Plan na kolejny poranek na Karsiborze był nieco inny: mieliśmy wsiąść na łódkę prowadzoną przez miejscowego kapitana, ale w ostatniej chwili odwołał on swój udział w imprezie. Aby nie rezygnować z możliwości obserwowania przyrody z wody, decydujemy się wynająć samą łódkę. Jako początkującym, polecono nam łódź z kilkukonnym silnikiem, dzięki któremu i mieliśmy daleko dopłynąć i nikomu krzywdy nie zrobić. Szybki instruktaż i jesteśmy na wodzie.
Nauka pierwsza: jednoczesne sterowanie obrotami silnika i kursem jedną ręką nie jest umiejętnością, z którą się ludzie rodzą. Parę minut zajęło zapanowanie nad tym wehikułem.
Jeszcze z przystani widzimy perkoza, który zdecydował się zbudować gniazdo tuż przy brzegu.
Nauka numer dwa: dystans ucieczki ptaków podchodzonych z wody nie jest krótszy, niż przy podchodzeniu na lądzie. A szkoda – wydawało mi się, że ptaki mniej niepokojone od strony wody, pozwolą na nieco bliższy kontakt.
Nieliczne czaple siwe pozwoliły nam przepłynąć obok siebie.
Większość odlatywała, gdy tylko nas zobaczyła
Najodważniejsze są łabędzie i one jedyne dają nam się zbliżyć do siebie na kilka metrów. Choć wcale tego nie próbujemy robić celowo – czasem pas wody był na tyle wąski, że nie dało się minąć inaczej.
Po przećwiczeniu manewrów łódką na większym akwenie między karsiborską mariną a mostem na Wolin wpływamy w węższe odnogi wstecznej delty Świny.
Wspominałem już tę wsteczność Świny? Ciekawe zjawisko. Delty rzek tworzą się u ich ujść do mórz – zamiast jednym korytem, rzeka oddaje swoje wody licznymi odnogami. Świna robi to inaczej – uchodzi do Bałtyku jednym korytem utworzonym z kilku ramion, którymi rzeka opuszcza Zalew Szczeciński. A dzieje się tak dlatego, że bardzo często to Bałtyk wlewa swe wody do Zalewu – niosąc ze sobą duże ilości piasku, utworzył wyspy i kanały w kształcie delty właśnie wpadającej do Zalewu Szczecińskiego.
Północny brzeg to już część wyspy Wolin – ładne miejsce na dom lub wypoczynek.
Przyglądająca nam się jednoroczna śmieszka – już nie pisklę, ale jeszcze nie dorosły osobnik, o czym świadczą nieliczne brązowe pióra na skrzydłach.
Wypływając niepostrzeżenie z małego kanału, z bliższej niż wcześniej odległości widzimy dużą grupę ptaków różnych gatunków: śmieszka i mewa srebrzysta, łabędzie nieme, czaple siwe, kormorany, szpaki, krzyżówki.
Z dużej odległości widzimy rodzinne stadko – dwa dorosłe osobniki z licznym potomstwem.
Nieco podpływamy, gasimy silnik. Choć ciągle daleko, charakterystyczne ubarwienie nie pozostawia miejsca na pomyłkę – to ohary! I to ohary lęgowe!
Takich oharowych par wydających lęgi w Polsce jest zaledwie około stu. A my widzimy właśnie jedną z nich i to z licznym (7 piskląt chyba) przychówkiem.
Łąki na trudno dostępnych wyspach wykorzystywane są do wypasu bydła.
Jedyna tego poranka mijana przez nas na wodzie osoba
Wypływamy z wąskich kanałów na szerokie wody jeziora Wicko Wielkie. W jednej z zatok widzimy olbrzymie stado ptactwa wodnego. Na policzenie i identyfikację za daleko nawet dla lornetki. A szkoda – jeśli gdzieś tu miały być inne niż pospolite gatunki, to gdzie indziej miały by się ukrywać? Staramy się powoli podpłynąć choćby na odległość strzału migawki. Ale nic z tego – ptactwo nie ma dziś ochoty na pozowanie.
Po przeszło trzech godzinach już na pełnych obrotach wracamy do mariny.
Przy południowej kawie towarzyszy nam mewa srebrzysta również zajęta posiłkiem.