Po dopołudniowej wycieczce rowerowej na Uznam jedziemy na plażę w Warszowie. W to samo miejsce, co dzień wcześniej, czyli na lekko dziką plażę na wschód od gazoportu.
Jak na dziką plażę, dziwnie dobra infrastruktura znajduje się w jej pobliżu – mam na myśli głównie parking, z którego jest tylko nieco ponad sto metrów do plaży. Jej dzikość bierze się pewnie z tego, że mało ludzi tu zajeżdża. Od zachodu granicę plaży wyznacza gazoport i ujście Świny z możliwością jego przekroczenia tylko promem; na wschodzie od bardzo popularnych Międzyzdrojów to już 15 minut jazdy samochodem; a na południe od Warszowa nie ma nic: niemal niezamieszkana południowa część wyspy Wolin i bardzo luźno zaludniona wyspa Karsibór.
O ile plaża w pobliżu drogi z parkingu jest jeszcze nieco zajęta przez może dwadzieścia, trzydzieści osób, to już oddalając się dwieście metrów na wschód, pozostajemy na plaży sami.
Najpierw kąpiel. Jak to zwykle bywa, po pierwszym mrożącym wrażeniu, przychodzi uczucie miłego chłodu wody. W morzu jest znacznie przyjemniej, niż na nagrzanej plaży.