Miesiąc: styczeń 2023
Karolinka a Wielki Rok
Karolinka to kaczka, a nie dziewuszka o imieniu Karolina. U nas obca, tak jak obcą kaczką jest mandarynka. A obie piękne – czyż nie? – i łatwe w hodowli, więc sprowadzono je w XVIII wieku do Europy Zachodniej dla upiększania ogrodów.
Tę pierwszą sprowadzono z Ameryki Północnej, tę drugą z dalekiej Azji. Jak pisze ciotka Wiki: „(Mandarynka) zamieszkuje dorzecze Amuru, Sachalin, Japonię, Mandżurię, wschodnie Chiny i Park Potulickich w Pruszkowie”. No właśnie – w tym Pruszkowie (i pewnie Parku Łazienkowskim) jest zasadnicza różnica pomiędzy gatunkami. Choć oba to uciekinierzy z hodowli, mandarynka – wypuszczona celowo w 1999 roku w Łazienkach – jest już ptakiem lęgowym w Polsce. Pewnie tylko kwestią czasu jest uznanie jej za część polskiej awifauny. Tymczasem ciągle nieliczne obserwacje karolinek w Polsce i brak stwierdzonych lęgów jednoznacznie kwalifikują ją jako uciekiniera z hodowli. Najbliższe miejsce, gdzie gatunek ten wyprowadza lęgi, to Berlin – czyli już niedaleko….
Niewielu jest tych uciekinierów. W ubiegłym roku w bazie ornitho zanotowano tylko 19 miejsc w Polsce, gdzie karolinkę widziano. W tym roku zaledwie 7. Do wczoraj, bo dzisiaj ktoś przypadkiem zauważył samca karolinki (karolka?) wśród stada krzyżówek na Kwisie w Mirsku. I jam to na szczęście był! Wśród 138 krzyżówek rzucił mi się w oczy taki widok
Ptak najbliższy centrum kadru z pewnością nie był sto trzydziesto dziewiątą krzyżówką. Nie był też płochliwy, dał się nieco podejść i pozwolił komórką zrobić sobie kolejne zdjęcie.
I jeszcze jedno – już z całkiem bliska
Jest to moja pierwsza w życiu obserwacja karolinki. Cieszy podwójnie, bo rzadka to gratka a w dodatku tuż pod nosem, gdzie nikt jej wcześniej nie widział i spodziewać się nie mógł.
A jak taka karolinka ma się do mojego Wielkiego Roku 2023? Nijak, bo uciekinierzy z hodowli nie zaliczają się do polskiej awifauny. Szkoda, ale słusznie – gdybym swoje kury i biegusy na chwilę na wolność wypuścił, też by się nie liczyły. Choć patrząc na trendy, jest tylko kwestią pięciu, dziesięciu lat, a karolinka ptakiem lęgowym u nas się stanie. Tak i z gęsiówką egipską, kazarką rdzawą i z innymi inwazyjnymi gatunkami całkiem niedawno było. Taki klimat….
Dla mnie ten malutki samczyk karolinki i tak jest waży tyle, ile dziesięć innych pospolitych gatunków razem wziętych.
Stan gry na końcówkę – ale jeszcze nie koniec przecież – stycznia: 90 gatunków! Dziś doszedł pluszcz na Mrożynce, w ostatnich dniach gil i jer pod domem i pliszka górska na Bobrze za Lwówkiem. Niesamowite jest to bogactwo lokalnych gatunków zimową porą!
Dla równowagi i perspektywy: w Wielkim Roku 2023 prowadzi osoba ze stu trzydziestoma i jednym gatunkiem, a w całej Polsce łącznie odnotowano w tym roku już 180 gatunków. Jest moja szklanka zatem dokładnie w połowie pełna, czy dokładnie w połowie pusta? Zdecydowanie pełna – w zeszłym roku próg dziewięćdziesięciu gatunków przekroczyłem dopiero na początku marca.
Maroni wyciska swój pierwszy ślad
Śnieg przestał padać, wiatr przestał wiać, mróz lekko mrozi. I choć słońca brak, warunki śniegowe dla biegówkarzy są dobre. Nie czekając na wyciśnięcie śladu w Jakuszycach czy Smedavie, ruszyliśmy zakładać szlak z domu w kierunku Tłoczyny.
Początkowo na dziewiczym zamarzniętym z wierzchu śniegu nieco ciężko się szło.
Paręset metrów za Dwoma Mostkami minął nas leśniczy czy myśliwy gazikiem, zostawiając może nieco za szeroki, ale za to twardy ślad.
Maron zwykle truchtał mi po tyłach nart, ale gdy tylko warunki pozwalały, leciał do przodu pomagając w wyciskaniu własnego śladu.
A czasami przysiadał mi na biegówkach. Czyżby dawał w ten sposób sygnał, że chciałby mieć swoje?
Tym pięcioipółkilometrowym spacerem rozpoczęliśmy sezon biegówkowy 2023. Patrząc na prognozy pogody, dobre warunki utrzymają się ponad tydzień. Trzeba będzie wycisnąć kolejne kilometry wokół Tłoczyny i na Dłużec.
Nieme, krzykliwe, czarnodziobe
Dodatkowym benefitem liczenia ptaków w ramach Monitoringu Zimujących Ptaków Wodnych jest dla mnie informacja o występowaniu ptactwa na różnych zbiornikach Dolnego Śląska. Oczywiście, jeśli tylko obserwatorzy wpiszą swoje wyniki nie tylko do arkuszy, ale i podzielą się nimi w bazach ornitho.pl, clanga.com, Kartotece Awifauny Śląska czy eBird.org. Mnogość portali, ale używane one są niespójnie i nieregularnie – czasem te same obserwacje wrzucane są prze jedną osobę do więcej niż jednej bazy, a często nie są w ogóle raportowane. Na szczęście jednak przy okazji MZPW część ludzkości zaraportowała swoje wyniki, dzieląc się wynikami z resztą. Oprócz oczywistych miejsc i gatunków raporty te wskazały nowe dla mnie miejsca, np. zakola Odry pomiędzy ujściem Odry a Głogowem. Ale trochę daleko tam – dwie i pół godziny jazdy w jedną stronę.
Ciekawiło mnie również, jak o tej porze roku mają się Stawy Przemkowskie. Tak się złożyło, że ptasiarz liczący tam ptaki w ramach MZPW wpisał swoje wyniki do ornitho – okazało isię, że całkiem sporo gatunków tam zimuje. Trzeba się więc było tam wybrać. Choć to też daleko (2 godziny jazdy), ale z poprzednich wizyt wiemy, że to rozległy i dobry teren do spacerowania z psami i fotografii. Zwłaszcza gdy wybierze się z prognozy dzień akurat pogodny, jak nam się trafił.
A był to ostatni dzień przed nadejściem zimy. Stawy po ostatnich nocnych mrozach już zaczęły się pokrywać cienką warstwą lodu, ale większość powierzchni stawów była jeszcze dostępna dla ptactwa. Gdy to piszę, na Dolnym Śląsku śnieg pada już drugi dzień, płytsze zbiorniki już zamarzły, więc z pewnością ptactwo już się przemieszcza w cieplejsze rejony. Zdążyliśmy je uchwycić na Przemkowie w ostatniej chwili.
Wycieczkę rozpoczęliśmy jak zawsze – od przejścia kładką ku wieży obserwacyjnej.
Kładka od naszej ostatniej wizyty uległa dalszemu popsuciu. Chyba czas ją nadgryza. Trafiliśmy na miejsce, gdzie już się wydawało, że będziemy musieli zawrócić – przerwa na dwa metry, po bokach woda po kolana. Jakoś po rozrzuconych deskach i nie mocząc za bardzo butów udało się nam wszystkim, nawet psów nie trzeba było przenosić na rękach.
Nagroda przyszła szybko. A właściwie przeleciała. Wiele nagród naraz.
Ponad trzcinami od strony stawów najpierw dał się słyszeć głos łabędzi, a potem zobaczyć same łabędzie. Pierwsze były krzykliwe
Przeleciało jedno stado, drugie, trzecie po kilka ptaków w każdym. Po głosie a po chwili i po obrazie w lornetce poznałem, że to wszystko łabędzie krzykliwe. Nadlatywały na tyle często, że udało się kilka ładnych zdjęć im zrobić.
Dużo rzadziej przelatywały nasze najpospolitsze łabędzie nieme.
Pomiędzy kolejnymi nalotami krzykliwych zaczęły pojawiać się i łabędzie czarnodziobe.
Choć w pierwszej a nawet i w drugiej chwili nie było to oczywiste. Na obrazkach w książkach łatwo dostrzec wyraźne różnice pomiędzy krzykliwym a czarnodziobym- ten drugi ma czarniejszy dziób, jest mniejszy, nieco bardziej krępy. Ale w locie, gdy widzi się ptaki w ruchu pod światło przez parę sekund. Całkowitą pewność, co do gatunku, ma się często dopiero po obejrzeniu zdjęć w domu.
Więcej czarnodziobych
Jeszcze przed dojściem do wieży obserwacyjnej zliczam ponad 40 łabędzi krzykliwych, kilkanaście czarnodziobych i tylko dwa nieme. Nawet gdybym już dzisiaj nic nie widział, to ptasi cel wycieczki został już osiągnięty.
Dochodzimy do wieży. Maroni szybko złapał, jak wchodzić po kratkowanej konstrukcji, Sunię trzeba było wnieść. Pierwszy rzut oka na lustro wody
Staw częściowo zamarznięty, ale ptactwa sporo, głównie kaczki i łabędzie – jeszcze nie widzę jakich gatunków. Cykamy pierwsze zdjęcia na szybko na wypadek, gdy ptaki się wypłoszyły. Na dalszym stawie pusto – a to na nim zawsze najwięcej się działo.
Mając już trochę zdjęć dokumentacyjnych zrobionych, rozstawiam lunetę do powolnego przeczesania okolicy.
Przy lekkim mrozie przejrzystość powietrza jest wyśmienita, nie przeszkadza też wiatr.
Szybko identyfikuję gatunki: dwa łabędzie nieme, jedenaście krzykliwych, samotny samiec gągoła i ogorzałki, jedna pani nurogęś, jedna głowienka, trzy świstuny, parę czapli białych i siwych i sporo krzyżówek. A nad nami przelatują gęsi tundrowe i gęgawy. Nie spodziewałem się takiej różnorodności gatunków.
Jet lekki mróz, za długo stać tak nie można. Ruszamy na wędrówkę po stawach.
Ptaków niewiele, jest dzięki temu czas na zdjęcia.
Dobre maskowanie?
Przez całą drogę towarzyszą nam ślady obecności bobrów.
Nawet za tak potężne drzewa się biorą. Wygląda to, jakby ostrzyły ołówek
Powalone drzewa dokładnie ogryzione z kory
Szczygieł ukrywający się w krzewach
Dłuższą przerwę robimy sobie przy tamie na Szprotawie.
Piknik na śniegu
Podano kawę i chałkę z konfiturą. I miskę karmy i królicze ucho.
Po spuszczeniu wody widzimy dno sąsiedniego stawu. Dziwny widok – to chyba korzenie ściętych tu kiedyś drzew?
Gdy już nieco odeszliśmy, na stawie wylądowały dwa bieliki. Dość wokalne były – ich głos towarzyszył nam jeszcze przez kilka minut.
Po zatoczeniu kółka wracamy na moment nad pierwszy staw, ale od drugiej strony. Pomyślałem sobie, że wykorzystam obecność ptaków i pobawię się w digiscoping. Niestety, ptaki miały inny plan – było ich już tam niewiele, krzyżówki na mój widok natychmiast odleciały a nieco tylko dłużej pozostały jedynie łabędzie. Zanim powoli sobie odpłynęły dałem radę zmontować sprzęt i zrobić kilka zdjęć. Słabych, bo przy tak dużym powiększeniu (luneta x60 + komórka x4) nawet wolno poruszający się obiekt bardzo szybko znika z pola widzenia. Łabędź krzykliwy z odległości ok 150-200 metrów.
Kończymy powoli wycieczkę. Dla Maroniego był to pierwszy tak długi zimowy spacer – zniósł go dobrze
Energii mu do końca starczyło
Przeszliśmy prawie 10 km. Kolejny taki spacer w połowie stycznia nie wydarzy się prędko.
Z nowych tegorocznych gatunków widziałem przede wszystkim łabędzie krzykliwe i czarnodziobe, ale też jastrzębia, dzięciołka i głowienkę.
Monitoring Zimujących Ptaków Wodnych 2023
Policzyliśmy się!
(Ostrzeżenie: długi wpis i ani jednego zdjęcia!)
Nieprzerwanie od 2011 roku w połowie stycznia organizowane jest w Polsce liczenie ptaków wodnych. W odróżnieniu od paru innych czysto ptasiarskich akcji liczenia ptaków, MZPW jest częścią Państwowego Monitoringu Środowiska realizowanego przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska. W terenie akcja jest organizowana i koordynowana przez OTOP. Monitoringowi podlega 20 gatunków ptaków wodnych i związanych ze środowiskiem wodnym (m.in. łyski, perkozy dwuczube, kormorany, czaple białe i siwe, krzyżówki, łabędzie nieme i krzykliwe, bieliki etc.) a regionalni koordynatorzy rozszerzają czasem listę o dodatkowe gatunki istotne z punktu widzenia lokalnych ekosystemów.
Policzyć wszystkich ptaków nie sposób, więc na terenie każdego z 15 regionów ornitologicznych typuje się obiekty o największej spodziewanej koncentracji ptaków: zatoki na wybrzeżu Bałtyku, największe zbiorniki wodne, rozlewiska i fragmenty rzek. W 2022 roku wytypowano 558 oficjalnych obiektów (tzn. objętych patronatem GIOS) i pewnie dużo więcej nieoficjalnych dodanych przez lokalnych koordynatorów. Na naszym terenie tymi oficjalnymi obiektami są np. Zbiornik Niedów na rzece Witka i oba jeziora zaporowe na Kwisie. Dodatkowo liczenie organizowane jest też na Stawach Podgórzyn-Sobieszów, Zbiorniku Sosnówka, Stawach Rębiszowskich, stawach Kotliny Jeleniogórskiej, wokół Gryfowa i Lwówka.
W ubiegłym roku w skali całego kraju policzono niemal milion ptaków tych podstawowych 20 gatunków. Najliczniejsza – bez zaskoczenia – okazała się krzyżówka (ponad 400 tys.). Daleko za nią były czernice (ok. 75tys.), gągoły (64), łyski (54) i kormorany (36). Dzięki tym danym możemy obserwować zmienność liczebności poszczególnych gatunków i podejmować odpowiednie działania ochronne – taką mam przynajmniej nadzieję.
Po raz pierwszy i ja zgłosiłem się do tegorocznego liczenia. Lokalny koordynator wskazał kilka koniecznych do odwiedzenia miejsc: Stawy Rębiszów, stawy rybne koło Gryfowa, stawy parkowe w Gryfowie i Olszynie, żwirownia Wojanów i stawy rybne Dziwiszów. Wszystkie one były już liczone w poprzednich latach i by nie stracić ciągłości danych, trzeba je było odwiedzić w pierwszej kolejności.
Najtrudniejszy był Rębiszów – mimo że położony najbliżej nas i często przez nas odwiedzany. Trudność polegała na tym, że na łąkach przy stawach noclegowisko mają żurawie. Spędzają tam one tylko noc i wczesnym rankiem, jeszcze przed wschodem słońca, rozlatują się na żerowiska. Musiałem tam więc być już po 6 rano, by jeszcze po ciemku, niezauważony, podejść je i policzyć. Dla pewności dzień przed liczeniem zrobiliśmy sobie popołudniowy psi spacer w obszar noclegowiska, by rozpoznać teren. Tak się złożyło, że będąc tam już prawie o zmroku, widzieliśmy zlatujące się żurawie. Miałem więc pewność, że i jutro rano gdzieś tu będą.
Piątek tuż po 6 rano. Idę ostrożnie – bo i ciemno i teren podmokły. A i dokładnego miejsca przebywania żurawi nie znam. Około 6:30 było jeszcze całkiem ciemno, gdy usłyszałem pierwszy klangor – coś musiało przestraszyć ptaki. Po chwili poderwały się cztery z nich, załopotały skrzydłami kołując nade mną i odleciały na północ, pewnie już na żerowisko. Zdradziły przez to dokładną lokalizację pozostałej części stada: okazało się, że byłem od nich o jakieś dwieście metrów. Kryjąc się ciągle za krzakami, podszedłem jeszcze kilkadziesiąt metrów. Dochodziła siódma – światła jeszcze nie było, ale w jasnej lornetce dało się zauważyć sylwetki żurawi i je policzyć: razem z czterema już „odlecianymi” naliczyłem ich 23. Ledwo skończyłem je liczyć, poderwały się i odleciały – była dokładnie 7:07. Pierwsze dane tegorocznego monitoringu zapisane! Ciekawe, ile osób w Polsce miało jeszcze wcześniejsze obserwacje tego dnia.
By policzyć ptactwo na samych stawach, musiałem nieco poczekać aż się rozwidni – w połowie stycznia słońce wschodzi dopiero około ósmej. Jak się okazało, zgodnie zresztą z oczekiwaniami, liczenia nie było dużo – jak już wielokrotnie tu narzekałem, Rębiszów nie jest popularną miejscówką dla ptaków w okresie zimowym. Pewnie dlatego, że zwykle stawy te są pokryte lodem przez dwa, trzy zimowe miesiące. Tym razem było ciepło i wietrznie, ale ptaków tu nie przywiało: były dwa łabędzie nieme, kilka krzyżówek i trzy czaple białe. Ptaków mało, ale chodzenia było dużo – w domu byłem po 10. Zdałem szybko raport lokalnemu koordynatorowi, informując o sukcesie z żurawiami, ale i wspominając o bardzo niewielkiej rozczarowującej liczbie ptaków. Odpowiedź podniosła mnie na duchu – w całej historii liczenia zimowego na Rębiszowie nigdy nie było lepszego wyniku. Bo stawy w środku stycznia są zwykle zamarznięte. Kwestia perspektywy….
Jeszcze tego samego dnia po południu wybrałem się do Olszyny, Gryfowa i Rybnicy – w sumie obszedłem cztery obiekty z listy a z ciekawości kolejne dwa. Zliczyłem sporo krzyżówek (tylko w gryfowskim parku na małym stawie była ich ponad setka!), ale też parę nurogęsi, czapli białych i siwych, kormoranów, łabędzi niemych.
W sobotę na liczenie wybieramy się już wszyscy: cztery nogi i osiem łap na czterech kołach. Zaczynamy od nigdy wcześniej nieodwiedzanych przez nas stawów rybnych w Dziwiszowie – kilka sporych zbiorników, dobrze utrzymanych, w ładnych okolicznościach lasów i pól. Widzimy stadko nurogęsi i parę czapli siwych. Trzeba będzie w okresie lęgowym tu przyjechać – z pewnością będzie się więcej działo.
Najbogatszy tego dnia był zbiornik powyrobiskowy w Wojanowie. Nie tyle sama ilość ptactwa, ale różnorodność gatunkowa mnie zaskoczyła – był bielik, obie pospolite czaple, krzyżówki, nieme, kormorany, nurogęsi, mewy białogłowe i gęsiówki. Choć te ostatnie już spoza listy kontrolnej. A wszystko to widoczne z dwóch miejsc na sporym przecież zbiorniku – nie trzeba się było nachodzić. Tylko nasza Vitara mogła nieco ponarzekać, bo choć z pozoru terenowa, to gładki płaski asfalt lubi najbardziej.
Przejeżdżając przez Karpniki, widzę stado kormoranów na drzewie i czaple na groblach. Dziś ich nie liczę do monitoringu, bo kompleks Stawów Karpnickich jest duży i trzeba będzie przyjechać tu z osobną wizytą. Zapowiada się jednak dobrze. Dziś naszym celem jest Bukowiec. To też rozległy teren, przyjemny, w otulinie parkowej – przy okazji psiechadzki ptaki liczą się same. Dominują oczywiście krzyżówki, jest nieco łabędzi niemych i nurogęsi, trzy czaple siwe i pięć mew białogłowych. W trakcie spaceru robimy przerwę na kawę w plenerze – własną kawę z własnym ciastem.
Na Bukowcu plan dnia miał się zakończyć, ale nie jest późno, sporo świetlnego dnia jeszcze przed nami – jedziemy więc do Mysłakowic. To prawie po drodze. Na dwóch stawach koło pałacu ponoć zimują licznie krzyżówki, które nigdy wcześniej nie były liczone. I faktycznie – tego dnia było ich 142 i towarzyszyło im 13 nurogęsi. Miejsce to dołączy pewnie już na stałe do corocznej listy. Czas do domu.
Ze względu na niepogodę w niedzielę ogłaszam przerwę w liczeniu – i tak mam czas do poniedziałku na dokończenie. Ponownie jadę sam, bo główny dziś cel to Karpniki – teren trudny, duży obszar, poza okolicą pałacu warunków spacerowych nie ma. A poza tym daje mi to swobodę decydowania, co po Karpnikach jeszcze zrobię. Widzę duże stado krzyżówek przy pałacu – niemal oswojone, więc łatwo się je liczy. Oprócz nich kilka łabędzi niemych. Wszystkich stawów wokół Karpnik jest kilkanaście – odwiedzam je wszystkie nie przekraczając nigdzie tablicy z zakazem wstępu, ale wiem, że to teren hodowlany i nie powinno mnie tu być. Maszeruję szybko, gdzie to możliwe chowam się w krzakach i zmykam stamtąd, gdy widzę, że terenowy samochód jedzie w trybie patrolowym moimi śladami. No dobrze – następnym razem dobrze by było uzyskać zgodę właściciela. Obchód się jednak opłaca – na kilku stawach widzę pary łabędzi niemych, czaple siwe i białe, nurogęsi i kormorany.
Jest południe, mam więc czas na kolejne fakultatywne już obiekty. W planie mam Jelenią Górę, ale niewiele dokładając drogi mogę tam przecież dojechać przez Miłków i Sosnówkę.
W Miłkowie zatrzymuję się koło pałacu. Jest tam kilka niewielkich stawów, ale sprawdzam tylko ten jeden najbliższy pałacowi. Same krzyżówki – nudy…
A stąd już blisko do Sosnówki. Sam zbiornik jest liczony do monitoringu przez inną osobę. Chcę tam jednak podjechać dla zaspokojenia własnej ciekawości. A jeszcze przed Sosnówką, w Głębocku, zatrzymuję się koło stawów hodowlanych przy obiekcie restauracyjno-wypoczynkowym i dwóch stawach wiejskich. Mała niespodzianka – na tak niepozornych obiektach zliczam łącznie 64 ptaki: 4 łabędzie nieme, 59 krzyżówek i…. – w końcu jakaś odmiana: samotny samiec czernicy.
Potem Zbiornik Sosnówka: były tam stadka łysek, gęsiówek, łabędzi niemych, krzyżówek i – rodzynek na torcie – jedna uhla. Liczę je na własne konto, ale mam nadzieję, że wszystkie one zostały policzone do MZPW przez panią ornitolog z Cieplic.
Krótki przystanek przy Balatonie. Widzę tylko stadko nurogęsi. Znowu? One są już wszędzie! Nie tak liczne, jak krzyżówki, ale już niemal równie powszechne. Stąd blisko jest do byłego zbiornika osadowego byłej Celwiskozy. Nigdy tam nie byłem. Zbyt dobrze pamiętam czasy, gdy był on używany i – mówiąc delikatnie – dobrze się nie kojarzył. Staraniem miasta został on jednak przywrócony środowisku i ponoć jest już nieszkodliwy. Samochodem podjechać tam nie można, jest ścieżka wijąca się długo wokół zbiornika, ale ja postanawiam iść na skróty. Trzeba było się nieco powspinać, zmoczyć buty w strumyku, ale warto było: jeden łabędź niemy i aż 26 nurogęsi. Znowu?!
Przede mną Staniszów. Na stawach przypałacowych pusto. Przy Pałacu na Wodzie 13 krzyżówek – bywało, że widywałem ich tutaj znacznie więcej. Ale pewnie nie zimą.
W Jeleniej Górze czekają na mnie stawy miejskie. Choć taka nazwa w mieście nie funkcjonuje, regionalnemu koordynatorowi chodzi pewnie o wszelkie stawy w obrębie miasta. A najwięcej jest ich w widłach ulic Mickiewicza/Słowackiego i Wolności. Pamiętam te stawy – młodzieńcem jeszcze będąc i mieszkając w Jeleniej Górze, wyrobiłem sobie całkiem legalną kartę wędkarską i jeździłem tu moczyć bambusa. Nie pamiętam, bym cokolwiek złapał, ale jak wszyscy wiemy – nie o złapanie okonia tu chodzi, ale o gonienie go.
Najbliżej po drodze i najbardziej – sądząc z nazwy – obiecujący jest Łabędziowy Staw. I faktycznie – na małej powierzchni mnóstwo ptactwa. Jest 76 krzyżówek, 26 nurogęsi i 34 łabędzie nieme. Te ostatnie całkiem oswojone. Na moich oczach przyszła pani z torbą pełną ziarna i warzyw – ptaki jadły spod jej stóp. Zadomowione widać. I uzależnione od człowieka, co dobrze tej populacji nie wróży. Na łapie najodważniejszego i najbardziej okazałego łabędzia widzę obrączkę, którą udaje mi się odczytać. Po powrocie do domu wpisuję numer obrączki do bazy Centrali Obrączkowania Ptaków i już następnego dnia dostaję odpowiedź: ptaka tego zaobrączkowała w tym miejscu w 2015 roku Pani Aleksandra. Z historii ptaka wynika, że osiadł tu na dobre- był notowany na tym stawie kilka razy. Ciekawe tylko, gdzie się podziewa, gdy zbiornik zamarza.
Inne pobliskie stawy (Okrąglak, Szpitalny, Glinianki, Kaczkowskiego) już bardzo ubogie – parę krzyżówek zaledwie. Z pewnością Łabędzi Staw musi być liczony co roku, reszta – ewentualnie przy okazji.
Dobrze by było zajechać jeszcze nad Bóbr pomiędzy Mostkiem Garbatym, Ogińskiego i Wiejską. Zawsze tam widuję kilka łabędzi niemych i dużo krzyżówek. Dziś już jednak nie dam rady, może ktoś inny policzy, czas kierować się do domu. Tak się jednak składa, że po drodze są jeszcze inne ciekawe zbiorniki w okolicach cieplickich wałów: Cegielnia, Ptaszyn czy Kwadrat (nb. tam też ryby niemal czterdzieści lat temu z małym sukcesem wędkowałem). Co robić? Odwiedzam już tylko jedno miejsce: Cegielnię. Pamiętam, że sporo krzyżówek tam bywało. Ale dziś więcej było wędkarzy niż krzyżówek. Tych ostatnich naliczyłem 17.
Nie wspomniałem o krótkiej wizycie na Podgórzynie? Bo i nie ma o czym mówić, Na spuszczonych stawach siedzi kilkanaście czapli, na właśnie napełnianych nie ma nic, na pełne stawy nie można wchodzić… Szkoda.
I na tym skończyłem liczenie w ramach Monitoringu Zimujących Ptaków Wodnych 2023. Fajna zabawa to była. Intensywna. Jeszcze tydzień wcześniej nie wiedziałem, że będę brał w niej udział. Ciekawa, bo ptactwa dzięki łagodnej zimie był sporo. Najprawdopodobniej w czasie mroźnych zim, gdy zbiorniki zamarzają, ptactwa jest u tu wielokrotnie mniej. Relaksująca, bo częściowo udało się liczenie ptactwa połączyć z rodzinno-psim spacerem.
No i przy okazji liczenia zimowego widziałem sporo gatunków, które mogłem dopisać do mojego tegorocznego Wielkiego Roku. Dołączając pozamonitoringową wtorkową wycieczkę w okolice Chojnowa (to nie spojler – nie będzie osobnego wpisu), doszło mi ponad 10 nowych gatunków. Stan gry na 18 stycznia: 80 gatunków. Jeszcze 10 lat temu nie wiedziałem, że tyle gatunków jestem w stanie rozpoznać. W 2022 roku dobivie do osiemdziesiątki zajęło mi czas aż do połowy lutego. A teraz mam ich tyle po zaledwie dwóch i pół tygodniach roku. Co ja będę robił przez pozostałe 48 tygodni…?
Mówiłem coś o braku zdjęć w tym wpisie? Kłamałem. Parę zdjęć się nazbierało.
Nietypowo wybarwiona krzyżówka na stawie miejskim w Gryfowie. Zapewne to „sołtys”, czyli nieco skundlona krzyżówka.
Na pierwszy rzut oka można by ją pomylić z ogorzałką lub podgorzałką.
Brama ze szczęk wieloryba w Mysłakowicach
Jak wcześnie było, gdy skończyłem liczyć żurawie na Rębiszowie?
Było bardzo wcześnie. Nawet białe łabędzie ledwo oddawały światło. Zajęte spaniem jeszcze były.
Dramatyczne krajobrazy nieba na koniec pierwszego dnia liczenia
W Bukowcu wszyscy liczyliśmy. Jedni ptaki, inni patyki, jeszcze inni liczyli na coś do jedzenia.
Kilka wspomnianych ładnych widoków
Woda, która u nas spadła deszczem, ośnieżyła wyższe partie gór. A jeszcze parę dni temu nawet w Karkonoszach śniegu nie było!
Liczymy
Zgłosiłem już swój udział do kolejnego liczenia zimowego AD 2024.
Pierwsze kaczki za płoty
Gdy kończy się jeden rok, zaczyna się drugi. A gdy kończy się jeden Wielki Rok, też zaczyna się kolejny równie wielki? Chyba nie, bo zabawa w ptasi Wielki Rok z założenia odbywa się raz na parę lat, by odróżnić zwykły ptasi rok od Wielkiego właśnie. Ale co zrobić, gdy chodzenie na ptaki, ich obserwowanie i liczenie weszło w krew? Trzeba wejść płynnie w nowy Wielki Rok!
Dodatkową motywacją jest niezwykła o tej porze aura. Zwykle spędzalibyśmy styczeń na biegówkach, ale co zrobić, gdy za oknem przedwiośnie? Trzeba robić wycieczki. Najlepiej tam, gdzie zimuje ptactwo.
Po pierwsze ptaki nie trzeba się ruszać z domu. Do karmników zlatują się cztery gatunki sikor, mazurki, różne ziarnojady, czasem podleci kos, dzięcioł duży czy sójka, nad domem przeleci kruk, myszołów a nawet stado żurawi. I tak mamy już z piętnaście gatunków oglądanych przez okno. Ale po ptactwo wodne trzeba się przejechać nieco dalej od domu – pierwszą ptasią wycieczkę w tym roku odbyłem sam na Niedów.
Zanim do Niedowa dojechałem zaintrygował mnie taki widok na zachodnim horyzoncie. Czechy, godzina 6 rano, a więc nie świt jeszcze, ani nie brzask nawet. Co to?
To łuna nad Bogatynią. I raczej nie nad kopalnią, czy elektrownią, a pewnie nad tamtejszymi szklarniami pomidorowymi.
Na skarpę nad Zalewem Witka dojechałem dużo za wcześnie – zamiast obserwacji było więc długie nasłuchiwanie głosów ptaków dochodzących z wody i z brzegu: odzywały się bogatki, strzyżyk, gęgawy, czaple i krzyżówki.
Na świt musiałem poczekać prawie godzinę, a na wschód słońca prawie dwie.
W świetle dnia pierwsze pojawiły się łabędzie nieme
Potem czaple białe i siwe, kormorany, krzyżówki i perkozy dwuczube. Niewiele gatunków, ale dobre i to.
Był to czas pełni.
Przejechałem na drugie stanowisko w Spytkowie. Za każdym razem przechodząc przez tę wieś widzę sporo dzikiego ptactwa wokół domów – jakoś szczególnie dobre tu warunki widać mają. Z pomostu w Spytkowie można obserwować dużą część tafli zbiornika i zwykle sporo ptactwa. Pierwsze dały o sobie znać trzy gęsiówki egipskie – wylądowały na wodzie z głośnym gęganiem blisko mnie.
Moja historia obserwacji tego gatunku nie jest dostatecznie długa by cokolwiek twierdzić na pewno, ale wydaje mi się, że widuję ich coraz więcej i w coraz to nowych lokalizacjach. Prawdziwie ekspansywny gatunek. A przez to coraz mniej obcy.
Na wodzie dominowały kormorany
A z nimi perkozy, krzyżówki, nieme,… I tyle. Bardzo chciałem zobaczyć bielaczka – widziałem go tutaj rok temu i wiem, że był tu widziany zaledwie parę dni temu. Ale nic z tego – widocznie nie doszła do niego wiadomość, że przyjeżdżam.
Słońce w końcu już parę stopni nad horyzontem
Dzień wstał słoneczny, bezwietrzny – mógłbym tam parę godzin jeszcze siedzieć, ale byłem umówiony na późne śniadanie. Będzie jeszcze dużo okazji, by posiedzieć nad Witką dłużej.
Kolejna wycieczka jeszcze tego samego dnia, ale już na osiem łap i cztery nogi – pojechaliśmy z psami przez Maciejowiec na Pilchowice.
Z budynku w pobliżu maciejowieckiego pałacu została tylko ściana szczytowa
Przejeżdżąjąc mostem na Bobrze w Pilchowicach, widzę kilka ptaków na wodzie. Zatrzymujemy się na moment. Niespodzianka! Tym bardziej zaskakująca, że niespodziewana. Oprócz spodziewanych krzyżówek widzę również kilka kokoszek i perkozka.
Kokoszka (w centrum kadru; z lewej to krzyżówka)
I perkozek
Z cyklu „Widoki nieoczywiste”. Co to?
A to?
Jesteśmy już pod zaporą od strony, gdzie Bóbr po oddaniu energii spadku wraca do swego koryta.
Często w tym miejscu widywałem licznie zimujące ptactwo wodne, ale tym razem jest tylko pięć łabędzi niemych, jeden/jedna nurogęś i ….
… zimorodek siedzący na szczycie kolektora wylotowego.
Na tafli zbiornika sporo krzyżówek, kilka nurogęsi, trzy łabędzie nieme, jeden kormoran. Tu nigdy dużo ptaków nie było.
Zabawa wodą, światłem i cieniem
Kolejny dzień, niedziela, też ładnie się zapowiadał. Niebo nad naszym domem wstało różowe
Postanawiamy przejechać się po raz pierwszy do Parku Krajobrazowego Chełmy na Pogórzu Kaczawskim. A przy okazji, bo to tylko rzut maronim patykiem stamtąd, nad zbiornik Słup na Nysie Szalonej koło Jawora.
Pocysterskie stawy koło Muchowa okazują się być w rękach prywatnych i niedostępne. Ale spacer, choć po szronie i błocie, był fajny. Widzimy stąd Czartowską Skałę – pozostałość jednego z licznych tu kiedyś wulkanów. Jesteśmy w końce w Krainie Wygasłych – na szczęście – Wulkanów.
Mieliśmy na nią wejść, ale zostawiliśmy sobie tę przyjemność na cieplejsze dni. Spodobało nam się tam – w Chełmy jeszcze wrócimy.
Maroni na chłód chyba nie narzekał – żadnemu patykowi nie przepuścił!
Ładny z niego niżełek. Gdy dorośnie, czyli gdy tułów i głowa dogonią długie łapy, stanie się wyżełkiem.
Dojeżdżamy do tamy na Nysie Szalonej. Na pobliskim polu widzę duże stado czapli białych i siwych, bażanta, kruki i wrony siwe.
Bogactwo ptactwa na zbiorniku Słup jeszcze większe. I przerasta mnie. Nie sposób ogarnąć i zliczyć całą tę zbieraninę. Zwłaszcza że duża część ptaków znajduje się daleko od brzegu – nawet dla lunety to spore wyzwanie. Wśród pospolitych kormoranów, krzyżówek, łysek, mew białogłowych i perkozów dwuczubych próbuję wyszukać rzadkie gatunki: nury, szlachary, bielaczki. I znajduję dwa szlachary! I stadko ogorzałek! To już całkiem cenne obserwacje.
Jest południe, do domu wrócimy dopiero na obiad, więc pora na kawę. Tak się składa, że przypadkiem miałem ze sobą i kawę, i dwie filiżanki, i słodkie do kawy, i miskę dla Maroniego, i smakołyk dla Sunny. A więc piknik na plaży
Znad lasu wyleciał drapol. Początkowo zlekceważyłem go, bo wyglądał na najpospolitszego naszego ptasiego drapieżnika, czyli myszołowa. Ale moją uwagę zwróciło jego jaśniejsze, nietypowe nawet dla bardzo zmiennych osobniczo myszołowów, upierzenie. Migawka aż się zagrzała. I dopiero w domu na podstawie zdjęć ustaliłem, że był to myszołów włochaty. Znacznie mniej liczny niż nasz typowy „myszak”. Przylatuje do nas na zimę z północy i wschodu. Choć słabej jakości, jest to moje pierwsze zdjęcie myszołowa włochatego, na podstawie którego można zidentyfikować gatunek. Co cieszy bardzo!
I tak zaczął się Wielki Rok 2023. Po 9 dniach tego roku mam już na koncie 65 gatunków. To sporo, bo w zeszłym roku po całym styczniu miałem ich pięćdziesiąt parę. No ale pogoda dopisuje bardziej niż rok temu.
Celu na ten rok sobie nie stawiam. Nie jeśli chodzi o liczbę gatunków, bo zeszłorocznego rekordu 222 gatunków nie przeskoczę. Ale chciałbym przynajmniej być bardziej systematyczny i notować co najmniej 25 obserwacji dziennie. Bo im bardziej się oko trenuje nawet na pospolitych gatunkach, tym większa szansa, że wśród nich dostrzeże się te rzadsze.
Cztery łapy więcej
Jest nas o cztery łapy więcej! Pod koniec listopada dołączył do nas wyżełek węgierski Maroni
Po mamie Rosie z Tałchejów i tacie Gyurkóvári Frákk.
Miał wtedy zaledwie dwa i pół miesiąca i ważył 7kg. Dziś jest go prawie dwa razy więcej.
Już pierwszego dnia po przybyciu do domu wyżle szczenię ustaliło hierarchę w stadzie, nie wiedząc nawet, że to robi. Koty na kilka tygodni wyprowadziły się na piętro, bigielka Sunny poddała się bez walki. Oprócz nas ludzi, to on jest w naszym stadzie najważniejszy. Najgłośniejszy, najbardziej rozrabiający, najwięcej jedzący (i najwięcej oddający to, co wypił i zjadł), najwięcej uwagi i pieszczot potrzebujący.
Dzisiejszy spacer
Maroni bezskutecznie próbuje wciągnać Sunny do zabawy
Ale bigielka ma już lat 13 i pół. Na ludzkie jest stareńka, dobiega setki, ale daje radę. A przy najmniej dawała dopóki Maroniego nie przywiało. Nawet nie próbuje matkować lub babkować wyżełkowi. Goń się! – to jej najczęstszy i najbardziej delikatny komunikat.
Na spacerach znacznie lepiej idzie Maroniemu z patykami. Wszystkie patyki w lesie są jego. I lubi je przynosić.
I zna już znaczenie wielu komend i wie jak je wykonać. Tylko nie zawsze mu się chce. I czasem w trakcie ich wykonywania – tak mniej więcej po dwóch sekundach – zapomina, co miał zrobić. No bo tyle się wokół dzieje i szkoda by było cokolwiek przegapić – na przykład przechodzącego obok kota.
Z naszych dwóch kotów tylko Matt, pod spodem na powyższym zdjęciu, pozwala Maroniemu na bliski kontakt. Choć czasem wygląda to na gwałt, wydaje się, że i kot ma przyjemność z tej zabawy. I wie co zrobić, gdy Maroni posunie się za daleko. Za to Szach trzyma szczeniaka na dystans, a niechciany zbyt bliski kontakt kończy się kocim sykiem i straszeniem pazurami.
Pierwsza noworoczna próba wody
Będzie z Maroniego duży, mądry i kochany pies – rośnij zdrowy i dzielny!