Msza na morzu i inne doniesienia z Juraty, Jastarni i Kuźnicy

W tym wpisie kombinowana relacja z wizyt w kilku miejscach środkowej części Półwyspu Helskiego odbytych w ciągu trzech dni. Brak jedności czasu, miejsca i akcji – czyli antydramat grecki. 

Ostatnie godziny przedsezonia w Juracie – rok szkolny dziś się kończy, a tłumy ruszą na Hel dopiero jutro pierwszymi przedpołudniowymi pociągami. Na molo dominują jeszcze emeryci i dzieci drobne. 

Surrealistyczna surferka nadlatująca nagle spoza kadru nad stado śmieszek.

Ładna ta Jurata zwłaszcza parkowa część w pobliżu mola. Ale nie da się tam dług wysiedzieć. Idę brzegiem Zatoki do Jastarni, mając nadzieję na jakieś ptactwo nawodne lub nadrzewne. Np. na takiego podlota dzięcioła czarnego, którego usłyszałem z dwustu metrów.

Podloty wszelkich gatunków ptaków są bardzo narażone na atak drapieżników. Jeszcze nie potrafią sprawnie latać, nie rozpoznają dobrze zagrożenia, a jednocześnie drą dzioby w oczekiwaniu na pokarm ciągle jeszcze dostarczany przez rodziców, zdradzając tym samym swoją lokalizację. Nic dziwnego, że zdecydowana większość piskląt nie dożywa pierwszych urodzin.  

Nieco udramatyzowany w oku komórki widok w kierunku Jastarni. Tam idę.

Piękny widok kaczki wodzącej tak liczne stadko, nawet jeśli to tylko krzyżówka stanowiąca pewnie z 80% całej populacji ptaków wodnych w Polsce.

Mała nagroda za cieprliwość w postaci trzech perkozów rogatych

Nie powinno ich  tu być, bo nie odbywają lęgów w Polsce, a okres lęgowy ciągle trwa. Perkozy rogate widywane są u nas głównie w czasie wiosennych i jesiennych przelotów, nielicznym ptakom zdarza się również zimować w Polsce, np. na wodach Zatoki Gdańskiej. W czerwcu tego roku odnotowano je w Polsce zaledwie dwa razy właśnie w okolicach Jastarni. W tym jedna obserwacja to ta moja dzisiejsza. 

Ciekawostka przyrodnicza – prosimy nie regulować odbiorników ani nie wycierać ekranów.

Te pionowe smugi nad drzewami to chmary owadów; przypuszczam, że to ochotki.

Następnego dnia rano pociągiem jadę jeszcze kawałek dalej, do Kuźnicy. Główną motywacją jest chęć zobaczenia miejsca, gdzie zaczyna się Ryf Mew (Rewa Mew), zwany również Rybitwią Mielizną. Jest to naturalne piaszczyste wybrzuszenie dna Zatoki Puckiej tworzące wał idący w poprzek Zatoki od Kuźnicy właśnie do Rewy. Na południowym końcu Ryfu, czyli na Cyplu Rewskim, byłem już w tym roku. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że cypel ten ciągnie się aż tak daleko. Co to ja z geografii w szkole miałem, piątkę…?

Piękno tego cypla wynika z dwóch rzeczy. Po pierwsze jest płytki: na znacznej jego długości piasek wychodzi ponad powierzchnię wód Zatoki, na pozostałej głębokość nie przekracza pewnie metra. Za wyjątkiem dwóch ludzką ręką wykonanych nieco głębszych przekopów umożliwiających tranzyt małych łodzi i kutrów rybackich z portów w Kuźnicy, Pucku czy Władysławowie. Zachodnia część Zatoki Puckiej odcięta Ryfem lokalnie zwana jest Małym Morzem – bardzo płytkim akwenem o średniej głębokości zaledwie 3,13 metra. A że wiatry wieją tu przez większość część roku, jest to raj dla wszelkiego rodzaju surferów. A drugi powód wyjątkowości Ryfu Mew kryje się w drugim członie jego nazwy: jako że mierzeja ta nie ma stałego połączenia z lądem jest to w miarę bezpieczny kawałek lądu dla mew, rybitw, sieweczek i pewnie paru innych gatunków. I ten argument mnie tu właśnie sprowadził, choć nie miałem pojęcia o geografii Ryfu, jego widoczności z lądu i możliwości obserwacji ptaków. Przyjechałem celem rozpoznania terenu walką. 

Zanim o ptakach…. Pierwsze kroki z pociągu kieruję do portu. Niby cisza, ruchu kutrów nie ma, ale przy wielu jednostkach mniejszego i większego kalibru krzątają się ludzie. 

Coś mi mówiło, że coś się szykuje. Zaciągam języka – pytam w języku polskim, odpowiedź dostaję w mieszance polskiego i kaszubskiegoi. Już miałem kontakt z tym językiem, więc zaskoczony nie byłem. Większość zrozumiałem: wielki dzień dzisiaj dla rybackiej społeczności Kaszub. Akurat dzisiaj, w sobotę 24 czerwca, odbywa się doroczna pielgrzymka ludzi morza. Po mszy na lądzie kutry z Jastarni, Kuźnicy i Władysławowa wypływają na wody Małego Morza, gdzie odprawiana jest msza, po której rybacy płyną do Pucka na mszę polową w tamtejszej farze. Zwyczaj jest stary, sięga pewnie XIII wieku. Po długiej przerwie jego tradycję odnowiono w 1981r. i od tego czasu ponownie co roku w dniu odpustu św. św. Piotra i Pawła pielgrzymka kaszubskich rybaków wyrusza w morze. 

Średnie, małe i jeszcze mniejsze jednostki biorą w niej udział. 

Stoję długo zauroczony widowiskiem… Mewa siodłata też.

A tymczasem w innej części Kuźnicy

Tylko w tym kadrze zmieściło się około trzydziestu pięciu latawców napędzających deski i ich pasażerów. Poza kadrem w zasięgu wzroku było ich wiele setek – pięćset, a może więcej?

Były też tradycyjne deski windsurfingowe

Mniej tradycyjne deski napędzane wiosłem (SUP z angielska, czyli wiosłowanie na stojąco) 

Oraz wing foiling, wakeboarding i parę innych całkowicie nieznanych mi sposobów przemieszczania się po wodzie.

Aura taka, że nawet zwykłe prześcieradło rwało się do lotu

A teraz najważniejsze – w końcu głównie dla ptaków tu przyjechałem… Z portu w Kuźnicy widzę mieliznę Ryfu Mew. Miejsce, gdzie ptaki przebywają jest bardzo daleko niestety – dwa, trzy kilometry?

Zoom 400mm jest bez szans. Wiem, że i luneta x60, której nie mam ze sobą, też nie da rady. Celowo nie zabrałem, bo ciężka, a plan był taki, by wracać z Kuźnic do Juraty piechotą plażą bałtycką. Ale co szkodzi spróbować? Jest ciągle poranek, dużo dnia przede mną. Wsiadam w pociąg do Juraty, lecę do hotelu po lunetę ze statywem i zestawem do digiscopingu, wsiadam w kolejny pociąg i już po dwóch godzinach jestem z powrotem w Kuźnicy. Rozstawiam i ustawiam statyw z lunetą, montuję adapter do digiscoping, do niego komórkę, długo kalibruję i…. Kiszka! Jak to już widziałem z góry, luneta x60 w połączeniu z kamerą komórki x4 też nie dały rady. Ptaki ciągle dobrze poza granicą rozpoznawalności.   No może poza czarnymi przecinkami, które z pewnością są kormoranami.

Nie jestem rozczarowany, bo wiedziałem, że tak będzie. Na obronę sprzętu, metody i operatora powiem, że te drzewa i budynki w tle oddalone są o około 10km. Sprzęt nie jest zatem taki zły – trzeba tylko zdawać sobie sprawę z jego realnych możliwości.

Ale przygoda z Ryfem Mew nie kończy się jeszcze. Wręcz przeciwnie – dopiero się zaczyna, bo przyszedł mi do głowy całkiem niezły pomysł. Ale o tym w kolejnym odcinku.

Ptak czy owad, podoba mi się tu