – na przykład zdjęcia klasowe w latach 30. XXw. były tak oprawiane. Na plecach obrazek jest zaklejony papierem czy cienką tekturą, a więc dostępu do samego obrazka nie ma. I choć korci, póki co nie mam zamiaru tych oryginalnych ramek rozbierać.  

Napis ołówkiem na plecach głosi: 

Meine liebe haus in Querbach

                              Alois Putz

                24 martz 1931

Akwarela przedstawia zimowy widok na dwa podobne sąsiadujące ze sobą domy

Sygnowana: S. Johns

Po samym obrazku czy jego autorze nie udało mi się niczego wyszukać. Początkowo również nazwisko właściciela nie naprowadziło mnie na żaden ślad, bo błędnie je odczytałem jako Pietz, gdyż z takowym nazwiskiem już się w historii naszych okolic spotkałem. Dopiero poprawnie odczytane imię i nazwisko Alois Putz odsłoniły tajemnicę.

W „Chronik über den Höhenluftkurort Querbach” pod rokiem 1931 figuruje zapis o młynarzu i piekarzu Karlu Putzu, zamieszkałym pod numerem 229. Według dzisiejszej numeracji jest to budynek Przecznica 27. I stoi on nad rzeką, jak na młyn przystało. Do gospodarstwa należał też staw znajdujący się pomiędzy młynem a główną drogą prowadzącą przez wieś na wysokości byłej mleczarni. I staw ten jest tam do dzisiaj, i dom stoi jaki stał, i rzeka płynie jak kiedyś. I bez wątpienia jest to dom widoczny po lewej stronie akwareli.   

Od niedawna ma on nowych właścicieli i nabiera nowych rumieńców.

Wizerunek drugiego domu z obrazka jest już dyskusyjny. Owszem, jest w pobliżu inny dom, ale ani jego położenie, ani obecny kształt nie przypominają tego z akwareli. Może zaszły zmiany, może względy kompozycyjne były ważniejsze dla autora niż wierność naturze. 

Niestety ani na Aloisa, ani na Karla Putza już w żadnych innych źródłach nie natrafiłem. Możemy przypuszczać, że Alois był synem Karla – przecznickiego młynarza i piekarza.

Nigdzie nie trafiłem też na autora akwareli S. Johnsa. Angielskie nazwisko i błędy w pisowni na odwrocie malunku mogą sugerować, że to raczej przyjezdna osoba, być może nawet spoza Niemiec, a nie lokalny artysta. 

Ktokolwiek jest w stanie dodać nowe informacje dotyczące obrazka, autora, właściciela, czy samego domu proszę o publiczny komentarz do wpisu lub prywatny kontakt ze mną  (aszypicyn@gmail.com).

Wrocław i Zalew Mietkowski

Przy okazji wizyty zakupowo-kulturalnej we Wrocławiu odwiedziliśmy parę miejsc, gdzie zimą mogą występować ciekawe gatunki ptaków. 

Kulturalnie wycieczka udana – we wrocławskim Starym Klasztorze zabrzmiał kubański jazz w wykonaniu The Cuban Latin Jazz. Jako niezapowiedziany i nieoczekiwany przez widzów gość specjalny wystąpił Jose Torres. Kiedyś już go na własne oczy widzieliśmy i na uszy własne słyszeliśmy – w ramach Krokus Jazz Festiwal wystąpił razem z grupą Q Ya Vy. Ciekawe kameralnie miejsce, nieduża sala, dobra muzyka – polecamy. 

A i samego Wrocławia by night dawno nie oglądaliśmy

Dla ptasiarzy Wrocław, ta nasza Wenecja Północy albo Petersburg Południa, jest bardzo dobrą miejscówką. Liczne wody płynące, stojące, dużo parków i terenów zielonych, ciepły jak na polskie warunki klimat z łagodnymi zimami zapraszają ptaki do zimowania.

Na pierwszym przypadkowym przystanku we Wrocławiu przy małym cieku wodnym widzę stadko mew i kaczek. Oczekuję nie wiadomo jakich gatunków, ale i tak wiem, że będą to tylko krzyżówki i śmieszki. A tymczasem niespodzianka: na małej wysepce z trzcin widzę kokoszkę! Takich cudów nawet na Stawach Rębiszowskich nie widziałem, a gdzie jak gdzie, kokoszki tam właśnie powinny być. Pierwsza moja obserwacja tego gatunku w tym roku –  dobry start! 

Następnego dnia o świcie idę na obchód odrzańskich wysp pomiędzy uniwersytetem a katedrą. Dzień się dopiero budzi, a Wrocław w sobotni ranek wygląda tak

 

Widzę liczne łabędzie, krukowate, wróble, mazurki i krzyżówki. I śmieszki

 

Z co ciekawszych gatunków widzę też stadko dzwońców i zimorodka – bez zdjęć niestety. Jest i kwiczoł, który daje się nadspodziewanie blisko podejść

A wśród śmieszek udaje mi się wypatrzeć mewę siwą – to ta duża z lewej

W drodze powrotnej do domu zbaczamy ze zwykłej trasy i zatrzymujemy się nad Zalewem Mietkowskim. Jest to zbiornik sztuczny powstały w wyniku spiętrzenia wód Bystrzycy. Do dziś wydobywa się stąd żwir 

Jest to jeden z najbogatszych ornitologicznie zbiorników w Polsce, gdzie zimę spędzają dziesiątki tysięcy ptaków nawet nie wiem ilu gatunków. Aby mieć jednak szansę to liczne ptactwo z brzegu nie tylko zauważyć, ale i oznaczyć z dokładnością do gatunku, potrzeba dobrej pogody i dobrej lunety. Ani jednego, ani drugiego niestety nie mamy.

Mimo to udaje mi się wypatrzeć przez lornetkę lub długi obiektyw kilka gatunków. Z powszechnych to nurogęsi, mewy (chyba śmieszki), mnóstwo krzyżówek i stadko czernic. Z niezwykłych dla mnie gatunków odnajduję nura rdzawoszyjego – to moja pierwsza obserwacja gatunku nie tylko w tym roku, ale i cały ptasiarskim życiu:  

Zwycięzcą dnia i chyba całego stycznia jest jednak szlachar, czyli tracz długodzioby. Jest to coraz rzadszy gatunek w Polsce. Do końca lat 90. był to ptak lęgowy w naszym kraju, choć jego liczebność już wtedy była skrajnie niska – doliczono się zaledwie 15 par. Teraz już lęgów nie stwierdza się w ogóle. Osobników zimujących jest oczywiście więcej, ale skupiają się one w pasie nadmorskim, a obserwacje śródlądowe są rzadkie – może kilkadziesiąt w skali roku, z tego część na Dolnym Śląsku. Moja dzisiejsza obserwacja szlachara jest drug w tym roku na całym Dolnym Śląsku.  Duma, duma, duma… 

Padający śnieg z deszczem i silny wiatr nie wszystkim przeszkadzały

Mam mieszane uczucia co do obserwacji ptasich na tak dużych akwenach. Z pewnością szansa spotkania dużej liczby gatunków w jednym miejscu jest znacznie większa niż w moich okolicach, bo warunki dla wielu gatunków ptaków – zwłaszcza w południowo-zachodniej części zalewu – są znakomite.

Ale też warunki do obserwacji są tam trudniejsze. Sama lornetka (nawet duża i ciężka x12) już nie wystarcza – spora odległość do ptaków wymaga lunety x50-60. Dzikość tego obszaru powoduje też, że dystans ucieczki ptaków jest znacznie większy niż na mniejszych zbiornikach, gdzie ptaki są bardziej z ludźmi oswojone i dają się podejść na odległość dobrego zdjęcia zoomem 100-400mm. No i w sezonie przelotów nad Zalew Mietkowski ściągają tłumy ptasiarzy, a latem turystów, płosząc ptaki. Pozostaje wypróbować to miejsce jeszcze raz zimą przy ładniejszej pogodzie. 

Wycieczka bez cienia wątpliwości udana – dużo spacerów po nowych ścieżkach i sześć nowych gatunków do listy rocznej. Stan licznika 57.        

Raport z czyszczenia budek lęgowych

Okres między późnym listopadem a wczesnym lutym to dobry czas na przegląd już wiszących budek lęgowych oraz na wieszanie nowych. Dziś relacja ze sprzątania i przygotowania do nowego sezonu kilkunastu budek powieszonych w poprzednich latach w wokół domu. Kilkanaście kolejnych nowych budek już czeka na kolejne okno pogodowe.

Budek jest już 17. Głównie w rozmiarach A i A1 według klasyfikacji Sokołowskiego (czyli dla sikor, mazurków), trzy budki typu B z otworem dla szpaków, jedna półotwarta na kopciuszki i jedna dla pliszek. Budki te mają rozmiary dostosowane do wielu innych gatunków, ale w naszym otoczeniu korzystają z nich głównie te wyżej wymienione.

Mając już doświadczenie z poprzednich sezonów, wychodzę z domu dobrze przygotowany, by co chwilę się nie wracać: drabina, wkrętarka i wkręty, młotek i gwoździe, szpachelka i szczotka metalowa. 

Budka nr 1 – najstarsza chyba. Dość nisko powieszona i zbyt mocno na południe skierowana, więc nieoptymalne stanowisko. A jednak jest pełna – gniazda wypełniały ją po sufit. Co cieszy z jednej strony, bo świadczy o tym, że wiele lęgów zostało z niej wyprowadzonych. Z drugiej tak wysoki poziom gniazda stanowi duże ryzyko zrabowania lęgu przez drapieżniki, które co prawda do budki nie wejdą, ale łapą czy dziobem sięgną.

A że drapieżniki są aktywne, widać na ostatnim zdjęciu. Przed dostaniem się dzięcioła do środka, budkę ochroniła blaszka okalająca wlot. 

Budka nr 2 spadła przy próbie jej otwarcia. Co przypomniało mi o konieczności sprawdzania mocowania budki do drzewa – w końcu po to młotek i wkrętarkę wziąłem. Zaleca się mocowanie na dwa gwoździe – są one mniej szkodliwie niż wkręty czy drut.

Skoro już spadła, mogłem tę budkę oczyścić na ziemi. Tu też był lęg, ale chyba tylko jeden. Materiał gniazda wskazuje na sikorkę.

Dobrze ukryta w sośnie budka nr 3.

W idealnym stanie, gniazdo wskazuje na odbyte tu 2 lub 3 legi.

Budka nr 4. Wyżej powieszona niż poprzednie trzy. Też ze śladami po kilku lęgach. Po jednym z nich zostały nawet niewyklute jajka bogatki. Ciekawe co spowodowało, że lęg nie doszedł do skutku?

Budka nr 5 bez szczególnych cech. Szósta jest dość wysoko zawieszona, ale da się tam wejść. Wisi w takim miejscu, że patrzę na nią z domu wielokrotnie w ciągu dnia, więc jestem w stanie policzyć liczbę lęgów bez zaglądania do niej. Po świeżych odchodach widać, że budka ta służy ptakom również jako nocne zimowe schronienie. 

Budka nr 7 została całkowicie zrabowana. Nie pierwszy to już raz w jej życiu – już ją dwukrotnie naprawiałem. Ciekaw jestem, jaki jest powód, dla którego dzięcioł niszczy tę budkę dużo mocniej niż wszystkie inne. Była pusta w środku, co oczywiste, choć są ślady, że gniazdo w niej było.  

Po oczyszczeniu nie wieszam jej ponownie. Zabieram ją do domu do naprawy. Trzeba będzie pomniejszyć wlot i zainstalować metalową ochronę. 

Sąsiednia budka nr 8 również ma ślady rozkuwania otworu przez dzięcioła, ale niewielkie. Wystające pióro to nie dowód rabunku, lecz próba czyszczenia wnętrza przez nowego mieszkańca. Pewnie coś w niej zimuje. 

Zwraca uwagę inny materiał wyściółki gniazda – są to głównie pióra kurze z pobliskiego kurnika. 

Wzorowa budka nr 9. Kolejna (nr 10) to budka szpacza i dlatego wisi wysoko. Jest to jedyna z trzech szpaczych budek, do której mogę się bezpiecznie dostać po drabinie i gałęziach. Dwie pozostałe niestety nie są czyszczone. Trudno, ale szpaków jakoś nie mam ochoty zapraszać do ogrodu. Jeden zadbany domek musi im wystarczyć.

Budkę tą też dzięcioł próbował zrabować, ale podwójna deska przednia zniechęciła go.

Na uwagę zasługuje inny materiał gniazda – już nie mech i pióra, a długie liście traw ozdobnych są podstawą splotu. Widziałem nawet, gdy te trawy szpaki zbierały i wnosiły do gniazda.  

Budka 11 bez zastrzeżeń. Dwie kolejne (nr 12 i 13) powieszone są bardzo wysoko, jak na budki A/A1.  Jedna z nich się wypaczyła zrywając wkręty boczne i wymagała lekkiej naprawy – dało się to zrobić bez zdejmowania jej. Taka szczelina to zaproszenie dla dzięcioła do dalszego rozkuwania, ale nie widać śladów takiej próby. Nawet otwór główny nie został naruszony – to jedyna budka, której dzięcioły nie uszkodziły w najmniejszym nawet stopniu. Też ciekawostka. 

Dla odmiany budka półotwarta z przeznaczeniem dla muchołówek i kopciuszków. Choć muchołówkę żałobną widziałem w pobliżu, to tylko kopciuszek zasiedlał tę budkę. Powieszona ona była lata temu, gdy nie miałem pojęcia o podstawowych zasadach. Np. takich, że budka nie powinna być skierowana na południe i wystawiona na bezpośrednie działanie słońca, bo w upalny dzień w środku robi się sauna.  Zdjąłem ją i powieszę tam kopciuszki lubią wić gniazda.  

Na koniec budka nr 15 – pliszkowa. Również w nienajlepszym miejscu wisi, ale jest trudna do zdemontowania. W środku jest stare gniazdo, a więc była wykorzystana.

Budki nr 16 i 17 – szpacze – pozostawiam bez czyszczenia.

Pewnie w przyszłym tygodniu powieszę zestaw nowych budek, w tym nowość – budka dla dudka. Też pewnie będzie raport z tego wydarzenia.

Fotopolowanie nad Jeziorem Rakowickim

Nasza pierwsza fotograficzno-ornitologiczna wycieczka nad Jeziora Rakowickie. 

Na Bobrze, na północ od Lwówka, po zalaniu żwirowych wyrobisk powstały dwa duże sztuczne jeziora o łącznej powierzchni ponad 150ha – to jedne z największych zbiorników wodnych w naszym powiecie. Ponadto zapora elektrowni wodnej, spiętrzając wodę na Bobrze tuż przed jeziorami, tworzy kolejny zbiornik. Wartki przepływ wód rzeki powoduje, że woda tu nie zamarza przy byle jakich zimach, a tym samym liczne ptactwo ma tu swoje zimowiska. Sporo sobie po tej wycieczce obiecywałem, zwłaszcza w kontekście mojej tegorocznej listy gatunków. 

Postanawiamy objechać jeziora dokoła (ok. 20km), zatrzymując się w kilku co ciekawszych ornitologicznie miejscach. Pierwszy przystanek koło elektrowni.

Widok stąd dobry na samą tamę oraz na wodę poniżej i powyżej. 

Już pierwszy rzut nieuzbrojonego oka wzbudza zadowolenie. Na tym obrazku widać cztery gatunki: kormoran, nurogęś, czernica i najliczniejsza krzyżówka.

A tuż poza kadrem były również dwie czaple siwe i kilka gągołów.

Podczas gdy wpatrywałem się w odległe rejony jeziora, z boku nadleciała para gęsi. Z daleka nie mogłem rozpoznać gatunku. Dopiero gdy przysiadły na pobliskiej łące widać było, że to para gęsiówek egipskich.

Gatunek jeszcze 20 lat temu niemal nieobecny w Polsce, ale od kilkunastu lat widywany coraz częściej – najpierw jako ptak przelotnie do nas zalatujący, potem osiadły, a ostatnio już i lęgowy. Niechętnie w Polsce witany – uznawany jest za agresywny i mogący zagrażać rodzimym gatunkom. Badania jednak tego nie potwierdzają. Jest to jeden z niewielu gatunków ptaków nie objętych żadną formą ochrony.

Jakiś krewny potwora z Loch Ness?

W innym miejscy widzimy kilka łysek

i niezliczone krzyżówki

Duże stado kormoranów na tle przemysłowego krajobrazu.

Im dalej na północ jedziemy, tym mniej ptactwa. Spod nóg wyskoczyły dwa bażanty, z daleka słychać było charakterystyczny śmiech dzięcioła zielonego.

W odróżnieniu od ptactwa, konie same się pchają do kadru. 

To miejsce wydaje się zapraszać

Okrążywszy jeziora, ruszamy w drogę powrotną. Z pewnością będziemy tu wracać.

Zatrzymujemy się jeszcze na chwilę na stawie miejskim we Lwówku. Z poprzedniej tu wizyty latem zapamiętałem duże stado krzyżówek – a wśród nich często można zobaczyć i inne gatunki ptactwa wodnego. Niestety nie tym razem.

Ale i tak trafiła się ciekawostka: w stadzie krzyżówek w oczy rzucała się jedna nietypowo ubarwiona samica z białą plamą na piersi.

Z pewnością aberracja ta pochodzi ze skrzyżowania się krzyżówki z inną kaczką. Podejrzaną jest tu hodowlana kaczka pomorska mająca podobną białą plamę jako stałą cechę gatunku.

Kaczki pasą się wspólnie z gołębiami.

Udana ornitologicznie była to wycieczka: widziałem 29 gatunków, z tego cztery nowe do rocznej listy: gęsiówka, gągoł, czernica i łyska. Stan Wielkiego Roku to 51 gatunków. Liderzy mają już nieco ponad setkę, ale przecież z nimi się nie ścigam. 

Zapraszam do Galerii na więcej zdjęć autorstwa Doroty. 

Wielki Ptasi Rok – podejście drugie

O koncepcji ptasiarskiego Wielkiego Roku pisałem już jakiś czas temu.  

Mój Wielki Rok 2021 trwał tylko kilka miesięcy, w szczególności ominął mnie czas zimowy oraz wiosennych i jesiennych przelotów. Mimo to naliczyłem 110 gatunków ptaków, z czego zdecydowaną większość na terenie trzech najbliższych powiatów: lwóweckiego, lubańskiego i jeleniogórskiego. Pewnie jedna trzecia bez wychodzenia z domu – wystarczyło patrzeć często za okno.

 

Z takim wynikiem zająłbym miejsce gdzieś w połowie drugiej setki w ramach ogólnopolskiego współzawodnictwa ogłoszonego na stronie wielkirok.pl. Aby w 2021 roku się znaleźć na podium, trzeba było pochwalić się ponad trzystoma gatunkami, a zwycięzca naliczył ich aż 321! Wynik nieosiągalny bez gotowości do podróżowania przez okrągły rok po całej Polsce dla zaliczania „rarytów”, czyli gatunków rzadkich, których jeden egzemplarz pojawia się w kraju tylko raz w roku i tylko na chwilę. 

Z najlepszymi więc mierzyć się nie mam zamiaru, pierwsza setka rankingu też jeszcze nie dla mnie. Ale jakiś cel trzeba mieć. Niech będzie to tak: cel minimum to poprawienie wyniku zeszłorocznego (>110), cel nieśmiały to 125 gatunków, a cel śmiały – 150. Jeśli tylko zdrowia i motywacji wystarczy, osiągnięcie dwóch pierwszych nie powinno być trudne – wystarczy wytrwać. Ale to ostatnie zadanie trywialne już nie jest. Tym bardziej, że przez setki kilometrów za ptakami ganiać nie będę – pewnie ograniczę się do dotychczasowego obszaru, ale spenetruję go głębiej i lepiej rozpoznam jego ornitofaunę, by na wycieczki w konkretne miejsca jechać przygotowanym. 

Dużo sobie obiecuję po okresie wiosennych i jesiennych migracji oraz po ptactwie wodnym naszych rzek, stawów i jezior, które moją specjalnością nie jest.

Od słów do czynów: parę dni temu zarejestrowałem swój jednoosobowy zespół na stronie Wielkiego Roku pod wiele mówiącą nazwą Izerskie Odloty, a portal sam już sobie zaimportował moje tegoroczne dane z bazy ornitho.pl, gdzie od paru lat zapisuję obserwacje ornitologiczne. Stan na dzisiaj, czyli po niemal trzech tygodniach Wielkiego Roku, jest taki: 335 obserwacji, ponad 2147 zliczonych osobników z 46 różnych gatunków, z tego dwóch rzadkich.

Co najmniej istotne, ale ciekawe, daje to mniej więcej 120. miejsce na około 180 osób, które zapisały się do rywalizacji w tym roku. Lider ma już na koncie 104 gatunki! Niedługo mu chyba ptaków zabraknie, podczas gdy mi starczy ich na cały rok i jeszcze trochę dla innych pozostanie.

Raz na jakiś czas dam na tych łamach znać, jak mi idzie.

Idziemy na pluszcze

Rzadko wybieramy się na wycieczkę ornitologiczną w poszukiwaniu konkretnego gatunku – planujemy wyprawy raczej gdzieś, niż na coś. Tym razem jednak zachciało nam się zobaczyć pluszcze, bo to dobry okres na ich obserwowanie: brzegi rzek i strumieni są bardziej dostępne i przejrzyste, a stan wód niewysoki.

 

Żywiołem pluszczy są górskie wartkie strumienie – takie jak na przykład nasza Mrożynka.

Pluszcze poszukują w nich pokarmu, nurkując i chodząc po dnie. 

A ponieważ są ptakami terytorialnymi, spotyka je się raczej w pojedynkę, czy w parach odległych od siebie 1-2km. Czyli na przecznickiej części Mrożynki – od Ciemnego Wądołu do Mlądza – możemy oczekiwać około dwóch par, i tyle w przeszłości udawało mi się widzieć. 

To i tak sporo, bo to nieliczny w Polsce ptak. Jego liczebność w naszym kraju szacuje się na 2000-3000 par.

Pluszcze lubią budować gniazda pod mostami nad wartką wodą – doskonała to ochrona przed drapieżnikami. Choć może akurat pod tym mostem nic by ich nie chroniło.

Idąc Mrożynką od wysokości Tłoczyny w dół jej biegu, na parkę pluszczy natknęliśmy się dopiero między Przecznicą a Mlądzem. Płochliwe to stworzenia – trudno je było obserwować dłużej niż przez parę sekund w jednym miejscu, a jeszcze trudniej zrobić im zdjęcie. Ale się udało – słaby technicznie, bo z daleka i z ręki zrobiony, ale mamy dobry dowód dzisiejszej obserwacji.

Mimo ciągle jeszcze bardzo wczesnej pory (wyszliśmy z domu tuż po świcie), dzięki pluszczom dzień już można było zaliczyć do udanych.

W drodze powrotnej mogliśmy podziwiać inne światy.  Np. konie

Albo mroźny poranek nad Przecznicą

To szare to nie mgły czy chmury niestety, lecz gryzący w oczy i nos dym z kominów. 

Na koniec wycieczki zapozowały nam jeszcze dwie orzechówki, a niemiły dla ucha skrzek dobiegający z innego kierunku świadczył, że było co najmniej cztery lub więcej. To też dość istotna część polskiej populacji szacowanej na 3000-5000 par.

Powrót do domu na drugie śniadanie, albo wczesną kawę. Raczej kawę.

Zima do Jakuszyc przychodzi powoli

W porównaniu do poprzednich lat zima do Jakuszyc tym razem przychodzi powoli, małymi kroczkami, śnieg raczej garściami niż wywrotkami dowozi. W ostatnich dniach dopadało zaledwie parę centymetrów, więc i tras ciągle nie jest dużo. Ale jest już gdzie nartkować: świeży i dobrej jakości ślad wyciśnięty jest na Dolnym i Górnym Dukcie do Rozdroża pod Cichą Równią i dalej do Kopalni, a także z Jakuszyc przez Orle na Samolot i wokół Samolotu. Będzie już tego pewnie „małedziesiąt” kilometrów.

Na tych niewielu kilometrach przygotowanych tras jest już dość sporo narciarzy – głównie większe grupy początkujących, spacerujących raczej niż śmigających. Po przejechaniu pętli Jakuszyce – Samolot – Na Bagnie – Rozdroże – Dolny Dukt zjechaliśmy na ścieżki nieprzetarte i śnieg nieubity.  

Pewien nastolatek, wjeżdżając obok mnie w taką nietkniętą połać śniegu, zawołał do drugiego: „Patrz! Będą ją rozdziewiczał!” I na moich oczach faktycznie to zrobił.

Takoż i my podążyliśmy ledwo zaznaczoną w śniegu trasą „Czarny Kamień” w kierunku Huty. Niedaleko, tyle by sprawdzić, czy może następnym razem warto zatrzymać się koło Huty właśnie i na przykład wspiąć się na Zwalisko i Kopalnię.

Obrazek jakuszycki

Prognozy mówią, że już wkrótce będzie więcej śniegu, a i temperatura spadnie. Dobrych tras powinno szybko przybywać. 

3xK, czyli kładka na Kwisie w Karłowicach

Pierwszy raz wybraliśmy się nad Kwisę do Karłowic, gdzie znajduje się jedyne miejsce pomiędzy Gryfowem a Zaporą Złotnicką, gdzie suchą nogą można przekroczyć Kwisę. Puste to miejsce o tej porze roku, a jeszcze dziksze w pierwszych promieniach słońca droczących się z ostatnimi podrygami nocnych mrozów.

Zachętą do obejrzenia tego właśnie miejsca była dzikość krajobrazu, nadzieja na liczne obserwacje ptasie i ładne plenery. I nie zawiedliśmy się.

W drodze do Karłowic robimy przystanek na zdjęcia plenerowe. Pięknie stąd widać zamek Gryf na tle Karkonoszy – nawet z mojej długiej lufy z ogniskową 400mm, która do takiej fotografii nie jest najlepsza.

Czyż nie pięknie uchwyciłem tu myszołowa na tle mgieł i pól? Proszę o same pozytywne komentarze w tej sprawie.

Autko zostaje przy ośrodku wypoczynkowym, a my udajemy się na kładkę spinającą brzegi Jeziora Złotnickiego na wysokości Karłowic.

Jezioro dopiero się budzi 

W sposób niezamierzony zdjęcie kładki mi się prześwietliło, ale ma ono swój urok, jeśli tylko bardzo dobrze i długo się wpatrywać.

Gdzie nurt bardziej wartki, woda nie zamarzła – i tam gromadzi się ptactwo. Głównie krzyżówki, których naliczyłem 62.

Moje zdjęcie dnia – para krzyżówek ciągnie za sobą fale zakłócające spokojną taflę jeziora.

Niewyraźny samotny kormoran powyżej stada kaczek 

Pan nurogęś w czarnym i pani nurogęsiowa w brązowym

Podążam brzegiem jeziora, które jeziorem dopiero w tym miejscu się staje – a to dzięki zaporze w Złotnikach, spiętrzającej wartkie wody Kwisy.

Na brzegu też się dzieje – pierwszy tegoroczny kowalik. A potem było ich jeszcze kilka. 

A był jeszcze dzięcioł zielony, perkozek i 30 innych fruwających gatunków. Udany połów!

Kładką wracamy do samochodu.

Zachęcam do odwiedzenia Galerii, gdzie publikuję kilka dodatkowych niespiesznych zdjęć z tej wycieczki zrobionych przez żonę Dorotę. Moim zwycięzcą jest poniższe czarno-białe ujęcie kładki. Oko najpierw podąża odległą linią lasu z lewa na prawo, a potem wraca po kładce na prawą stronę, po czym powtarza tę czynność idąc śladem odbicia lasu i kładki w wodzie. Uwagę zwraca również odbicie kładki, które ginie tam, gdzie woda przechodzi w lód. Czyż nie? Łapek w górę tu się nie daje – proszę o komentarz do postu na dowód, że Wam też się to zdjęcie podoba.

Zimowe stawy

Przy okazji wyjazdu do Jeleniej Góry zatrzymaliśmy się na krótko przy Stawach Podgórzyńskich, Sobieszowskich i na zbiorniku Sosnówka. W nadziei, że woda nie będzie zamarznięta, pojechaliśmy tam podejrzeć ptactwo wodne spędzające zimę w kraju. Na miejscu już się okazało, że część stawów jest spuszczona, a te z wodą są niemal całkowicie zamarznięte. 

Ptactwa pływającego ani brodzącego nie było, ale obrodziło czaplami.

Czapla siwa

Kilka czapli siwych i jedna biała w jednym ujęciu. Na innym, nieostrym zdjęciu, zmieściło się naraz 11 czapli.

Lot czapli białej nad zamarzniętą taflą stawu

Z czubka świerka stawy patrolował jakiś ptak drapieżny – w chwili robienia zdjęcia nie wiedziałem co to za gatunek. Teraz wiem – to bielik! Tym samym zdjęcie to awansuje na moje zdjęcie dnia.

Stado krzyżówek na wolnym od lodu lustrze wody zbiornika w Sosnówce 

Aura sprzyjała fotografii pejzażowej uprawianej przez żonę. Zdjęcie dnia według mojego wyboru

Uzasadnienie: Mimo, że jest to kolorowe zdjęcie, robi wrażenie czarno-białego. I właśnie czarno-białe zdjęcia wychodziły tego dnia najlepiej. O tym, że powyższe zdjęcie nie jest czarno-białe, świadczy rudy pasek szuwarów na dole kadru. No i warstwy pięknie wyszły.

Jeszcze więcej ładnych zdjęć z tej wycieczki w Galerii.