Ale Beka!

Ostatni dzień na Wybrzeżu. Bardzo długi dzień wymagający Specjalnej Operacji Logistycznej. Hotel we Władysławowie opuszczam długo przed śniadaniem, gdy na dworze zaczynało dopiero dnieć. Ostatni rzut oka na port.

Pociąg do Gdyni mam tuż po siódmej rano. Godzinna podróż, więc mam czas na śniadanie, które w postaci suchego prowiantu dano mi dzień wcześniej w hotelu. W Gdyni na dworcu głównym zostawiam bagaż w przechowalni i idę na przystanek autobusowy. Stamtąd z powrotem jadę nad Zatokę Pucką do miejscowości Mechelinki. Tam mam zamiar przesiąść się już na własne buty i brzegiem zatoki przejść przez Cypel Rewski, samą Rewę do rezerwatu Beka i w jego okolicy poszukać najbliższego przystanku komunikacji publicznej, by pod wieczór powrócić do Gdyni na obiad i nocny pociąg. 

Wysiadam z autobusu na przystanku Mechelinki-Przystań. Stąd tylko kilkaset metrów do brzegu i do molo.

Jest niedzielny późny ranek. Tłumów turystów na plaży nie ma, a te kilkanaście osób,  które widzę dla aktywnego, czasem ekstremalnego, wypoczynku to się znaleźli. 

Rowerzyści plażowi

Wypoczynek ekstremalny

Widziałem kilkadziesiąt morsów tego dnia – od pojedynczych osób po kilkunastoosobowe grupy zorganizowane. Nie wyglądali na nowicjuszy – raczej na osoby, które robią to na co dzień.

Para morsów przyłapana na rozgrzewce

Nieco mniej ekstremalny sport, a przez to najliczniej reprezentowany

Zbieracze bursztynów. Po sztormowej ostatnio pogodzie musiało sporo bursztynu wysypać na plażę, bo ludzie co chwilę się schylali i wrzucali coś do woreczków. Śmieci raczej nie zbierali. Aż sam przestałem na parę minut rozglądać się na boki za ptakami, a zacząłem patrzeć pod nogi. Jeden bursztyn, drugi, kolejny… A każdy znacznie większy, niż jakikolwiek wcześniej przeze mnie znaleziony. Te największe do domu przywiozłem – na biżuterię się nadadzą. 

Mając Zatokę Pucką po prawej stronie, po lewej mijam rezerwat Mechelińskie Łąki. 

Rezerwat ten ustanowiono głównie dla ochrony ptaków, które licznie niegdyś wykorzystywały wydmy na lęgi. Z czasem jednak presja turystyczna spowodowała, że większość rzadszych gatunków wyniosła się stąd, a dla ochrony jednego z ostatnich ciągle lęgnących się tu gatunków, sieweczki obrożnej – oddzielono siatką mały skrawek wydmy – pewnie kilkadziesiąt arów. Trochę żal, bo plaż wokół jest sporo, można było ogrodzić większy teren i w ten sposób zachować więcej gatunków.

Zimą oczywiście nic się ptasio w rezerwacie nie dzieje, więc przechodzę mimo dość szybko. 

Docieram na Cypel Rewski. Okolica wygląda jakby był to jeden z końców Polski: coraz bardziej zwężająca się kosa wchodzi na kilometr w wody Zatoki Puckiej.

U swej nasady cypel wznosi się pewnie na pół metra powyżej poziomu morza, ale bliżej końca już prawie nie wystaje pond wodę i każda większa fala przelewa się przez niego. Aż dziwne, że morze jeszcze tego cypla nie rozmyło. 

Cały czas rozglądam się za ptakami.  Gatunki już dobrze z Półwyspu Helskiego znane: ogorzałki, gągoły, lodówki 

Rewa leżąca u stóp cypla jest ostatnim cywilizowanym miejscem na mojej trasie. Choć jeszcze do południa daleko, szukam pośród zamkniętych sezonowo lokali miejsca na kawę i uzupełnienie kalorii. Na szczęście znajduję – podają mi kawę w hotelu, którego kawiarnia ma się otworzyć dopiero za godzinę. Ale bez kalorii.

Z Rewy dalej idę dzikim brzegiem zatoki, gdzie i spacerowiczów niewielu zachodzi. Widzę bardzo duże stada łysek i czernic, czasem mewy srebrzyste, krzyżówki, łabędzie nieme, perkozy dwuczube, pojedyncze głowienki.

Po paru kilometrach oglądam się za siebie. W oddali widzę Cypel Rewski – kawał drogi już przeszedłem.

Koło czternastej docieram do Rezerwatu Beka. To dla niego ta cała dzisiejsza wycieczka. Dużo ciekawych rzeczy o tym rezerwacie słyszałem i mimo, że to nie ptasi sezon, chciałem zobaczyć, jak on wygląda i nabrać apetytu na wizytę w nim wczesną wiosną. 

Bekę utworzono wokół ujścia rzeki Redy do Zatoki Puckiej dla ochrony słonych łąk będących miejscem lęgu lub przystankiem w migracji wielu gatunków ptaków. Nie czas na lęgi oczywiście, ale miałem nadzieję na te migracyjne gatunki. Gdyby nie to, że po ostatnich mrozach wszystko zamarzło. 

Lokalsi na biegówki wyszli – pewnie pierwszy raz od wielu lat, bo słyszałem, że większej pokrywy śnieżnej już dawno tu nie było. 

Piękne krajobrazy, mimo że zmrożone i całkowicie bezptasie

Wyobraźnia podpowiada, jak te podmokłe łąki mogą wyglądać w szczycie gęsich, kaczych i siewkowych migracji. 

Po rezerwacie poruszać się można tylko po wyznaczonych ścieżkach. 

Dobrze je poprowadzono, widoki na obie strony pysze. 

Ścieżką dydaktyczną dochodzę do brzegu zatoki. Dalej jest zakaz – całe szczęście, że tę tablicę postawili, bo poszedłbym dalej.

Zapierający dech widok. Zagadka – na co ja patrzę?

Poprzez ptaki i wody Zatoki Puckiej patrzę ponownie na Cypel Rewski. A te przecinki na linii horyzontu to spacerowicze, wśród których i ja parę godzin temu byłem.

Podczas całego pobytu nad Zatoką Gdańską zliczyłem pewnie parę tysięcy łabędzi niemych i ani jednego krzykliwego czy czarnodziobego. Aż tu nagle parka krzykliwych młodziaków

Ścieżka ponownie odchodzi od linii brzegowej i prowadzi do wieży obserwacyjnej. 

Stosunkowo nowa wieża, dobrej wysokości, bo wystająca ponad okoliczne drzewa. Tylko że trzęsła się bardzo, gdy ktokolwiek na nią wchodził.

Widoki rozległe. I na łąki i na wodę.

Już wcześniej duży apetyt na odwiedziny w rezerwacie Beka w czasie przelotów a potem w okresie lęgowym wzrósł jeszcze bardziej.

Dochodzi czwarta po południu. Dobrze by było za dnia jeszcze dotrzeć do jakiegoś przystanku. Nie miałem wcześniej opracowanych opcji, bo i tak czasu do pociągu z Gdyni miałem nadto. Tym razem postawiłem na improwizację. Po zaciągnięciu języka ruszam pieszo do Mrzezina – to tylko pięć kilometrów. Sprawdzam rozkład jazdy – jeździ tamtędy pociąg do Gdyni, a najbliższy już za nieco ponad godzinę. Dam radę.

W Gdyni jestem już o zmroku. Zmęczony idę w kierunku portu – tam coś zjem i trochę posiedzę, by zbyt długo nie kiwać na dworcu.

Księżyc nad gdyńskim portem

 

Majestatyczny Dar Pomorza

Obiad w porcie, powrót na dworzec. Tam odbieram z przechowalni bagaż, myję się i przebieram w świeże ciuchy. Nieco kiwania w holu dworca i na peronie i siedzę w końcu w pociągu, który na rano dowiezie mnie do Jeleniej Góry.

“I oto wędrówki kres, zmęczyłem się jak pies, okropnie szkodzi mi ruch, mam przecież nie lada brzuch….” Z jakiej to bajki? Słuchałem jej z winyla w nieskończoność w dziecięctwie i do dzisiaj pamiętam jej spore fragmenty. Z tym ruchem i brzuchem to przesada oczywiście, ale pierwsza część się zgadza.

Fajna wycieczka, choć w pojedynkę. Całe dnie spędzałem w naturze wystawiając się na działanie żywiołów: wody, ziemi i powietrza. Tylko ognia na tym lekkim na szczęście mrozie czasem mi brakło.  

Paręnaście ładnych zdjęć z tego dnia wrzuciłem do Galerii – zapraszam.