Kategoria: Ptaki

Kąpiel szlamnika

Dzięki nieowocnej, ale za to krótkiej, wycieczce do Rezerwatu Beka całe popołudnie mogłem raz jeszcze spędzić na wschodniej plaży Mewiej Łachy. Pogoda dopisała, ptaki dopisały, światło dopisało. Nawet wiatr od morza nie przeszkadzał. Więc i parę ładnych zdjęć wyszło na dodatek.

Na plaży pustawo, niewielu wczasowiczów, kilku ptasiarzy

Ptaki  pod nogami

w płytkiej zatoce i na odległej łasze

Lunetą przeszukałem drugi brzeg. Wśród licznych stad pospolitych gęsi, mew, kaczek i kormoranów lubią tam siedzieć pojedyncze ptaki rzadszych gatunków. Nie ma innego sposobu ich odnalezienia niż spojrzenie w dziób każdemu z nich po kolei. 

I tak zobaczyłem tę berniklę białolicą schowaną za czymś co przypominało martwego łabędzia

I tego kulika wielkiego

Silny wiatr od morza wpycha czasem wody Bałtyku z powrotem do Wisły. Dziś woda aż przez suchą zazwyczaj betonową kierownicę się przelewała. Co wyglądało i groźnie i malowniczo.

Ktoś mało roztropny rowerem wjechał, gdy akurat woda na moment się wycofała i był zaskoczony, gdy z pełną siłą wróciła.

Zanim wrócę na resztę popołudnia do siewek, podpatruję inne ptasie rodziny. 

Młody gągoł trenujący skrzydła na sucho

Białorzytka

Dwa bieliki

Wracam do siewek.  Dominują szlamniki, biegusy zmienne i krzywodziobe z pojedynczymi biegusami rdzawymi, malutkimi, kamusznikami, piaskowcami i sieweczkami obrożnymi. Całkiem spore zoo.

 Twarzą w dziób z biegusem rdzawym

Biegusy zmienne i ich odbicia

Stadko alpinek

Podobne gatunki w terenie najlepiej rozpoznaje się widząc dwa gatunki lub więcej jednocześnie. Lekcja numer 1: biegus zmienny vs biegus rdzawy 

Widać różnicę skali – ten mniejszy to zmienny. Widać różne kształty dziobów: krótki prosty, silny u rdzawego vs długi, zakrzywiony i delikatniejszy u zmiennego. Czarne nogi u zmiennego vs zielonkawe u rdzawego.

Obrączkowana sieweczka obrożna – niestety nie udało mi  się odczytać numerów.

Biegus krzywodzioby. Podobny wielkością do zmiennego, ale ze znacznie jaśniejsza piersią i brzuchem.  

Kamusznik –  niepodobny do żadnego innego znanego mi ptaka,  rozpoznawanie jest więc łatwe.

Pięknie pozujące odpoczywające biegusy zmienne – kandydat do zdjęcia dnia.

Biegus malutki

Łatwo go przegapić w tłumie innych biegusów. Jest nieco podobny do zmiennego albo do piaskowca, ale w bezpośrednim porównaniu zdradza go istotnie bardziej mikra sylwetka

Piaskowiec też jest bardzo podobny do zmiennego i malutkiego, ale jest najjaśniejszy z nich – stąd drugi człon jego łacińskiej nazwy c. alba – biały.

I ostatnie porównanie – tym razem dwóch dominujących dziś gatunków, których pomylić miedzy sobą nie sposób: biegus zmienny z łatwością prześlizguje się pod szlamnikiem. 

I tak przechodzę do bohaterów dnia – szlamników.

Ten długi zanurzony niemal w całości w piasek na przyboju dziób tłumaczy polską nazwę gatunkową. 

Jak w lustrze

Najwięcej czasu spędziłem i najwięcej zdjęć zrobiłem przy jednym szlamniku zażywającym kąpieli morskiej. Albo taki brudny był, albo miał po prostu frajdę. 

Żeby wpisu nie wydłużać, sporą porcję zdjęć z dnia umieściłem w Galerii – w trzech osobnych zbiorach. Zapraszam do oglądania.

I już miałem wychodzić z plaży, gdy na quadzie z dużą prędkością wjechali dwaj strażacy. Śmignęli w jedną, drugą stronę, wyraźnie czegoś lub kogoś poszukując. Za chwilę przyjechała wozem strażackim pełna drużyna ratunkowa. To nie były ćwiczenia – przejechali do prawdziwego wezwania – po drugiej stronie łachy leżał człowiek w potrzebie. 

Poza moją lornetką, niczego więcej ode mnie nie chcieli. 

Skończył się mój ostatni dzień w tej okolicy. Jutro po śniadaniu wyjazd. Na jak długo? Najchętniej wróciłbym tu na całą jesień do końca ostatnich ptasich przelotów.

Beka po raz trzeci

Beka po raz trzeci, czyli wpis o niczym. 

To już moja trzecia wizyta w Rezerwacie Beka i trzeci raz nie trafiam. Poprzednio albo zła pogoda albo zły czas nie sprzyjał obserwacjom. Tym razem pogoda w dniu dopisała, ale w całym tym sezonie sucho było i łąki nie stały pod wodą. A zatem i ptaków blaszkodziobych (kaczek, gęsi, łabędzi) i siewkowych nie było. Dobrze za to mają się tu konie – właśnie wyprowadzono je na pastwiska, które dla zachowania charakteru rezerwatu muszą być zgryzane lub koszone.   

Z ptaków jedynie czaple siwe dopisały – zobaczyłem ich w ciągu dnia kilkadziesiąt.

Nieliczne kałuże wody

A w nich wszędobylskie biegusy zmienne

Z wieży obserwacyjnej też niczego szczególnego nie widziałem:  bielika, mewy, grzywacze, kruki, białorzytkę… Wypatrywałem żołn, bo w pobliżu miały latem swoje lęgowiska, ale chyba już za późno było – odleciały. 

Miałem być na Bece dobre pół dnia, wycofałem się po dwóch godzinach. Podjechałem do pobliskiej Rewy, by od drugiej strony zobaczyć Ryf Mew – miejsce okresowo ptasio bogate ale też i punkt końcowy Marszu Śledzia, którego początek w czerwcu z Kuźnicy obserwowałem . 

Turystów niewielu, ale i ptaków też.  

Nieco kolorów w tym monotonnym kolorystycznie krajobrazie

Był wiatr, byli więc i surferzy.

Południowa kawa dopadła mnie w Rewie – i dobrze. Siedząc jako jedyny w wietrznym ogródku, miałem plażę przed nosem. A tam śmieszki.

Tuż po 14 byłem znowu na Mewiej Łasze po stronie Mikoszewa. Staje się ona moją najlepszą miejscówką na polskim wybrzeżu Bałtyku. O tym w kolejnym odcinku.

Szlamniki i inne takie

Choć drapoliczenie poprzedniego dnia zaczęło się bardzo wcześnie, skończyło się środkowym popołudniem – miałem więc czas i coś zjeść, i zaliczyć kolejny zachód słońca na plaży, i zregenerować siły przed dniem kolejnym. A dzień kolejny też zaczął się bardzo wcześnie – na wschód słońca chciałem być już na wschodniej części Mewiej Łachy. Czyli wstać znowu trzeba było tuż po 4 rano – oprócz czasu na śniadanie i dojazd samochodem do Mikoszewa czekał mnie jeszcze pieszy ponad półgodzinny marsz Przekopem Wisły.   

Tenże Przekop Wisły o brzasku

Na słodkowodnym Jeziorze Mikoszewskim – które było słoną zatoką Bałtyku jeszcze w połowie ub. wieku – nocuje dużo ptactwa wodnego, głównie gęsi. Jednym z powodów, dla których tak wcześnie chciałem tu być dziś rano, był poranny rozlot gęgaw. W ciągu paru minut stada liczone w setkach najpierw robią dużo hałasu dziobami, nawołując się do startu, potem włączają nogi i skrzydła, robiąc nimi jeszcze więcej hałasu aż w końcu wzbijają się w powietrze. Po zatoczeniu rundy nad jeziorem i nabraniu wysokości odlatują na dziennie żerowiska. Temu zjawisku właśnie się przez parę minut przyglądałem dokładnie w momencie, gdy wschodziło słońce. Parę minut po 6 rano było. 

Po kolejnych paru minutach byłem już nad brzegiem morza. Słońce zdążyło podnieść się parę stopni ponad horyzont. Bezwietrznie, powierzchnia morza niczym lustro. 

Pierwsze rozłożenie sprzętu. Było na co patrzeć. I na wodzie bezpośrednio przed obiektywem i na odległej mierzei w tle. 

Biegus rdzawy złapany jeszcze w ciepłych kolorach poranka

Biegus zmienny we własnym kółku

Biegus krzywodzioby już w niemal pełnym białym świetle dnia

i sieweczka obrożna

Zbiorowym bohaterem dnia zostały szlamniki. Było ich ze trzydzieści tego dnia – chyba tylko biegusów zmiennych było więcej. Ale szlamniki – jako większe i równie niepłochliwe – wdzięczniejsze do obserwowania i fotografowania były. 

Dużo ciekawych lub ładnych zdjęć szlamników mi się zrobiło. A że wpis nie może być zbyt długi, nadmiarowe fotki umieściłem w Galerii – już tam są, zapraszam.

Mały biegus i duży szlamnik bardzo zajęte tym samym

Szlamniki

Zabawnie wyglądało stadko biegusów stojących nieruchomo na jednej nodze, ogrzewających się w pierwszych promieniach ciepłego słońca.

Ale były czujne – przez cały czas któryś zerkał na mnie jednym okiem

Wracamy do szlamników

Tak wcześnie rano mało osób było na plaży – oprócz paru ptasiarzy tylko jeden zbieracz bursztynów. Nikt nam więc ptaków nie płoszył, mieliśmy je tylko dla siebie.

Początkowo planowałem zostać tu nawet do obiadu, ale późnym porankiem zmęczenie zaczęło brać górę. Ostatnie zdjęcie szlamnika i odwrót.

Gdy szedłem wzdłuż Wisły, towarzyszył mi przez krótki czas taki stwór

Po drodze jeszcze kawa i wczesnym popołudniem jestem z powrotem w hotelu. Sporo dnia jeszcze przede mną – choć prognoza pokazuje ryzyko opadów, już mam plan kolejnej wycieczki na dzisiaj. Ale o tym w następnym odcinku.

Drapoliczyłem

O akcji Drapolicz już kiedyś wspomniałem (np. tu), gdy dwa razy na krótko wpadłem na najwyższy poziom wieży obserwacyjnej na Górze Pirata za Krynicą Morską. Na tyle mi się to spodobało, że chciałem tam kiedyś wrócić na cały dzień, albo i na kilka dni.

Drapolicz to coroczna akcja zliczania ptaków migrujących jesienią ze wschodu i północy na na zachód i południe. Specyficzne ukształtowanie lądów i wód powoduje, że wzdłuż Mierzei Wiślanej biegnie – a może frunie? – ważny ptasi szlak migracyjny. Migrują tędy przede wszystkim wróblaki, czyli wszelkie ptaki drobne, których zliczyć nie sposób, a nawet ich szacowanie jest trudne – w jeden dzień potrafi ich przelecieć ponad milion w stadach liczących tysiące sztuk w każdym. Lecą też gołębie, ptaki krukowate i drozdowate, których rozmiar daje szansę policzenia, choć i u nich zdarzają się liczne stada, których wielkość się raczej szacuje a nie liczy. No i lecą ptaki drapieżne – niemal nigdy w większych stadach, zwykle pojedynczo lub w małych rozciągniętych grupkach. Je da się łatwo policzyć co do sztuki, jeśli tylko zliczający potrafi szybko identyfikować gatunki w locie na dystans. Po wielkości, sylwetce, sposobie lotu itd. a w trudniejszych przypadkach, gdy np. ptak widziany jest z odległości paru kilometrów, ze zdjęcia. Jeśli odpowiednio dobry sprzęt znajduje się pod ręką.   

Drapolicz trwa już ponad 15 już lat, od połowy sierpnia do połowy listopada ptaki liczy się codziennie od 7 rano do 3 po południu, czyli przez pełną dniówkę. O wyżywienie każdy uczestnik musi zadbać we własnym zakresie.

Dałem znać organizatorom wcześniej, że pojawię się na wieży. Nie chciałem zliczacza zaskakiwać swoją całodzienną obecnością, ale też nie chciałem trafić na dzień, gdy przez wieżę mają przewinąć się tłumy, bo i takie przypadki się zdarzają. Aby na wieży być na 7 rano, musiałem budzik nastawić na 4:45. Wyjeżdżałem z Sobieszewa jeszcze nocą i dopiero w połowie drogi wzeszło słońce.

 

Na leśnym parkingu byłem kwadrans przed 7, na wieżę dotarłem chwilę po starcie liczenia. Jeszcze przed wieżą przeleciał nade mną pierwszy ptak – wydawało mi się, że to orzechówka, ale na zdjęciu okazał się nim dzięcioł duży.

Wyprzedzając wypadki – dzięciołów dużych przeleciało tego dnia ze dwie setki, co wydało mi się dziwne, gdyż wg mojej wiedzy są to ptaki osiadłe. Doczytałem po powrocie do domu: osiadły jest podgatunek Dendrocopos major pinetorum powszechnie występujący w Polsce i na zachodzie, natomiast podgatunek Dendrocopos major major gniazdujący w płn.-wsch. Polsce i za naszymi wschodnimi granicami migruje. Nie jest to wiedza powszechna wśród ptasiarzy amatorów, tym bardziej doświadczenie to mnie cieszy.

Wracając do chronologii… Na wieży obecny był już mający dyżur tego dnia obserwator, Gerard – jeden z najczęściej dyżurujących obserwatorów. W zeszłym roku z ok. 90 dni drapoliczenia on był na wieży ponad 50 dni! Nie mogłem trafić w lepsze ręce.

Dzień trwa od nieco ponad pół godziny, ptaki jeszcze się nie rozpędziły. W pierwszych minutach pokazały się dzięcioły duże, małe stadka wróblaków – głównie sikor i ziarnojadów – a także pojedyncze sójki, śpiewaki, kwiczoły, dymówki i rudziki.

Pierwszym drapieżnikiem był krogulec. Mimo że w ciągu dnia przeleciało ich najwięcej, na dobre zdjęcie żaden się nie załapał. 

Pierwszy kobuz

Potem kolejne – nielicznie acz równomiernie kobuzy nadlatywały w ciągu dnia.  

Przez pierwszą godzinę przeleciało dużo ptactwa, ale chyba tylko trzy gatunki drapoli: kobuz, krogulec i bielik. Ten ostatni to z pewnością nie migrant, a gniazdujący gdzieś w okolicy osobnik. Łącznie między 7 a 8 rano zapisałem 23 obserwacje.

Przez następną godzinę ptaki chyba jadły śniadanie. Przeleciało ich niewiele w tym tylko dwa kobuzy. Łącznie zaledwie 13 obserwacji.

Worek rozwiązał się tuż po 9. Do krogulców (4 sztuki) i kobuzów (5) dołączył jeden drzemlik (brak foto niestety) i dwa myszołowy.

W odróżnieniu od spieszących się gdzieś małych sokołów, myszołowy przelatywały powoli, czasem nawet kołując nad więżą. Stąd i okazja do lepszych zdjęć.

Pomiędzy 10 a 11 przeleciało aż 12 krogulców, 4 kobuzy, jeden myszołów i pustułka. 

W ostatniej godzinie przed południem padł rekord – przeleciało ponad 20 krogulców! A tylko jeden kobuz i dwa myszołowy. Pojawił się też pierwszy tego dnia trzmielojad, wprowadzając nieco konfuzji do obserwacji,

Konfuzja bierze się stąd, że odróżnianie trzmielojada od myszołowa z dużej odległości nie jest proste. Gatunki są podobne, u obydwu występuje duża osobnicza zmienność kolorystyczna. Wiele z nich na szczęście przelatywała dość blisko – podszkoliłem się nieco w ich oznaczaniu. Ten poniżej to trzmielojad w wersji brązowej

A to trzmielojad w wersji jasnej. Jest różnica?

A to znowu myszołów

Do południa nie można więc było narzekać – ptaki wszelakich gatunków dopisywały w tym i  drapole. Jedno życzenie na drugą część dnia mieliśmy z Gerardem i głośno to obaj powiedzieliśmy: mogłoby być więcej rzadszych gatunków ptaków drapieżnych, bo dotychczas przelatywały raczej pewniaki.

Od czasu do czasu na któryś z przelatujących ptaków siadał na drzewie blisko wieży. Np. ta białorzytka 

Słońce mocno grzało tego dnia. Dzięki lekkiemu wiatrowi dało się na wieży nawet bez odrobiny cienia wytrzymać. Być może to właśnie nagrzewająca się ziemia i powstające kominy powietrzne wprowadziły parę zmian w przelotach.

Najpierw kierunek przelotów zmieniły myszołowy. Do południa ciągnęły na zachód, od teraz już do końca obserwacji leciały na wschód. Czy to te same? Zorientowały się, że przy tak ciepłej aurze nie pora jeszcze na podróż na zimowiska?

 

Druga zmiana to pojawienie się kominów powietrznych. Duże drapieżniki potrafiące dobrze wykorzystać siłę nośną swych skrzydeł dołączały jeden po drugim. Wlatywały w komin u jego podstawy i krążąc, dawały się unosić wstępującym prądom ciepłego powietrza.  

Słabe zdjęcie, ale za to jedyne

I najważniejsza zmiana: pojawiły się inne gatunki.

Zaczęło się od błotniaka stawowego. Najpospolitszy z błotniaków, częsty również i u nas, ale pierwsza obserwacja nawet znanego ptaka w migracji to też przeżycie. 

Kania ruda

Tuż po pierwszej po południu w oddali pojawił się samiec błotniaka zbożowego – nie leciał wzdłuż Mierzei, ale przeciął Zalew Wiślany w poprzek. 

Przed drugą nadleciał większy drapieżnik – miałbym problem z jego oznaczeniem, gdyby nie Gerard. To orlik krzykliwy! 

Oglądając go z bliska lub na zdjęciu, widać wszystkie jego 7 palców – cecha przydatna w oznaczaniu gatunku.

Orlik krzykliwy to mój jedyny prawdziwy orzeł. Pierwsza obserwacja gatunku w tym roku i druga w życia. I pierwszy raz uwieczniony na zdjęciu. Cieszy!

Przez niemal całe popołudnie bardzo licznie leciały myszołowy (głównie na wschód) i krogulce. Przed 15 przeloty zwolniły – to dobrze, bo szkoda by było kończyć.

Na ostanie zdjęcia wpadł myszołów.  

A ostatnim zanotowanym ptakiem był krogulec.

Łącznie zaraportowałem 256 ptaków 44 gatunków. Liczba ta nie obejmuje drobnych wróblaków, których były tysiące w ciągu dnia. Najliczniejsze były myszołowy – zliczyłem ich 92, choć pewnie część z nich podwójnie. Drugie miejsce zajęły krogulce – było ich 58. One w jednym kierunku leciały więc błędu w ich zliczaniu nie było. Podium zamknęły kobuzy –  18 sztuk.

Niewątpliwym królem dnia był orlik krzykliwy.

Zbliżone, choć nie dokładnie takie same, liczby trafiły do raportu dziennego Drapolicza z dnia 12 września.  

Już kombinuję, kiedy kolejny raz na wieżę jeszcze w tym sezonie pojechać…

Zachód nad Ptasim Rajem

Krótki, bo ograniczony znikającym światłem, ale ptasio ciekawy spacer plażą na wysokości rezerwatu Ptasi Raj. Ciekawy, bo siewki dopisały, choć się ich za bardzo nie spodziewałem.

O tej porze roku i o tej porze dnia plaża jest już niemal pusta. Na ponad kilometrowym odcinku spotkałem zaledwie kilkanaście osób, co sprzyjało i obecności ptaków i ich niespiesznemu fotografowaniu. Nie wspominając – choć to właśnie robię – o ciepłym miękkim świetle kończącego się dnia.

Jako pierwsze spotykam oczywiście biegusy zmienne. Miałem już o nich nie pisać i nie fotografować, ale trudno mi było nie zamieścić tego zdjęcia.   

I tego, ale z innego powodu – to pierwszy ptak z flagą na nodze. Dało się odczytać symbole, zgłoszenie do Stacji Ornitologicznej zrobione. Będzie o obrączkach pewnie osobny odcinek, bo alpinka ta okazała się jednym z wielu ptaków, których obrączki udało mi się odczytać. Co też bardzo cieszy.

Pierwsza niespodzianka – kamusznik

To jeden z tych gatunków, dla których przyjeżdżam nad morze, ale spotkanie go nie jest gwarantowane. I rzadko widzi się w jednym miejscu dwa lub więcej ptaki – zwykle tylko pojedyncze osobniki.

Drugie miłe spotkanie – z piaskowcem tym razem

Piaskowce są bardzo ruchliwe, rzadko spokojnie żerują w jednym miejscu, jak ich bliscy kuzyni. Śmigają po przyboju w lewo i w prawo, spalając natychmiast to, co uda im się w przerwie upolować.

Piaskowiec przyłapany w chwili uspokojenia

Piaskowce też zwykle widuje się pojedynczo. Tym bardziej cieszy widok dwóch ptaków

Sieweczka obrożna

To akurat bardzo spodziewany tutaj widok. Parę metrów dalej zaczyna się bowiem chroniony obszar plaży należący do rezerwatu Ptasi Raj, na którym prowadzi się aktywną ochronę tego gatunku: w sezonie lęgowym szuka się w piasku ich gniazd i przykrywa ażurowymi kloszami dla ochrony jaj przed drapieżnikami. Gdzie jak nie w tym miejscu właśnie oglądać sieweczki obrożne?

Spotkanie dwóch biegusów rdzawych

Na ostatnią już tego dnia sesję, poczekawszy na najlepsze światło, zjawiła się siewnica.

Zdjęcie dnia: ostrzenie na oko, zróżnicowane dynamiczne tło, ciepłe światło padające już niemal poziomo.

Musiałem też zaspokoić głód na landszafty zachodzącego słońca. Morze jak rozlana rtęć, w tle żurawie portu w Gdańsku.

Nie tylko ja łapałem tę chwilę

Słońce właśnie schowało się za horyzontem. Więc i ja się chowam. 

To był długi dzień, a jutro trzeba wstać w środku nocy.

Alpinki na początek

Kilka dni w pierwszej połowie września w okolicach Ujścia Wisły znowu ptaszyłem. To ulubiony mój ptasi obszar – obfituje w ptaki siewkowe (w tym rzadkie szlamniki, szablodzioby, płatkonogi), zdarza się zobaczyć ptaki morskie (alki, nurzyki, wydrzyki), a pobliska Mierzeja Wiślana jest chyba najlepszym miejscem do obserwacji wielu gatunków migrujących ptaków, w tym przede wszystkim drapoli (np. błotniaki stepowe, orliki, kobczyki). I wszystko to w promieniu 25km, jeśli za bazę przyjmie się Stegnę. Ja akurat wolę Sobieszewo – i tam też już po raz trzeci na kilka noclegów zajechałem.

Po nocnej podróży pociągiem własne domowe śniadanie z nie własną kawą na nowo otwartym po remoncie Dworcu Głównym w Gdańsku. 

Dzięki uprzejmości wypożyczalni samochodów nie musiałem całego ranka czekać na podstawienie auta. Przed 8 byłem już w drodze na Wyspę Sobieszewską. W hotelu już takiego szczęścia nie miałem – pokój udostępniono mi dopiero przed 16. Z biegu zatem minąłem Sobieszewo,  zajechałem do Świbna, przebrałem się przy samochodzie, objuczyłem sprzętem i ruszyłem pieszo Przekopem Wisły na Zachodnią Mewią Łachę.

Idąc wzdłuż ostatnich kilku kilometrów biegu Wisły, nie spodziewałem się zbyt wielu gatunków. Choć rok temu to tu właśnie zobaczyłem pierwszego w życiu biegusa rdzawego. Był to jednak wyjątek. Regułą jest natomiast spotkanie tam biegusów zmiennych – jakby na mnie czekały.

Co dziwne, w tym miejscu biegusy są bardzo płochliwe – nie dały się podejść bliżej niż na 5 metrów. Dlatego częściej widziałem je w locie. Zdjęcia co prawda technicznie nie wyszły, ale to rozmycie i prześwietlenie też mają swój urok.

Nie mogłem nie zajrzeć na mały staw z niewielką platformą widokową. Na wodzie był tylko jeden łabędź niemy, ale sporo działo się w szuwarach. Rozpoznałem głos kliku remizów, a trzcinniczek – pewnie ostatni w tym roku – dał się nawet sfotografować.

Choć na mewy i rybitwy nie polowałem tym razem, spodziewałem się po kilka ich gatunków zobaczyć nad rzeką. A były tylko pojedyncze mewy srebrzyste, siwe, śmieszki oraz rybitwa rzeczna i jedna czarna.

Tuż za miejscem, gdzie Wisła oddaje swe wody Bałtykowi, tworzą się piaszczyste łachy. Czasem duże, czasem małe, czasem w ogóle ich nie ma. Gdy są, ich  cała powierzchnia zajmowana jest przez ptaki albo foki. Bardziej widowiskowe są foki – to do nich pływają kutry z turystami ze Świbna. Tym razem łacha była nieduża i zajęta przez kormorany i kilka mew. 

Dochodzę do rezerwatu Mewia Łacha, na granicy którego stoi wieża obserwacyjna. 

Dużo sobie obiecuję wchodząc na nią, ale – jak zawsze do tej pory – szczęścia nie mam: widoki piękne, ptaków w zasięgu oka i lornetki niewiele. Oglądanie ptaków zastępuje rozmawianie o nich – na wieżę wchodzą głównie wczasowicze, ale czasem i ptasiarze, z którymi nie sposób nie zamienić paru słów choćby o wspólnym hobby: co, kto i gdzie dzisiaj widział, jaki masz sprzęt, a jakie gatunki macie w tych Górach Izerskich… Na to ostatnie pytanie mam zawsze dobrą odpowiedź: orzechówki. To rzadki w skali Polski ptak krukowaty, który akurat w lesie powyżej naszej wsi gniazduje i widuję go – zwłaszcza późnym latem i jesienią, gdy żołędzie i orzechy dojrzeją – po kilka razy dziennie.  

Jedyne zdjęcie zrobione z wieży, które zasłużyło sobie na zachowanie

Idąc teraz plażą, ponownie spotykam biegusy zmienne.

W kilku mniejszych i większych stadach na krótkim odcinku plaży zliczam ich ponad 40. A co ciekawe, były całkiem niepłochliwe. Niemal ignorowały mnie. Jeśli tylko podchodziłem powoli i rozkładałem sprzęt bez gwałtownych ruchów, po paru minutach podchodziły mi pod same nogi.  

Potocznie zwane alpinkami – od łacińskiej nazwy Calidris alpina – są jednymi z najpowszechniejszych naszych ptaków siewkowych. Będę ich w najbliższych dniach widział dużo, po kilkadziesiąt naraz, więc siłą rzeczy spowszednieją. Niech więc dziś mają w tym wpisie swoje pięć minut – oto kolejne dwa zdjęcia biegusów zmiennych. 

Wracam do samochodu, przed 16 podjeżdżam do hotelu, zajmuję pokój i idę do najbliższego baru na rybę i piwo. Przede mną jeszcze tylko dwie godziny jasnego dnia – będzie więc spacer pobliską plażą na kolejne ptaszory i zachód słońca. Czy ptaki będą, czy nie, czy słońce zajdzie, czy nie, opowiem w następnym odcinku.

Ryf Mew

Opis najciekawszej części wycieczki na Półwysep Helski zostawiłem na koniec. Relację zaczynam tam, gdzie skończyłem ją w którymś z poprzednich wpisów: rzecz się dzieje w Kuźnicy, przyjechałem tam tego dnia rano, po krótkim rozpoznawczym spacerze wróciłem do Juraty po lunetę, która i tak okazała się mało przydatna do obserwacji ptaków na części Ryfu Mew oddalonym ode mnie o ponad kilometr, może dwa. Nie mogłem okazji obejrzenia ptaków na Ryfie odpuścić. Skoro z daleka nie widać, trzeba się dostać bliżej. Obchodzę więc port w tę i z powrotem w poszukiwaniu łodzi do wynajęcia – z kierowcą lub bez. W porcie wśród rybaków nie znalazłem, szukam wśród wypożyczalni sprzętu: mają kajty, kajaki, rowery wodne, deski ale to wszystko nie dla mnie. Przy jednej z wypożyczalni parkują łodzie motorowe – mogą mi pożyczyć, ale bez obsługi. Uprawnienia niepotrzebne poza prawem jazdy. Pożyczam na godzinę i po krótkim instruktażu jestem na wodzie.

Warunki z wielu powodów niesprzyjające. Jest już środek dnia – na wodach w pobliżu Ryfu jest mnóstwo kajterów i innych wodniaków, a paru z nich rozbiło wręcz obóz na łasze wyganiając ptaki w głąb zatoki. Ptaki, które na łasze spędzają noc już dawno rozleciały się na żerowiska. No i silny wiatr tworzący fale – spowalniają one mocno motorówkę i kołyszą nią tak, że nawet przy zatrzymanym silniku nie sposób przez lornetkę patrzeć, nie mówiąc już o robieniu zdjęć. Ze dwadzieścia minut zajęło mi niewprawnemu pokonanie około jednego, może półtora kilometra. Widok za mną na Kuźnicę skąd wypłynąłem 

I jeszcze jedna trudność, z której sobie sprawy nie zdawałem: na całej długości ryfu ciągnie się płycizna na sto, dwieście metrów szeroka. Bez ryzyka urwania śruby nie ma szans podpłynąć bliżej. Wykorzystuję nieliczne momenty, gdy mniej kołysze, na obserwacje ptaków i zdjęcia.  

Czaple siew stojące po kolana wodzie

Widzę śmieszki i jednego bataliona – to już ciekawa, bo nieoczywista obserwacja, nawet jeśli gatunek zaliczany do pospolitych. 

A tu już więcej gatunków: mewy srebrzyste i siodłate, rybitwy, jakieś małe i średnie siewkowate – nieco za daleko na dobre zdjęcia, ale już wiem, że miejsce to ma potencjał. 

Kończy mi się czas. Wracając, kombinuję co zrobić, jak i kiedy tu wrócić. Następnego dnia wieczorem wracam do domu nocny pociągiem i będzie to długi dzień. Pozostaje pierwsza część dnia, ale musiałbym być w Kuźnicy bardzo wcześnie, by zakończyć dłuższą niż dzisiejsza wyprawę zanim wodniacy wyruszą w morze. Czyli mam plan: wstaję po czwartej rano, bez śniadania i z pełnymi bagażami łapię pociąg z Juraty do Kuźnicy po piątej, przed szóstą jestem w porcie, o szóstej wypływam i na dziewiątą wracam. Mam dobre dwie do trzech godzin. I pogoda ma być po mojej stronie tym razem: słonecznie i całkowicie bezwietrznie, a więc i bez fal! Pozostaje dogadać się z kimś, kto mi pożyczono łódkę o szóstek rano w niedzielę. Okazuje się to łatwe: właściciel łódki, na której płynę, mieszka koło wypożyczalni i gotów jest nawet i o czwartej wstać. Jesteśmy więc omówieni.

Słowo się rzekło, kobyłka u płota – czyli łódka czeka na przystani.

To ta pierwsza od brzegu. Za chwilę pojawia się też właściciel i punkt szósta wyruszam

Tafla gładziutka, nie ma wiatru i fal. Lepsze warunki do fotografii.

Tym razem jednak nie z łódki planuję obserwacje. Na nogach mam plastikowe sandały, na tyłku gatki kąpielowe. Dopływam do mielizny, wyłączam silnik, wyskakuję z łódki, podnoszę śrubę i przez sto metrów holuję łódź w kierunku ryfu. Mimo poranka woda ciepła, sięga zaledwie do kolan – sympatycznie jest.  

Zostawiam łódkę tam, gdzie zaczyna ona już dnem szorować po dnie. Do lądu ponad 50 metrów a kotwicy na wyposażeniu nie ma – pozostaje mi mieć nadzieję, że wiatr czy fale nie zepchną mi łódki w morze.  

Gotów na spacer Ryfem Mew

Najpierw rzucam okiem na kierunek, z którego przybyłem: siedzą tam głównie czaple siwe i kormorany a i łacha się zaraz kończy. 

Idę więc na południe – tam znacznie więcej się dzieje i jest po czym iść

Szybko odnajduję rzadsze ptaki – w środku kadru brodziec śniady, po lewej rybitwy czubate, w głębi ohary.

A tu kulik wielki i kwokacz brodzące w płytkiej wodzie

Ruszam przed siebie. Ptaki niestety też. Dystans ucieczki spory – znacznie większy niż na plaży. Już wiem, że powinienem był zabrać ze sobą lunetę na łódkę, ale idąc w nieznane, obawiałem się zamoczenia.

Stadko batalionów – wczoraj widziałem jednego z nich, dziś jest ich co najmniej pięć. 

Najbliżej dają się podejść biegusy zmienne.

Bardzo ruchliwe to ptaki, ale zwykle tak są zajęte przeczesywaniem piachu, że nie reagują zbyt pospiesznie na spokojnie siedzącego człowieka z lufą. 

Dochodzę do miejsca, gdzie ląd znika pod wodą na kilkadziesiąt metrów. Nie jest to przekop umożliwiający przepływanie kutrami – jest płytko, mam jeszcze czas, więc przechodzę na kolejną łachę.   

Już z godzinę tak powoli idę, drugi brzeg Zatoki Puckiej coraz bliżej. Rzut oka w tył – łódka daleko została. 

Oprócz dorosłych ptaków wielu gatunków widzę też tegoroczne rybitwy czubate i sieweczki obrożne.

A to niemal na pewno oznacza, że one się tu wykluły. Mimo presji ludzkiej przez okrągły rok (bo dla kajterów nie pora roku a warunki wietrzne mają znaczenie), jest to jednak miejsce lęgowe i to dla ptaków rzadkich gatunków. Czyli i mnie nie powinno tu być, choć oficjalnie zakazu nie ma – jedyna ochrona tego obszaru to objęcie go programem Natura 2000, co wydaje mi się dalece niewystarczające. 

Cieszę się, że tam byłem, Ryfem Mew się przeszedłem, ale z mieszanymi uczuciami wsiadam do łódki. 

W drodze powrotnej dokładam nieco dystansu i dużym łukiem płynę do portu, ciesząc się po drodze wiatrem we włosach. Już po powrocie do domu sprawdzam GPS – okazuje się, że łódką i pieszo dotarłem łącznie niemal do połowy Zatoki Puckiej.

Oddaję łódkę parę minut przed dziewiątą. Zaraz otwierają pierwszy bar w Kuźnicy, w którym mogę zjeść śniadanie. I za drugą chwilę pojawią się pierwsi uczestnicy Marszu Śledzia i na plaży zrobi się tłoczno. Idealnie więc z czasem wycieczki trafiłem.

Wracam z Helu z dziesięcioma nowymi gatunkami na liście rocznej. Stan gry na koniec czerwca wynosi więc 233, co już jest lepszym wynikiem niż w całym ubiegłym roku. A mam jeszcze apetyt na jesienne obserwacje nad morzem… 

Ptasie spacery wokół Helu

Korzystając z ostatnich dni przed startem letniego sezonu i z wyśmienitej pogody, wylądowałem na cztery dni na Półwyspie Helskim: dwa dni w Helu, dwa w Juracie. Cel jak zwykle: podpatrywanie ptaków, natury i długie spacery. Znów w pojedynkę niestety.

Ptasio nie jest to dobry czas na nowe obserwacje. Kto nie leniuchował przez pierwsze pół roku, ten większość dla niego osiągalnych gatunków już widział, a pozostały mu tylko pojedyncze i raczej z kategorii rzadkie lub bardzo rzadkie. I oczekiwanie na jesienne przeloty. A zatem bardzo dużo chodzenia będzie, trochę fotografowania ptaków, ryby na śniadanie, obiad i kolację. I mało komentarza do zdjęć poniżej – zapraszam.

Seria “Na Wrakach”. Wraki to i nazwa miejsca i resztki okrętów wojennych tam zdeponowanych. Dziś dowodzą nimi mewy i kormorany. 

Młodziutka dymówka – albo czeka na laryngologa albo jest bardzo głodna.

Dwie ciekawostki wśród krzyżówek, obie na dole zdjęcia w powiększeniu.

Ta biała z lewej to kaczka domowa na gigancie. Komuś musi jednej sztuki w inwentarzu brakować. A ptak z białą tasiemką na na szyi to rożeniec, którego nie powinno w czerwcu tu być. Jest to jedna z sześciu obserwacji tego gatunku w Polsce w tym miesiącu. 

Łabędź niemy eskortowany przez krzyżówki

Przegląd ptactwa widzianego w czasie wielokilometrowych spacerów plażami – i od strony Zatoki i od morza. Najłatwiej o mewy (śmieszki, srebrzyste,  siwe i siodłate), rybitwy (rzeczne i czubate) i kormorany – zwłaszcza na falochronach.

Widziałem co najmniej dwa razy rybitwy popielate i próbowałem zrobić im zdjęcia w locie, bo to bardzo rzadki gatunek. Ale żadne zdjęcie nie wyszło – za daleko i za szybkie były. A szkoda, bo byłaby to pierwsza moja potwierdzona obserwacja rybitwy popielatej w życiu. W zamian rybitwa czubata w locie na tle ciepłego nieba.

Trafiła mi się możliwość podglądania kormorana męczącego się ze złapaną flądrą. 

Najpierw długo ją w dziobie obracał. Może chciał zabić przed konsumpcją. A potem długo się męczył, by ustawić rybę przodem do kierunku jazdy i bezpiecznie połknąć. Zdjęcie z prawej to właśnie moment przełykania.

No i frajda z zauważenia pary kulików wielkich, które przysiadły sobie na chwilę na plaży. Takiej obserwacji nie można zaplanować – czysty przypadek. Tm bardziej cieszy.

Jest środek ostatniego tygodnia przed rozpoczęciem wakacji szkolnych. Turystów niewielu, ale i tak dużo więcej niż gdy tu byłem zimą. Jest ciepło, słonecznie, wieje umiarkowany wiatr chwilami przechodzący w silny – idealny dla kajterów.   

Bezludna plaża na Cyplu Helskim

Najciekawszy moment tych dwóch dni w Helu: wschód słońca oglądany z plaży na Cyplu Helskim.  

Słońce wzeszło tego dnia ok. 4:00. Na cypel wyruszyłem po trzeciej, o trzeciej trzydzieści miałem już zapisane pierwsze ptasie obserwacje – głównie ptaków śpiewających dość aktywnych o tej porze. 

Jak widać, na plaży nie byłem sam. Parę osób przyszło tu tuż przede mną, ale po wschodzie wróciły do spania – ja poszedłem na długi ptasi spacer zakończony późnym śniadaniem. 

To nadal wschód, ale w ciepłej oszukanej ekspozycji. W rzeczywistości silnie operujące  poranne słońce raziło oczy a kolory bladły. 

Po dwóch dniach w Helu jutro po porannym spacerze i wczesnym śniadaniu przenoszę się do Juraty.

Lęgi łabędzi krzykliwych

W Dolinę Baryczy na półtora dnia się wybrałem pod koniec maja. Bez większych oczekiwań co do mnogości nowych gatunków – owszem, kilku się spodziewam, ale głównym motywem wycieczki było obserwowanie ptaków w szczycie sezonu lęgowego. 

Pierwszy przystanek robię tuż za Żmigrodem na Stawie Jamnik i Rudy. Z poprzednich wizyt pamiętałem tamtejsze ptasie bogactwo i również tym razem się nie zawiodłem. I na wodzie i na wyspie widzę tysiące ptaków. 

Dominują mewy, jest nieco rybitw, dużo łabędzi i mnóstwo różnych kaczek. Widzę pojedyncze mewy czarnogłowe – to jeden z kilku nowych gatunków do listy rocznej, po które nad Barycz przyjechałem. 

Łabędzie nieme wodzą już młode.

Niespodzianką jest inny widok 

To łabędź krzykliwy z pisklęciem! To absolutna rzadkość w Polsce. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu łabędzie krzykliwe obserwowano w Polsce wyłącznie w przelocie. Pierwszy lęg odnotowano nad Biebrzą a w kolejnych latach nad Baryczą właśnie. ale ciągle były to bardzo nieliczne przypadki – na przełomie wieków doliczono się w Polsce zaledwie kilkunastu par lęgowych. Dziś mówimy już o około trzystu parach – ciągle to bardzo niewielka liczba, ale wydaje się, że już na tyle duża, by naszpopulacja lęgowa przetrwa. Cieszy bardzo taka obserwacja! 

Przez Staw Niezgoda jadę do Rudy Sułowskiej. Dużo przed czasem dostaję pokój w hotelu. Dzięki temu mogę zrobić sobie znacznie dłuższą pieszą wycieczkę po okolicznych stawach. 

Tak przygotowany ruszam w drogę

Już na początek kolejny ciekawy widok: małe stado podgorzałek

Ich obecność w tym miejscu pod koniec maja sugeruje, że to ptaki lęgowe. Liczebność par lęgowych podgorzałki w Polsce ocenia się na zaledwie około stu.

Duże stado łabędzi krzykliwych

W większości stado to składało się z osobników młodocianych, pewnie jedno i dwuletnich. One do lęgów przystąpią dopiero w kolejnych latach.

Kilka ładnych ujęć

Na wieczorny spacer wybrałem się do Rudy Milickiej na groblę stawu Słonecznego Górnego. Najbardziej dopisały rybitwy – rzeczne, czarne i białowąse. 

Sporo udało mi się przejść i zobaczyć tego dnia. Na kolejny dzień zostawiłem sobie tylko wczesnoporanny spacer w okolicy hotelu. No i kupuję ryby z tutejszego stawu: karpie, jesiotra i amura. Niestety, kupuje się je żywe – bez dopłaty można jednak skorzystać z wiszącego w pobliżu kołka drewnianego. Co też uczyniłem. 

Niepłochliwy płochacz w kotle

Raz tylko widziałem płochacza halnego: kilka razy i długo wypatrywałem go w poprzednich latach w Śnieżnych Kotłach i tylko raz krótko go widziałem. Nawet jakieś marne zdjęcie udało się wtedy zrobić, ale spory niedosyt pozostał. 

Płochacz halny to bardzo rzadki ptak lęgowy w Polsce. Jego populację ocenia się na zaledwie kilkaset (200-800) par. Zamieszkuje wysokie góry, zwykle powyżej 1800m n.p.m., ale jest też ich stała populacja (kilka, może kilkanaście par) w Karkonoszach. Wbrew nazwie, wcale nie są płochliwe – wręcz przeciwnie: zdarza się, że przy wysokogórskich schroniskach zbliżają się do ludzi na kilka metrów. Czyli nic prostszego, jak pójść w te góry, by nie być w stanie opędzić się od tych na nachalnych płochaczy halnych. 

Płochacz ten będzie więc głównym bohaterem wpisu. Ale to nie jedyna ciekawostka dnia. W rejon Śnieżnych Kotłów postanawiamy dostać się bardzo inaczej niż zwykle: ja z Maronem zasuwamy pieszo ze Szklarskiej, Dorotka wyciągiem na Szrenicę. Obawiałem się, że czasu na ptasie obserwacje może mi nie starczyć, bo mapy mówią, że droga w górę zajmuje ponad trzy godziny. Dodając dwie godziny na zejście i po trzy kwadranse na drogę samochodem z i do domu, robi się z tego długa wycieczka. Idąc jednak na lekko i niemal na granicy moich możliwości, okazało się, że ponad trzygodzinnę trasę można przejść w mniej niż dwie godziny. Dało się, ale chyba nie będę tego powtarzać w przyszłości bez ważnej przyczyny – np. takiej jak obserwowanie płochacza halnego czy innego drozda obrożnego.

Dochodzimy do Schroniska pod Łabskim Szczytem – to znaczy, że najtrudniejszy odcinek już za nami. 

Śnieżne Kotły już blisko. Ja zmęczony, Maron chyba nie bardzo – raczej oznaki znudzenia dawał.

Idealne warunki do obserwowania przyrody: ciepło, słońce, niewielki wiatr, ludzi jeszcze niedużo. W czeluściach Kotłów wypatruję jakichkolwiek ptaków. Pierwszy pokazuje się kopciuszek. Nie o kopciuszka tu jednak chodzi, a o piękne i majestatyczne zarazem widoki.

Szybko znajduje się pierwszy płochacz. Jeszcze daleko.

Stoję dłuższą chwilę przy barierkach na krawędzi Wielkiego Śnieżnego Kotła. Z dna kotła niemal pionowym lotem w górę wznosi się na moją wysokość płochacz, przez chwilę obserwuje mnie i siada niedaleko. 

Z wrażenia nie zmieniłem ogniskowej. Po szczegółowym przyjrzeniu się mi ptak odlatuje. Już wiem, że za chwilę powinien pojawić znowu. Ten lub inny, bo widzę, że jest ich tu więcej.

Nadlatuje

i znowu siada na tej samej barierce. Tym razem jestem dobrze przygotowany: ogniskowa, przesłona i nawet tło zagrały

Czyż nie piękne zdjęcie? Oczywiście, że piękne! Jedno z moich najlepszych ptasich zdjęć wszechczasów.  To rozmyte czerwone tło to blaszany dach stacji przekaźnikowej – to nie szop pracz ani inny foto szop! 

Widok stacji przekaźnikowej z tego samego miejsca

Rzut okna stawy w głąkotła  

Płochacz na jednej z ostatnich śnieżnych łach –  nieco abstrakcyjny obraz, czyż nie?

Dzisiejsza galeria wyjątkowo składa się tylko z moich zdjęć bez wyjątku poświęconych płochaczowi halnemu – zapraszam! 

Już w trójkę wracamy tą samą drogą. Po drodze słyszę kukułkę i widzę pustułkę

Na dachu schroniska przysiadła pliszka górska. 

Ciekawa wycieczka to była. Zapraszam do Galerii na parę kolejnych zdjęć płochacza.