Zaległa relacja z wczesnowrześniowej dwudniowej wycieczki do Wrocławia z licznymi przystankami w drodze powrotnej.
Bezpośrednim powodem wyjazdu był koncert Nigela Kennedy’ego we wrocławskim eNeFeMie – tym razem dał on tam występ pod intrygującym tytułem „Nigel Kennedy gra Jimmie’go Hendrixa”. Znając Kennedy’ego z innych koncertów wiedzieliśmy, że utwory Hendrixa będą tylko pretekstem do zaprezentowania własnej interpretacji jego utworów. No i sam Nigel, jego sposób prowadzenia koncertów i utrzymywania kontaktu ze słuchaczami , są warte wycieczki.
Jak zwykle w krótkich spodenkach i pełen młodzieńczego humoru – nie zachowuje się na swoje 66 lat. I dlatego ma tyluż zwolenników, co i przeciwników.
Koncert zaczynał się późnym wieczorem. NFM nocą
Przedkoncertowe popołudnie wykorzystaliśmy na zwiedzanie Wrocławia. Niby znamy to miasto na pamięć, ale ciągle da się tam robić i oglądać rzeczy nowe. Np. właśnie oddaną po kilkuletnim remoncie do użytku i zwiedzania Aulę Leopoldina. Robi wrażenie.
Choć mocno zniszczona w czasie wojny, odrestaurowano ją zgodnie z licznymi zachowanymi zdjęciami i dokumentacją techniczną. Prawdziwe cudo – jedna z kilku najważniejszych atrakcji Wrocławia.
Jednym z fundatorów i patronów samej auli i całego uniwersytetu był Johann Anton Gotthard von Schaffgotsch (1675-1742) z „naszych” cieplickich Schaffgotschów. Zasłużył sobie na wielkie popiersie nad wejściem głównym vis a vis habsburskiego cesarza.
Wrocławski krasnal stojący tuż przy Instytucie Filologii ma dziwnie znajome rysy i mowę ciała
Solpol w trakcie jakże zasłużonej rozbiórki. Może druga próba wypełnienia tej dziury w zabudowie ulicy Świdnickiej będzie bardziej udana.
Krótka popołudniowa wycieczka katamaranem po Odrze.
Porównując do czasów, gdy lata temu byliśmy mieszkańcami tego miasta, widzimy oczywiście sporo różnic: Wrocław cały czas szybko się rozwija i pięknieje. Ale to właśnie sposób zagospodarowania nabrzeża jest największą zmianą – rzekę przywrócono miastu.
Jedna rzecz we Wrocławiu jest ciągle taka sama: system komunikacji. Korki, długie czasy przejazdów, ponoć najwolniej w Polsce jeżdżące tramwaje, kolizyjne krzyżowanie się ruchu samochodowego i tramwajowego… Nie lubię tam wjeżdżać samochodem, a komunikacja miejsca jest wolna – pozostaje chodzenie.
Powolny powrót do domu dnia następnego. Zahaczamy o Zalew Mietkowski, by sprawdzić, czy aby na pewno nic ciekawego ptasio tam się nie dzieje. Nie działo się, ale odkryliśmy nowe ścieżki i miejsca, które przydadzą się przy kolejnych wyprawach.
Potem Zbiornik Słup koło Jawora. Tu też jeszcze względna ptasia cisza – trochę krzyżówek, śmieszek i mew białogłowych.
Wieje silny wiatr – idealne warunki dla kite surferów
Przerwa na kawę wypadła w Jaworze. Od dawna planowaliśmy tu wpaść głównie ze względu na jeden z dwóch Kościołów Pokoju. W Świdnicy już byliśmy i tamtejsza świątynia zrobiła na nas spore wrażenie. Niczego innego po Jaworze nie oczekiwaliśmy i nie zawiedliśmy się.
W tym kościele również trwa remont – ze względu na ograniczone fundusze rozłożony na długie lata. Z zewnątrz prezentuje się pysznie – elewacje już chyba w całości zrobione. Wnętrza częściowo odnowione a już piękne.
Na dowód, że tu byłem
Chciałoby się napisać więcej o Kościele Pokoju i samym Jaworze, bo to ciekawe miejsca. Ale materiału zdjęciowego i emocjonalnego z innych wycieczek sporo się nazbierało….