Pierwszy raz wybieramy się w wysokie partie Karkonoszy od strony Czech. Trochę zaporowo do tej pory oddziaływał na nas fakt, że spod domu samochodem trzeba pokonać 75km, w tym spory dystans po górach, co zajmuje prawie półtorej godziny w jedną stronę. Razy dwa i robią się aż trzy godziny samej jazdy z około ośmiogodzinnej wycieczki. Ale w końcu spróbowaliśmy i okazało się, że bardzo warto było.
Znakomitym ułatwieniem jest fakt, że po stronie czeskiej dalej i wyżej można wjechać w góry. Wybierając się w okolice Łabskiego Szczytu, skąd blisko na Kotły czy na Szrenicę, samochód można zostawić w miejscowości Horni Misecky na wysokości 1000m n.p.m., jako i my uczyniliśmy. Co więcej, w wysokim letnim sezonie zaczynającym się w pierwszy weekend czerwcowy (czyli 3 dni po naszej wizycie), kursuje autobus, który wywozi turystów pod Vrbatovą Baudę aż na 1400m n.p.m.! A autobus ten ciągnie za sobą przyczepkę na rowery. Rewelacja! Bo będąc już na 1400m, teren jest w miarę płaski i ani górskich rowerów ani górskiej kondycji mieć nie trzeba, by pojeździć po wysokich górach.
Ale my pieszo dziś z parkingu w Hornich Miseckach. Profil trasy wygląda niedobrze: przez pierwsze 3km mamy do pokonania aż 400m przewyższenia. Mapy mówią, że powinno nam to zająć prawie 2 godziny. Ale idzie się zaskakująco dobrze: trasa ma dość jednolite nachylenie na całej długości, podziwiamy ładne i nowe dla nas widoki, i ani się obejrzymy, jak po niecałej godzinie jesteśmy w najwyższym punkcie dzisiejszej trasy (ok. 1411m).
Właśnie zakwitły sasanki alpejskie
Mijamy linię przedwojennych umocnień. Takich schronów wybudowano w Sudetach do 1938 roku ponad dziewięć tysięcy. Przydały się one Czechosłowakom, jak północna część Linii Maginota Francuzom.
Dochodzimy Łabskiej Łąki. Płasko tu i widoki pyszne: na Łabski Szczyt, Kotły i schronisko Łabska Bouda stojące na skraju kotła Labsky Dul.
Chyba nie szliśmy tak długo, by aż pod ukraińską granicę dojść?
Oczywiście Maronik z nami w góry idzie. W końcu to wyżeł, a nie niżeł.
A może to pies pasterski?
Źródła Łaby to najdalszy punkt wycieczki, robimy przerwę na kawę.
Po krótkim marszu druga przerwa na kawę w Łabskiej Boudzie.
Chcemy zobaczyć wodospad Panczawy – najwyższy wodospad w Karkonoszach.
Wody o tej porze roku Panczawa nie niesie dużo. Licznymi kaskadami spada ona 250m w dół kotła, a najdłuższa z kaskad ma 148m.
Idziemy do Vrbatowej Boudy.
Po drodze natrafiamy na kolejne wspomnienie Mistrza Hanca.
Dramatyczna ale i piękna to historia. W marcu 1913 roku odbywał się w tej okolicy bieg narciarski na 50km. Zawody rozpoczęły się przy dobrej pogodzie więc zawodnicy – a było ich sześciu – wystartowali w lekkich strojach. Gdy przyszło gwałtowne załamanie pogody, jeden biegacz za drugim schodził z trasy. Jedynie Bohumil Hanc nie zrezygnował – prawdopodobnie w zamieci śnieżnej nie usłyszał komunikatu sędziego o odwołaniu zawodów. W samej koszuli, bez czapki i rękawiczek biegł dopóki sił starczyło. Odnalazł go ledwo żywego inny zawodnik. Co było dalej, można przeczytać np. tutaj.
Vrbatova Bouda – to tutaj dojeżdża autobus.
Widok na główny grzbiet i stację przekaźnikową
Mimo że to południowy stok Karkonoszy, napotykamy pojedyncze łachy śniegu. Nie można nie zatrzymać się i nie ulepić ostatniego bałwana tej zimy (ten na pierwszym planie)
I jeszcze ostatniejszego
Jeśli tylko nie pociągnie nas raz jeszcze w czerwcu w wysokie Karkonosze, ten czeski bałwan pozostanie bałwanem ostatecznie żegnającym zimę 2022/2023.
Stąd szlak prowadzi niemal pięć kilometrów asfaltowymi serpentynami. Dobrze, że tędy nie wchodziliśmy.
Po prawie piętnastu kilometrach i nieco ponad trzech godzinach samego marszu jesteśmy na parkingu. Łatwiej i szybciej jednak się wchodzi na grzbiet, niż oczekiwaliśmy. Przy długim dniu można sobie pozwolić na znacznie dalszy stąd wypad – np. nad Śnieżne Kotły. A może i z rowerami tu kiedyś przyjedziemy?