Kategoria: Ptaki

Na wschodniej Mewiej Łasze o wschodzie

Po wczorajszej wizycie na wschodniej części Mewiej Łachy pozostał niedosyt. Na dziś od śniadania do wieczora mam inny plan. Co robić? Wybrać się na Mewią Łachę przed wschodem słońca.  A wstaje ono koło piątej rano, czyli jasno jest już pewni o czwartej. Niepewny, czy się zbiorę tak wcześnie, nastawiam wieczorem budzik na parę minut przed czwartą. Ale w nocy wyłączyłem go i wstałem na kwadrans czwarta. Śniadań tak wcześnie nie dają, prom nie kursuje, co tylko przyspieszyło sprawę. Objazdem byłem w Mikoszewie, tam gdzie i wczoraj zacząłem wycieczkę, już przed pół do piątej. Tym razem nie rozglądałem się za bardzo w drodze do ujścia. No może z jednym małym przystankiem na takie zdjęcie

I drugim na takie dwa ujęcia

Mimo że stałem kilka metrów od niego, bóbr nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Miło spotkać kogoś tak wcześnie.

Pierwsze zdjęcie już pełnego morza tuż po piątej rano

Na kierownicy tym razem jeszcze mniej tłoczno i żadnych ciekawych gatunków.

Pokręce się z godzinę, pofotografuję widoki i dam ptakom szanse na pojawienie się.

Słońce kolejne parę stopni wyżej

Brodźce piskliwe. Chyba najczęściej widziane przeze mnie siewkowe w tych dniach

Ptasia pustka, ale za to kolorystyka ładna

Lodówek tu się nie spodziewałem. Napatrzyłem się na setki tych ptaków zimą na Helu i jakoś mniej cieszą. 

Rybitwa wielkodzioba w innym świetle 

Kormorany jako punkt koncentracji uwagi w monotonnym pisakowo-złotym krajobrazie

Trochę ptactwa jednak było: parę gatunków mew, rybitw, brodźców i biegusów. Ale chyba tylko mewę siodłatą dopisałem tego poranka do rocznej listy. 

Para oharów na zakończenie – samiec z wyraźniejszą naroślą na nosie, samica z białawą plamą w tym miejscu.

Szybki powrót i na ósmą – jak zwykle pierwszy – jestem na śniadaniu.  

Ostrygojad

Wśród ponad trzydziestu brakujących na mojej tegorocznej liście gatunków ptaków, które można spotkać u Ujścia Wisły w początkach maja, było kilka bardzo rzadkich. Na tyle rzadkich, że na ich spotkanie nie liczyłem. Ale i tak mocno wypatrywałem. Na przykład szablodzioba, płatkonoga czy ostrygojada. Dzisiejsza wycieczka wschodnim brzegiem Przekopu Wisły miała mnie doprowadzić do miejsc, gdzie takie rzadkości są od czasu do czasu obserwowane. 

Dzięki wcześniejszemu śniadaniu melduję się na prom Świbno-Mikoszewo już o 8:30 rano. Samochód zostaje w Świbnie, ja przeprawiam się na piechotę. A że wyglądam na osobę wybierającą się na ptaki, mam darmowy przelot w obie strony.

Przede mną niedługa trasa, około trzech kilometrów w jedną stronę, ale spieszyć się nie będę. O ile warunki pogodowe pozwolą, będzie to ponadpółdniowa wycieczka.

Podobnie jak wczoraj, ptasi ruch wzdłuż Wisły jest niewielki. Największą atrakcją jest kilkukrotnie mijające mnie stado brodźców piskliwych. Trudnych do sfotografowania, bo pojawiały się znienacka i szybko znikały. 

Już wzdłuż Wisły wiało, ale gdy po niemal godzinie docieram do jej ujścia, wieje okrutnie. Trudno będzie rozstawić lunetę, znowu będę musiał polegać głównie na lornetce i zoomie. Na szczęście najciekawsze dziś gatunki nie będą daleko: na niedostępnej dla ludzi, ale blisko położonej betonowej kierownicy wschodniej. Gdy się pojawiam, siedzi na niej mieszane stado nurogęsi i oharów. Na pierwszy rzut oka dość do siebie podobnych.  

Widok na również dla ludzi niedostępną łachę. 

Siedzą na niej ostatnie gęsi białoczelne, które, zdaje się, powinny być już na północy. Łacha ta to twór morza i wiatru. Dziś jeszcze oddzielona od lądu, ale jej wydłużanie się w kierunku wschodnim nieuchronnie doprowadzi pewnego dnia do połączenia się z lądem. A woda zamknięta dokoła piaskiem utworzy słone jezioro. Dziś to atrakcyjne, bo bezpieczne miejsce dla ptaków, wolne od czworonożnych drapieżników. Na łasze i przy jej brzegu widzę kilka gatunków kaczek, kilka ptaków siewkowych, mewy i rybitwy kilku gatunków. Dodaję kilka z nich do tegorocznej listy i wracam do kierownicy.

Sytuacja się zmieniła

Zniknęły ohary, zostały nurogęsi i pojawiły się inne gatunki, których po pierwszym rzucie oka nie rozpoznaję. Początkowo koncentruję się na rybitwach, bo sądząc po wielości, musi ich tam być kilka  gatunków. Rozpoznaję rzeczną – ona i na nasze Pogórze Izerskie zalatuje. Ale jest też i maleńka rybitwa czarna – to już rzadkość.

A kolejny gatunek to już nie rybitwa. Mimo że widzę go pierwszy raz w życiu, to wiem, że jest tam również jeden ostrygojad! To ten pojedynczy ptak z pomarańczowym dziobem.

To bardzo rzadki w Polsce ptak. Nieco częściej spotykany tylko w przelotach wiosną i jesienią, ale lęgowych par jest u nas tylko około dwudziestu, trzydziestu. W tym jedna u ujścia Wisły właśnie. 

Po takiej obserwacji mogę kończyć nie tylko dzień, ale i całą wycieczkę.

Wracam promem o czternastej.

Po obiedzie a przed wieczorem jest jeszcze czas na objazd okolicy.

Pierwszy tegoroczny trzmielojad

Pliszki żółte i siwe na polu

Samiec błotniaka stawowego w ładnej kontrastowej scenerii

I jeszcze raz brodziec piskliwy. Tym razem pozujący do zdjęć.

Koniec drugiego pełnego dnia. Jutro też będzie ciekawie.

Lęgi sieweczek obrożnych

Pierwszy pełny dzień na Wyspie Sobieszewskiej. Do śniadania spacer po okolicy, od śniadania do późnego obiadu piesza wyprawa po zachodniej części Mewiej Łachy, plan na wieczór wykluje się sam w ciągu dnia. 

Od świtu jest bardzo głośno. Zanim się dobrze obudzę, przez otwarte okno pokoju słyszę kilkanaście gatunków ptaków. Czyli więcej niż zimą widzę koło domu przez cały dzień.

Wyprawę zaczynam w przystani promu w Świbnie. Dziś się nie przeprawiam, zostaję po zachodniej stronie Przekopu Wisły. 

Idę na ciężko, czyli w pełnym rynsztunku

Mimo słońca, jet zimno. Temperatury w cieniu 4-5st C, ale wieje zimny wiatr – temperatura odczuwalna niewiele powyżej zera. A im bliżej morza będę, tym mocniejszy i zimniejszy będzie wiatr. Ja się na to przygotowałem, ale nie wiem, czy warunki te nie zniechęcą ptaków – szkoda by było.

To wieś Mikoszewo po drugiej stronie Wisły tak się w słońcu błyszczy  

Idę w kierunku ujścia rzeki, trzymając się jak najbliżej linii brzegowej. Jesienią zeszłego roku kilka różnych ptaków siewkowych tu spotkaliśmy. 

Te duże budki są dla nurogęsi i gągołów.  Choć to ptactwo wodne, jaja wysiadują w lesie w dziuplach dzięciołów czarnych.

A to budka z wydłużonym korytarzem wejściowym. Lęg w takiej budowli jest dużo bardziej bezpieczny, bo ani długi dziób ani długa łapa drapieżnika nie sięgną gniazda.

Dziwny widok w maju

To kalina koralowa pełna świeżo wyglądających owoców. Czyli ani dużych mrozów, ani głodnych ptaków od poprzedniej jesieni tu nie było.

Od strony Wisły niczego szczególnego nie widzę, w lesie jednak więcej się dzieje. Np. śpiewa piegża.

U nasady zachodniej kierownicy kończy się ścieżka wzdłuż Wisły. Ptaki mogą tu spokojnie posiedzieć. Wśród nich ohar z małymi oharzątkami. 

Dużo czasu spędzam na wieży widokowej na granicy rezerwatu Mewia Łacha. Jest czas na rozstawienie statywu z lunetą. Innych ludzi niewielu, prawie żadnych turystów, większość spotkanych osób to mniej lub bardziej zaawansowani obserwatorzy przyrody. Czasem ja zagaduję, czasem inni. Daję popatrzeć przez lornetkę lub lunetę. Warunki do obserwacji jednak słabe – porywisty wiatr bardzo utrudnia pracę lunetą, zdjęcia teleobiektywem na maksymalnej ogniskowej wykluczone. Uprzedzając fakty: jeszcze nigdy z tak długiego dnia nie miałem tak mało zdjęć.   

U ujścia Wisły, kilkaset metrów w głąb morza, utworzyła się spora piaszczysta łacha. Jej całą powierzchnię zajęły foki szare od niedawna poprawnie zwane szarytkami morskimi.

Jutro też tu będę i zarówno po fokach, jak i samej łasze, już śladu nie będzie – silny północny wiatr wtłaczając wody Bałtyku do Wisły, podniesie jej poziom tak, że łachy zostaną zalane. I rejsów na foki uruchomionych na czas majówki też nie będzie.

Plażowa część Mewiej Łachy. W końcu są sieweczki obrożne.

Zaczęło się od jednej, ale w ciągu dnia widziałem ich pewnie kilkanaście. Mimo że populacja lęgowa nad Bałtykiem jeszcze parę lat temu liczyła ok. 200 par i spadała, wydaje się, że działania ochronne gatunku podejmowane przez Kuling przynoszą pozytywne rezultaty. Jedną z ostatnich inicjatyw jest odnajdywanie i ochrona gniazd przed rabowaniem przez drapieżniki dwunożne, czteronożne i skrzydlate. Nad każdym znalezionym gniazdem ustawiany jest druciany kosz z oczkiem odpowiednio dużym, by sieweczka mogła swobodnie wejść i odpowiednio małym, by lisy czy mewy nie sięgnęły jaj.  

A na każdą taką klatkę z wysiadującą jaja sieweczką spogląda jeszcze kamera. Jeśli już coś się stanie niedobrego z lęgiem, wiadomo będzie, jak to się stało, co umożliwi budowę lepszych zabezpieczeń w kolejnym roku. Np. w tym roku zaczęto głębiej zakopywać klatkę, bo czasem lisom udało się podkopać. Sporo opowiedziały mi o tym strażniczki pilnujące ochotniczo rezerwatu i była to najcenniejsza nauka tego dnia.

A w kategorii zdjęcie dnia wygrała rybitwa wielkodzioba. 

Z wiadomego powodu przedstawionego na powyższej fotografii zwana także marchewą.

Powrót przez las. A gdzie drwa rąbią, tam wiewióry lecą

Pół dnia tylko zajęła mi ta wycieczka – mniej niż planowałem, bo pogoda nie dała szans mi i ptakom. Po również wcześniejszym obiedzie był za to jeszcze czas na wycieczki po bliższej i dalszej okolicy. Widziałem jeszcze biegusa małego, stadko biegusów zmiennych, mewę małą, rybitwę białoczelną, wybierające się za morze stado pliszek żółtym thunbergi, słyszałem zaganiacza i muchołówkę małą. Sporo jak na jeden nieudany pogodowo dzień.

Wyjeżdżając z domu wczoraj rano miałem na liczniki 185 gatunków ptaków na tegorocznej liście. Nie liczę na bieżąco, ale po dzisiejszym dniu jestem już blisko dwusetnego ptaka! Jaki gatunek nim będzie?

Na ptakach się było

Kilka dni majówki spędziłem ptasio na Wyspie Sobieszewskiej i w jej okolicy. Zatrzymałem się w miejscu dobrze już znanym, czyli w idealnie dla ptasiarzy położonej i przyjaznej gościom z psami Starej Wędzarni.  

Poza odpoczynkiem i spędzaniem całych dni w naturze nastawiam się na zobaczenie dziesięciu, może nawet kilkunastu niewidzianych przeze mnie jeszcze w tym roku gatunków ptaków, głównie mew, rybitw i ptaków siewkowych. 

Dzień zaczął się dobrze – jeszcze wcześnie rano pod domem usłyszałem pierwszą w tym roku wilgę. Dobra zapowiedź! 

Na miejsce przyjechałem późnym popołudniem – za późno na dłuższą wycieczkę do rezerwatu Mewia Łacha na wschodzie wyspy, ale dostatecznie dużo na spacer do pobliskiego Ptasiego Raju i na plażę. Droga najpierw prowadzi lasem – i pora i miejsce nie dają nadziei na ciekawe obserwacje więc szybko docieram do pierwszego ciekawego punktu. Kiedyś było tu duże jezioro, dziś niewielkie lustro wody otoczone jest rozległym trzcinowiskiem i krzewami – dobre środowisko dla wielu grup ptaków: wodnych, pokrzewek, trzciniaków, mew, rybitw i drapoli. Teraz trzeba dobrze oko i ucho nastawiać: oko w górę, ucho w dół. I już po chwili oko wyłapuje pierwszą rybitwę.

 To rzadka w Polsce, ale dość częsta nad morzem rybitwa czubata – moja pierwsza w tym roku! Ucho natomiast wyłapuje z krzaków monotonne cykanie również pierwszego w tym roku świerszczaka. 

Docieram do plaży. Mimo wieczornej pory, miałem jeszcze nadzieję na zobaczenie sieweczki obrożnej. Zwłaszcza, że zachodnia część plaży jest chroniona właśnie ze względu na lęgi sieweczek. Nie udaje mi się jednak wypatrzeć ani jednej – nic to, będę miał jeszcze sporo okazji w najbliższych dniach, by ją spotkać. Na pocieszenie zostaje pliszka siwa  

Wieczorne plażowe krajobrazy

Dokładając drogi, wracam brzegiem Martwej Wisły

Jutro długi i jeszcze ciekawszy dzień. 

Świt na Betonce

Budzik nastawiłem na 6 rano, ale kto by tak długo spał, skoro dnieć zaczyna już po piątej? Szybka toaleta, banan na drogę i o 6:15 jestem już na początku drogi “Ptasim szlakiem”. Poziom wody w Ujściu Warty chyba minimalnie opadł od wczoraj, bo samochód ledwo zahaczył jednym kołem o mokre. 

Nad rozlewiskami wstaje nowy dzień – już nie brzask, jeszcze nie wschód. Czyli świt.

Gdy w zeszłym roku w “porze suchej” patrzyliśmy na Betonkę, wśród wysokich traw wydawała się prostsza. Ale dziś, gdy tylko ona ledwo ponad wodę wystaje, widać jak meandruje.

Patrzę na 2km drogi przede mną. Widać dobrze bliżej położoną platformę obserwacyjną i daleki Czwarty Most z pobliską chatką obserwacyjną. 

Ptaki siedzą spokojnie na wodzie. Dosypiają, jeszcze nie żerują. Niestety płoszą się kolejne stada, w miarę gdy się zbliżam. Jakoś dziwnie duży dystans ucieczki mają: na widok podniesionej do oczu lornetki ptaki oddalone nawet o 200-300 metrów uciekają. Ale też żadnych nowych czy rzadkich gatunków nie widzę, więc cieszę się samym spacerem w tych okolicznościach dnia i przyrody.

Po niecałych 25 minutach jestem na Czwartym Moście, gdzie droga się kończy

Chatka obserwacyjna. Latem był zamknięta, bo w posiadanie objęły ją gniazdujące jaskółki. Tym razem nawet nie zaglądam.  W tle Słońsk.

Widok w kierunku Kostrzyna, w pobliżu którego rozlane wody Warty wracają do wspólnego koryta i wpadają do Odry.

Element ptasi na Betonce. Cały czas kręcą się wokół mnie skowronki, ale rzadko przysiadają w odległości fotograficznej. Tym razem się udało.

Po niecałej godzinie jestem z powrotem. Do zamówionego na późny ranek śniadania jeszcze dużo czasu – podjeżdżam do rozlewisk pomiędzy Postomią a Stacją Pomp. Na podmokłych łąkach już wkrótce będą tu brodzić siewkowate – szukam ich więc na niewielkich wysepkach. Bezskutecznie.

Pozostaje podziwiać widoki

Od tej strony droga do Stacji Pomp dość długo wystaje ponad wodę.

Ale i ona zaraz kończy się w wodzie.  Dobry moment, by zawrócić.

Potrzosy

Przed śniadaniem mam jeszcze czas, by przejechać się groblą  za Stację Pomp. Już tam dwa razy byłem i na nic nowego nie liczyłem. Tym większa niespodzianka – na wodzie widzę małe stadko oharów, moich pierwszych w tym roku.

A pod samym nosem “Dudka” pojawiło się stadko bielaczków.

Zmarznięty wracam do pokoju. Zwłaszcza spacer Betonką w kierunku zachodnim dał mi się we znaki – mroźny wiatr wiał w twarz, momentami sypało po oczach śniegiem.  Jem późne śniadanie i ostatecznie decyduję: czas wracać do domu. Zanosiło się na to od wczoraj, bo prognozy się tylko pogarszały a i plan minimum już zrealizowałem z naddatkiem.

Wyjeżdżając ze Słońska widzę pierwszą tej wiosny tej okolicy kanię rudą. Miły akcent na koniec wizyty w Ujściu Warty.   

Najkrótszej drogi do domu nie wybrałem. Pokręciłem się jeszcze samochodem po Polderze Południowym, czyli terenach na południe od Ujścia Warty. Głównie w poszukiwaniu dużych stad gęsi i bernikli, wśród których wypatrywałem innych rzadszych gatunków. Ale nie wypatrzyłem.

Wycieczką tą zakończyłem sezon zimowy. Od stycznia zobaczyłem ok. 120 gatunków, w tym kilka zupełnie dla mnie nowych. A czego tej zimy nie widziałem (np. jemiołuszki), już raczej w tym roku nie zobacz, trudno. Lada dzień przyroda wejdzie w przedwiośnie i ruszy fala wiosennych migracji. Dla siewkowatych chętnie bym ponownie się wybrał do Słońska na początku kwietnia.

Gdzie gęsi żerują

Już przyjeżdżając do Słońska nastawiłem się, że ze względu na pogodę głównym punktem dnia będzie objazdowa wycieczka samochodowa. Nie wiedziałem tylko gdzie i za jakimi ptakami będę jeździł. Inspirację przyniósł poranny spacer – jadę tam, gdzie gęsi żerują. Sądząc z kierunki ich porannego rozlotu, przypuszczałem, że lecą na pola i łąki pomiędzy Słońskiem i Lemierzycami oraz na Polder Północy na prawym brzegu Warty. Sieć dróg jest tam gęsta, choć głównie są to drogi betonowe kiepskiej jakości i drogi gruntowe. Te ostatnie na szczęście twarde, jeszcze zamarznięte – powinno dać się dojechać do większości miejsc.

Ze Słońska jadę główną groblą w stronę Warty. W w tym miejscu w Kłopotowie przekraczaliśmy promem Wartę w zeszłym roku. Zimą prom stoi zaparkowany  

Wjeżdżam w drogi polne. Czasem ze względu na błoto muszę się wycofać, czasem przejeżdżam kilometry bez problemu. Widzę w końcu pierwsze stada.

Jest jednak kłopot. Mimo utrzymywania sporych odległości od gęsi pojawienie się samochodu wzbudza ich czujność, a moje pojawienie się płoszy je. Staram się więc lornetkować i fotografować przez uchyloną szybę, albo stawać za drzewami by rozstawić lunetę niedostrzeżonym.  A warto przyglądać się stadom gęś po gęsi – tak wypatrzyłem nieliczne bernikle białolice wśród setek gęsi białoczelnych.

Albo zupełne rarytasy, jak ten pojedynczy hybryd (czyli bastard) w środku kadru

Takie hybrydy też się raportuje. W tym przypadku jako Anser sp. x Branta sp., czyli mieszaniec gęsi nieoznaczonej i bernikli nieoznaczonej, choć wydaje mi się, że to sprawka jak najbardziej oznaczonych rodziców: gęsi białoczelnej i bernikli białolicej.

Jeżdżę tak bez świadomości mapy od stada do stada. Największe liczyły po 5 tysięcy ptaków – wyłącznie gęgawy, gęsi białoczelne i bernikle białolice.

Po półtoragodzinnym błądzeniu wracam do Warty. Na rozlewiskach sporo łabędzi i kaczek różnego sortu. W centrum kadru pan rożeniec

Dorosły i młodociany łabędź krzykliwy 

Przekraczam Wartę najbliższym mostem drogowym w Świerkocinie. Stamtąd jadę na Witnicę do Żółtej Drogi – jedynej drogi gruntowej w obrębie Polderu Północnego z dozwolonym ruchem samochodowym. Tędy z rowerów w zeszłym roku okolicę podziwialiśmy. 

Tu właśnie spodziewałem się dziś zobaczyć największe stada gęsi, a tymczasem były tylko pojedyncze gęgawy. Za to dopisały inne gatunki. Pierwsza uwagę przykuwa samica błotniaka zbożowego. 

Pojedyncze czajki – mniej płochliwe niż te z okolic Słońska

Zdarzyło się te bardzo rzadkie i bardzo nieoczekiwane spotkanie. Dojeżdżając do pierwszej wieży obserwacyjnej zauważyłem stadko skowronków. Towarzyszyły mi już od dłuższego czasu, próbowałem je nawet sfotografować, choć bezskutecznie. Na tej wieży postanowiłem zrobić sobie przerwę kawową bez kawy i zaczaić się na te skowronki.   

Gdy fotografowałem już te skowronki, zauważyłem, że za jasne są one, niemal białe. Jeszcze parę tygodni temu by oznaczyć ten gatunek, musiałbym zrobić dobrej jakości zdjęcie i przewertować atlas ptaków. Ale dzięki wycieczce na Wybrzeże w lutym skojarzyłem szybko – to śnieguły! 

Bardzo ruchliwe ptaki – napatrzyłem się na nie przez lornetkę, ale ze zdjęciem był już kłopot.

Bliżej kolejnej wieży obserwacyjnej łąki zamieniają się w rozlewisko.

Za dużo wody, by pasły się tu gęsi, za mało, by pływały po niej kaczki i za wcześnie o parę tygodni, by spotkać ptaki siewkowe oprócz czajek. Ptasia pustynia, ale widoki przednie. 

Jest wczesne popołudnie, pogoda się pogarsza, z nadciągających chmur zaraz spadnie deszcz lub śnieg. Lub oba. Wracam do drogi asfaltowej i kieruję się na Kostrzyn – chcę objechać Park “Ujście Warty” od zachodu i stamtąd wrócić do Słońska. W drodze widzę duże stada gęsi na Polderze Południowym i zastanawiam się, czy miejsce to aby nie zasługuje na osobną wycieczkę.

Gdy docieram do Słońska, ciągle mocno pada. Na szczęście miałem przygotowany plan awaryjny: odwiedzam Ośrodek Muzealno-Edukacyjny Parku Narodowego “Ujście Warty”. Cała bardzo nowocześnie urządzona placówka jest do mojej dyspozycji – specjalnie dla mnie włączane są poszczególne atrakcje. Ciekawe, czy oprócz mnie był tu ktoś jeszcze tego dnia? A warto muzeum to zwiedzić. 

Pogoda nie zmienia się, więc kolejną godzinę przeczekuję przy obiedzie. A potem zostaje już niewiele dnia. Myśląc już o kolejnym dniu, jadę sprawdzić warunki na Betonce – najsłynniejszym tutejszym ptasim szlaku. Raporty mówią, że parę dni temu woda drogę przelała, ale ponoć już opada. Lepiej sprawdzić samemu – może być z tego niezła poranna wycieczka. Na polach między miastem a Betonką ponownie widzę gęsi. Tym razem jednak warunki pozwalają na ich podejście – kryjąc się za belami siana, podchodzę niezauważony na kilkadziesiąt metrów. 

Dominują białoczelne i gęgawy. Ale wśród nich udaje mi się też wypatrzeć dwie tundrowe.

Najliczniejsze stado skowronków, jakie kiedykolwiek widziałem

Betonka wystaje ponad wodę! Tylko na krótkim fragmencie dojazdu do niej woda sięgała płyt – przez lornetkę wydaje się, że resztę szlaku można przejść suchą nogą.  

I ptactwa sporo

Będzie więc po co przyjść to jutro rano.

Wieczorne widoki

Przez rozlewiska patrzę na Stację Pomp i na “moją” agroturystykę “Dudek”

Na koniec ptasiego dnia miłe spotkanie – po kilku dość pospolicie wyglądających samicach błotniaka zbożowego widzę w końcu i samca. Unikatowo wybarwiony i najładniejszy z naszych błotniaków    

Miejski widok na zakończenie dnia

W pokoju sprawdzam raz jeszcze prognozę pogody na jutro. Miał być w miarę pogodny dzień bez silnych opadów i wiatru – w sam raz na całodzienną pieszą wycieczkę. Ale to już nieaktualne – oprócz poranka, pogoda nie na ptaszenie. Rewiduję więc plany – o świcie pójdę na Betonkę, wrócę na późne śniadanie a potem opuszczę “Dudka” i o dzień wcześniej niż oryginalnie planowałem ruszę niespiesznie do domu. Licząc, że po drodze zajrzę jeszcze tu i tam.

Poranny rozlot gęsi

Poprzedni dzień zakończyłem widokiem zlotu gęsi na noclegowisko, dziś rano wybrałem się, by oglądać je rozlatujące się na żerowiska. A trzeba było wstać wcześnie. 

Tak wcześnie, że ptactwo jeszcze dosypiało na wodzie a normalni ludzie w domach

Tylko po wierzbach widać, którędy suchą porą prowadzi droga przez łąki 

Trochę się nachodziłem zanim tuż przed ósmą gęsi ruszyły

Te same tysiące, które zleciały się wieczorem z okolicznych łąk, teraz lecą tam z powrotem. Obserwuję dokąd zmierzają – po moim własnym śniadaniu mam zamiar odwiedzić je w miejscu ich śniadania.

Od wschodu już trochę czasu minęło, ale słońce dopiero teraz się przebija

Kaczkowate nie odlatują. One żerują i śpią w jednym miejscu. Na zdjęciu są świstuny, krakwy, krzyżówki i jedna przysposobiona mewa śmieszka. 

Stada kaczek to stołówka bielika – z wysokiego punktu wypatruje śniadania

Docieram do miejsca, gdzie od głównej grobli odchodzi droga polna na Most Wojskowy.  Wzdłuż widocznych w oddali wierzb w zeszłym roku doszliśmy do Warty. Dziś droga  częściowo pod wodą.

Przewidując mokre warunki, miałem na sobie kalosze. Pierwszą przeszkodę pokonuję więc bez problemu.

Daleko nie doszedłem – przede mną coraz głębsza woda

Muszę zawracać, bo i tak pora wracać na śniadanie. Poranek był do tej pory pogodny, ale ostatnie kilkaset metrów pokonuję już w śnieżycy. Źle to wróży mojej zaplanowanej całodziennej wycieczce.

Na koniec para rożeńców w śnieżycy

Przedwiosenne nadwarciańskie rozlewiska

Po niedługich staraniach dostałem wizę wyjazdową z Przecznicy – ważna kilka dni i tylko na ptaki. Jadę zatem do Ujścia Warty!

Byliśmy tam już razem w czerwcu 2022. Właściciele biura turystyki “Dudek” i jedni z głównych animatorów “Rzeczpospolitej Ptasiej” tyle nam opowiadali o unikatowości tutejszych krajobrazów w okresie wiosennych rozlewisk, że nie mogłem tu nie przyjechać. Szkoda, że sam tym razem… Od paru tygodni śledziłem zarówno prognozy pogody dla okolic Słońska, jak i stan wód u Ujścia Warty. Ideałem byłaby sytuacja, gdy nie ma mrozu, nie wieje, a woda dotyka Betonki (to jeden ze szlaków ptasich), ale jej nie przelewa. No i powinno się to zadziać w pierwszej połowie marca, zanim odlecą wodne ptaki zimujące.  Gdy wyjeżdżam z domu, prognoza jest bardzo mieszana – będą i mrozy i dodatnie temperatury, i desze i bezdeszcze, i wiatry silne i umiarkowane. No ale jechać trzeba zanim wiza wygaśnie. 

Środkowym poniedziałkowym popołudniem jestem w Słońsku. Miałem jechać od razu do “Dudka”, ale nie wytrzymałem – przejechałem Słońsk, by z dobrze mi już znanej wieży widokowej obejrzeć niemal cały obszar Ujścia Warty. 

Widok bardzo ciekawy. Najbliżej drogi położone łąki ciągle suche, ale w oddali widać rozległe rozlewisko Warty. W czerwcu ubiegłego roku rzeki w ogóle nie było stąd widać – kryła się w korycie pod rzędem drzew. Dziś  to olbrzymie jezioro – choć zdjęcie tego nie oddaje.

Już wiem, że jestem tu we właściwym czasie. Jadę zatem do “Dudka”, szybko sie melduję, przebieram i wyruszam na rekonesans po najbliższej okolicy.

Tą drogą jechaliśmy w zeszłym roku samochodem i oglądaliśmy ptactwo na łąkach po obu jej stronach. Dziś to jedno wielkie, choć płytkie, jezioro.

Czyż nie pięknie wyglądają te ogłowione wierzby 

Idąc groblą od Stacji Pomp w kierunku Słońska, widzę mnóstwo ptactwa zarówno wśród drzew, na łąkach jak i w powietrzu i na wodzie. Takiej liczebności, rozmaitości i bliskości ptaków nigdy wcześniej nie doświadczałem. 

Srokosz

Mnogość gatunków blaszkodziobych na zalanych łąkach

Dominują liczebnością i hałasem gęsi białoczelne. Są też gęgawy, gęsi tundrowe, krzyżówki, krakwy, świstuny, cyraneczki, łabędzie krzykliwe i nieme, rożeńce, łyski i czernice. Przyleciały już pierwsze siewkowate – czajki. Słychać klangor żurawi. Ptaki są na łąkach, na wodzie i w powietrzu. Na zmianę robię zdjęcia, przeczesuję okolicę lornetką i zagłębiam się w ptasi świat lunetą.  Dzięki lunecie właśnie wyławiam z tłumu odległe rożeńce – dodaję je po raz pierwszy to tegorocznej listy.

Dzień się powoli kończy – coraz więcej ptactwa zalatuje z okolicznych żerowisk na wodne noclegowisko.

Na pierwszym planie gęsi białoczelne

Słońce dotyka Słońska

Kombinacja walorów krajobrazu, aury i pory dnia są niewyczerpanym źródłem kadrów. Zdjęcia same się robią.

Ostatnie chwile światła. Łabędzie krzykliwe

I inne kaczki

To już chyba nocna fotografia?

Księżyc zażywający nocnej kąpieli

I koń kontemplujący swe nocne odbicie 

Ptasia wycieczka nie może zakończyć się inaczej niż ptasim zdjęciem. Jest 18:15. Ciemno prawie. W tej właśnie chwili nadlatują nad Ujście Warty tysięczne stada gęsi. 

Nie umiem ich zliczyć. Lecą ze wszystkich kierunków, mocno hałasują – poddaję się, nie liczę. Po głosie rozpoznaję gęgawy, tundrowe i białoczelne. Nie słyszę bernikli. Wyczytuję na stronie Parku Narodowego “Ujście Warty”, że poprzedniej nocy było tu 56 tysięcy gęsi różnych gatunków.  Wydaje mi się, że widzę ich dużą część.

Zmarzłem, wracam do pokoju. Zamierzam wcześnie rozpocząć kolejny dzień. 

Ale Beka!

Ostatni dzień na Wybrzeżu. Bardzo długi dzień wymagający Specjalnej Operacji Logistycznej. Hotel we Władysławowie opuszczam długo przed śniadaniem, gdy na dworze zaczynało dopiero dnieć. Ostatni rzut oka na port.

Pociąg do Gdyni mam tuż po siódmej rano. Godzinna podróż, więc mam czas na śniadanie, które w postaci suchego prowiantu dano mi dzień wcześniej w hotelu. W Gdyni na dworcu głównym zostawiam bagaż w przechowalni i idę na przystanek autobusowy. Stamtąd z powrotem jadę nad Zatokę Pucką do miejscowości Mechelinki. Tam mam zamiar przesiąść się już na własne buty i brzegiem zatoki przejść przez Cypel Rewski, samą Rewę do rezerwatu Beka i w jego okolicy poszukać najbliższego przystanku komunikacji publicznej, by pod wieczór powrócić do Gdyni na obiad i nocny pociąg. 

Wysiadam z autobusu na przystanku Mechelinki-Przystań. Stąd tylko kilkaset metrów do brzegu i do molo.

Jest niedzielny późny ranek. Tłumów turystów na plaży nie ma, a te kilkanaście osób,  które widzę dla aktywnego, czasem ekstremalnego, wypoczynku to się znaleźli. 

Rowerzyści plażowi

Wypoczynek ekstremalny

Widziałem kilkadziesiąt morsów tego dnia – od pojedynczych osób po kilkunastoosobowe grupy zorganizowane. Nie wyglądali na nowicjuszy – raczej na osoby, które robią to na co dzień.

Para morsów przyłapana na rozgrzewce

Nieco mniej ekstremalny sport, a przez to najliczniej reprezentowany

Zbieracze bursztynów. Po sztormowej ostatnio pogodzie musiało sporo bursztynu wysypać na plażę, bo ludzie co chwilę się schylali i wrzucali coś do woreczków. Śmieci raczej nie zbierali. Aż sam przestałem na parę minut rozglądać się na boki za ptakami, a zacząłem patrzeć pod nogi. Jeden bursztyn, drugi, kolejny… A każdy znacznie większy, niż jakikolwiek wcześniej przeze mnie znaleziony. Te największe do domu przywiozłem – na biżuterię się nadadzą. 

Mając Zatokę Pucką po prawej stronie, po lewej mijam rezerwat Mechelińskie Łąki. 

Rezerwat ten ustanowiono głównie dla ochrony ptaków, które licznie niegdyś wykorzystywały wydmy na lęgi. Z czasem jednak presja turystyczna spowodowała, że większość rzadszych gatunków wyniosła się stąd, a dla ochrony jednego z ostatnich ciągle lęgnących się tu gatunków, sieweczki obrożnej – oddzielono siatką mały skrawek wydmy – pewnie kilkadziesiąt arów. Trochę żal, bo plaż wokół jest sporo, można było ogrodzić większy teren i w ten sposób zachować więcej gatunków.

Zimą oczywiście nic się ptasio w rezerwacie nie dzieje, więc przechodzę mimo dość szybko. 

Docieram na Cypel Rewski. Okolica wygląda jakby był to jeden z końców Polski: coraz bardziej zwężająca się kosa wchodzi na kilometr w wody Zatoki Puckiej.

U swej nasady cypel wznosi się pewnie na pół metra powyżej poziomu morza, ale bliżej końca już prawie nie wystaje pond wodę i każda większa fala przelewa się przez niego. Aż dziwne, że morze jeszcze tego cypla nie rozmyło. 

Cały czas rozglądam się za ptakami.  Gatunki już dobrze z Półwyspu Helskiego znane: ogorzałki, gągoły, lodówki 

Rewa leżąca u stóp cypla jest ostatnim cywilizowanym miejscem na mojej trasie. Choć jeszcze do południa daleko, szukam pośród zamkniętych sezonowo lokali miejsca na kawę i uzupełnienie kalorii. Na szczęście znajduję – podają mi kawę w hotelu, którego kawiarnia ma się otworzyć dopiero za godzinę. Ale bez kalorii.

Z Rewy dalej idę dzikim brzegiem zatoki, gdzie i spacerowiczów niewielu zachodzi. Widzę bardzo duże stada łysek i czernic, czasem mewy srebrzyste, krzyżówki, łabędzie nieme, perkozy dwuczube, pojedyncze głowienki.

Po paru kilometrach oglądam się za siebie. W oddali widzę Cypel Rewski – kawał drogi już przeszedłem.

Koło czternastej docieram do Rezerwatu Beka. To dla niego ta cała dzisiejsza wycieczka. Dużo ciekawych rzeczy o tym rezerwacie słyszałem i mimo, że to nie ptasi sezon, chciałem zobaczyć, jak on wygląda i nabrać apetytu na wizytę w nim wczesną wiosną. 

Bekę utworzono wokół ujścia rzeki Redy do Zatoki Puckiej dla ochrony słonych łąk będących miejscem lęgu lub przystankiem w migracji wielu gatunków ptaków. Nie czas na lęgi oczywiście, ale miałem nadzieję na te migracyjne gatunki. Gdyby nie to, że po ostatnich mrozach wszystko zamarzło. 

Lokalsi na biegówki wyszli – pewnie pierwszy raz od wielu lat, bo słyszałem, że większej pokrywy śnieżnej już dawno tu nie było. 

Piękne krajobrazy, mimo że zmrożone i całkowicie bezptasie

Wyobraźnia podpowiada, jak te podmokłe łąki mogą wyglądać w szczycie gęsich, kaczych i siewkowych migracji. 

Po rezerwacie poruszać się można tylko po wyznaczonych ścieżkach. 

Dobrze je poprowadzono, widoki na obie strony pysze. 

Ścieżką dydaktyczną dochodzę do brzegu zatoki. Dalej jest zakaz – całe szczęście, że tę tablicę postawili, bo poszedłbym dalej.

Zapierający dech widok. Zagadka – na co ja patrzę?

Poprzez ptaki i wody Zatoki Puckiej patrzę ponownie na Cypel Rewski. A te przecinki na linii horyzontu to spacerowicze, wśród których i ja parę godzin temu byłem.

Podczas całego pobytu nad Zatoką Gdańską zliczyłem pewnie parę tysięcy łabędzi niemych i ani jednego krzykliwego czy czarnodziobego. Aż tu nagle parka krzykliwych młodziaków

Ścieżka ponownie odchodzi od linii brzegowej i prowadzi do wieży obserwacyjnej. 

Stosunkowo nowa wieża, dobrej wysokości, bo wystająca ponad okoliczne drzewa. Tylko że trzęsła się bardzo, gdy ktokolwiek na nią wchodził.

Widoki rozległe. I na łąki i na wodę.

Już wcześniej duży apetyt na odwiedziny w rezerwacie Beka w czasie przelotów a potem w okresie lęgowym wzrósł jeszcze bardziej.

Dochodzi czwarta po południu. Dobrze by było za dnia jeszcze dotrzeć do jakiegoś przystanku. Nie miałem wcześniej opracowanych opcji, bo i tak czasu do pociągu z Gdyni miałem nadto. Tym razem postawiłem na improwizację. Po zaciągnięciu języka ruszam pieszo do Mrzezina – to tylko pięć kilometrów. Sprawdzam rozkład jazdy – jeździ tamtędy pociąg do Gdyni, a najbliższy już za nieco ponad godzinę. Dam radę.

W Gdyni jestem już o zmroku. Zmęczony idę w kierunku portu – tam coś zjem i trochę posiedzę, by zbyt długo nie kiwać na dworcu.

Księżyc nad gdyńskim portem

 

Majestatyczny Dar Pomorza

Obiad w porcie, powrót na dworzec. Tam odbieram z przechowalni bagaż, myję się i przebieram w świeże ciuchy. Nieco kiwania w holu dworca i na peronie i siedzę w końcu w pociągu, który na rano dowiezie mnie do Jeleniej Góry.

“I oto wędrówki kres, zmęczyłem się jak pies, okropnie szkodzi mi ruch, mam przecież nie lada brzuch….” Z jakiej to bajki? Słuchałem jej z winyla w nieskończoność w dziecięctwie i do dzisiaj pamiętam jej spore fragmenty. Z tym ruchem i brzuchem to przesada oczywiście, ale pierwsza część się zgadza.

Fajna wycieczka, choć w pojedynkę. Całe dnie spędzałem w naturze wystawiając się na działanie żywiołów: wody, ziemi i powietrza. Tylko ognia na tym lekkim na szczęście mrozie czasem mi brakło.  

Paręnaście ładnych zdjęć z tego dnia wrzuciłem do Galerii – zapraszam.

Chałupy welcome to

Nieco jeszcze przed południem pociągiem z Władysławowa docieram do Jastarni. Plan jest taki, by zajrzeć na chwilę na wybrzeże Bałtyku, obejść miejscowy port od strony Zatoki Gdańskiej, ruszyć pieszo brzegiem Zatoki z powrotem w kierunku Władysławowa i dojść jak daleko pogoda i siły pozwolą. Ty tylko dwadzieścia parę kilometrów

Bałtyk ciągle sztormowy. Dlatego patrzę nań tylko przez chwilę, spodziewając się więcej i  ciekawszych ptasich obserwacji od strony Zatoki.  

Tłumów nad Bałtykiem nie ma. I to jest piękne. Mógłbym tydzień albo dwa spędzić, chodząc po pustych bałtyckich plażach zimą. 

Nawet nie rozglądam się za ptakami. Zbyt burzliwe morze, zbyt silny wiatr. Przez miasteczko idę do portu po drugiej stronie Mierzei Helskiej. Tam dużo spokojniej

Widzę zaledwie kilkanaście ptaków kilku gatunków. Spodziewałem się więcej, ale nie doceniłem jednak wpływu pogody. Mimo to, dość dokładnie obchodzę port, bo te rzadkie najciekawsze gatunki występują nielicznie, może to być wręcz pojedynczy ptak. I ten dodatkowy kilometr opłaca się – na skraju portu widzę zausznika. 

Zausznik to perkoz. Wielokrotnie rzadszy od dość pospolitego perkoza dwuczubego. Oba ładne, szlachetnie wyglądające ptaki, ale zausznik w szacie godowej chyba ładniejszy (zdjęcie z. Wikipedii).

Na molo widzę jakiegoś wariata: w tę pogodę przyszedł tu obserwować i fotografować ptaki? Czyli jest nas dwóch. 

Zamieniamy parę słów. Ostrożnie, trochę jak obwąchiwanie się nieznanych sobie psów. Bo nie wiemy z jakim stopniem wariactwa mamy do czynienia po drugiej stronie. Taka rozmowa zwykle polega na krótkim wymienieniu się informacjami o najciekawszych napotkanych dziś gatunkach. Czasem łapie się kontakt i kontuje rozmowę, częściej nie. Bo każdy ptasiarz jest wariatem inaczej.

Rozstaję się z cywilizacją i ruszam wzdłuż wybrzeża ledwo widocznymi ścieżkami.

Gwałtowne śnieżyce mieszają się z krótkimi słonecznymi chwilami

Są fragmenty trasy, gdzie samym skrajem Zatoki nie sposób iść: ścieżka ginie w krzakach lub w wodzie. Wtedy oddalam się o kilkadziesiąt metrów od brzegu i idę trasą rowerową biegnącą wzdłuż Mierzei Helskiej. 

Może warto tu wrócić latem z rowerami?

Ptasio bogato na wodach Zatoki! Tak licznych stad wcześniej nie widziałem. Choć gatunków nie za wiele. Łabędzie nieme:

Pan gągoł przyłapany w sytuacji godowej

Panowie gągoły podrywające panie gągołki na przemian rozciągają i kurczą szyję. Ładny to widok.  

Po około ośmiu kilometrach marszu docieram do Kuźnicy. 

Żadna przystań. Mała to osada, chciałem kawy się napić, ale i te nieliczne tu lokale były nieczynne. Nieczynne jak ta samotna łódka na brzegu.  

Trudno, ruszam dalej. Warunki śniegowo-terenowe robią się jednak nieznośne i zmuszają mnie do marszu wzdłuż szosy. Myślę sobie – może to i dobrze, złapię jakąś okazję do Chałup albo nawet i do samego Władysławowa.

Ale zmotoryzowana ludzkość mnie ignoruje. Gdy tylko warunki się poprawiają, wracam na ścieżkę biegnącą brzegiem. Mijam kolejny już słupek kilometrowy.

Mam tylko nadzieję, że to nie odległość do Władysławowa. Z dyszkę, dwie może jeszcze przejdę, ale nie sześć. Na szczęście ponownie się rozpogadza. W takich chwilach wiem, po co się w tę podróż wybrałem i że było warto.  

Dzwońce – nieliczne ptaki niezwiązane z wodą, które mi towarzyszą.  To chyba najładniejsze zdjęcia dnia.

W kolejnej zatoce widzę olbrzymie stado odpoczywających na wodzie ptaków. Próbuję liczyć. Choć trudno tu mówić o liczeniu – to raczej estymacja. Najpierw liczę dokładnie pojedyncze ptaki na brzegu stada do dwudziestu. Koduję w pamięci ile miejsca na wodzie zajmuje te dwadzieścia ptaków. Potem odkładam ten obszar pięć razy i mam setkę. Obejmuję wzrokiem obszar zajęty przez tę setkę i odkładam go pięć razy – mam już pół tysiąca. Widząc, ile miejsca zajmuje pół tysiąca ptaków, mierzę cały obszar zajmowany przez stado jako wielokrotność tej pięćsetki.  

Tym razem tych pięćsetek łysek były trzy. Czyli około półtora tysiąca. 

Estymacja taka nie jest bardzo precyzyjna, pewnie plus/minus 20%, ale dostatecznie dobra dla szacowania dużych stad. Jak mówi Biblia: “kto ma lepszą metodę szacowanie stad łysek, niech pierwszy rzuci kamieniem”. No może nie dokładnie o łyski chodziło, ale było tam w każdym razie coś o kamieniach.

Parka świstunów pomiędzy dwoma łabędziami niemymi

Świstunów tego dnia było dużo. Nie tylko się ich naoglądałem, ale i nasłuchałem. Głos mają bardzo charakterystyczny – zgodny zresztą z nazwą gatunku. 

Jest już późne popołudnie, nieuchronnie dzień zmierza ku zachodowi. Słońce, chowając się za chmury, pozostawia poświatę czyniącą śnieg nieco różowym. 

W oddali widzę już światła Chałup. W linii prostej mam pewnie mniej niż dwa kilometry. Nadal idę ścieżką wzdłuż brzegu wskazywaną przez mapy. I zawodzę się – na środku uroczyska Każa droga ginie w trzcinach i wodzie. Być może przy niższym stanie wód ścieżka ta jest do przejścia, ale nie dzisiaj. Bolesny to zawód – muszę zawrócić i obejść uroczysko od północy.  Z niecałych dwóch kilometrów robi się cztery, pięć. A zmęczonym, głodnym i spragnionym już bardzo. 

Ostanie metry do Chałup idę ścieżką rowerową.

Zachodzę do pierwszego napotkanego hotelu z działającą restauracją. W środku siedzi komplet gości – czyli małżeństwo z dzieckiem. Wchodzę cały na biało – to skutek śnieżycy sprzed paru minut. Personel patrzy na mnie dziwnie – cudak jakiś. Zajmuję stolik i powoli się rozpłaszczam: aparat z telezoomem, plecak, czapka, rękawiczki, kurta, lornetka, bluza. Wszystko albo w śniegu albo mokre. Buty też już przemoczone, ale tych nie ściągam.

Zanim zjem obiad, zamawiam kufel regionalnego piwa (dla uzupełnienia płynów), herbatę (bo zmarzłem) i szarlotkę (kalorie!). Już nie pamiętam w jakiej kolejności to spałaszowałem – chyba wszystko naraz. I szybko.

Sprawdzam rozkład – mam pociąg do Władysławowa za godzinę. Stacja oddalona jest o 20 minut stąd – mam więc sporo czasu na odpoczynek i posiłek. Podziwiam śnieżycę za oknem

Z lekkim zapasem czasu idę na przystanek kolejowy. 

Miłe oku graffiti na stacji Chałupy. 

Wielkim artystą Wodecki był. Król Chałup to jeden z wielu tytułów, na które zasłużył. 

Paręnaście minut i jestem w hotelu. Taki widok mam za oknem

Zmęczony byłem okropnie, ale i zadowolony. 

Zastanawiam się, co robić jutro. Wraz ze śniadaniem kończy mi się rezerwacja. Wracać jakimś dziennym pociągiem do domu, czy może poptasić jeszcze po okolicy i zabrać się pociągiem nocnym?  Patrzę na prognozy pogody – zwycięża druga opcja. A gdzie byłem i co robiłem będzie przedmiotem kolejnego odcinka. Zamawiam jeszcze suchy prowiant na drogę, bo mam zamiar opuścić hotel wcześnie rano.

Najładniejsze zdjęcia jak zwykle w Galerii – zapraszam.