Wykorzystując kilkudniową słoneczną i bezwietrzną aurę, robimy dawno oczekiwany wypad w nasze wyższe góry. Na punkt startowy wybieramy Szklarską Porębę, mając nadzieję, że na Szrenicę wjedziemy wyciągiem i stamtąd wyruszymy na kilkugodzinną wycieczkę. Wariantów mamy kilka. Ale gdy człowiek planuje, Bóg się śmieje. Okazuje się, że mimo bezwietrznej na dole pogody, z powodu silnych wiatrów w partiach szczytowych Karkonoszy chodzi tylko dolna część wyciągu. Bierzemy, co dają i na szybko opracowujemy nowe warianty – tak czy inaczej, na główny grzbiet chcemy wejść.
Tuż za stacją pośrednią wchodzimy na teren Parku Narodowego. W budce nikogo nie ma, ale jest możliwość zapłacenia za wstęp mobilnie. Płacimy te kilka złotych od osoby tym chętniej, że dochód przeznaczony jest na działania GOPRu.
Dopóki idziemy lasem, świeci słońce i nie czuć nawet odrobiny wiatru. I ciągle dziwi, że mimo to kolejka nie chodzi.
W rzadkich prześwitach drzew patrzymy na Szrenicę. Przez lornetkę widzę, że wagoniki chodzą! Może w międzyczasie wiatr ustał?
Od samego początku trasy śniegu jest dużo. Widać to po tablicy informacyjnej, na którą latem trzeba spoglądać od dołu, a teraz jest do połowy zasypana. Czyli pewnie półtora, dwa metry śniegu pod stopami.
Zbliżamy się do Schroniska Pod Łabskim Szczytem leżącego już ponad górną granicą lasu.
I już wiemy, że tam wieje. Jeden z dwójki turystów idących przed nami zawrócił, ubrał się, zapiął i ruszył w zadymkę raz jeszcze. Nie ma śladów, by ktoś dziś rano szedł już tędy.
Ostatnie metry do schroniska pokonujemy z trudnością. Nogi zapadają się w nawiewany śnieg, silny wiatr wieje prosto w nas, drobinki lodu tną po twarzy, zaczyna się strome podejście. Ledwo dajemy radę dojść do schroniska. Będziemy mieli chwilę, by ustalić plan dalszej gry.
Sok, gorąca kawa, energetyczny batonik przywracają chęć do dalszej wędrówki. Możliwych tras stąd niewiele, ale by wejść na główną grań wyjście jest tylko jedno: iść najkrótszą i najbardziej stromą drogą prosto do czerwonego szlaku. To tylko 1100 metrów, ale ponad 230 metrów przewyższenia – latem zajęłoby to pewnie nieco ponad 30 minut.
Będziemy szli po twardym, zmrożonym śniegu, więc zakładamy raki. I to była bardzo dobra koncepcja.
Strome podejście, silny przeciwny wiatr, zlodowaciała droga – ciężka jest. Odczyt z okolicznych stacji pogodowych mówi, że wieje 60-80km/h.
Chwilowo robię za wielbłąda dwugarbnego
Nawet gdybyśmy chcieli przejść łagodniejszym żółtym szlakiem- co było jedną z opcji – to i tak nie dałoby rady; szlak zimą zasypany i zamknięty.
Te zdjęcia lepiej oddają warunki:
Częste przerwy sprzyjają robieniu zdjęć
Zdjęcie dnia: marsz w nieoczywistym, może księżycowym, krajobrazie. Niemal czuć tę mniejszą grawitację.
Im bliżej grani, tym bardziej czujemy, że podejście się w końcu wypłaszcza. Pierwszy widok na poprzecznie do nas idący grzbietowy szlak czerwony mocno konfuduje.
W tym ujęciu może nawet lepiej to widać. Drugie miejsce wśród zdjęć dnia.
Karkonoski sfinks lodowy
W oczekiwaniu z palcem na spuście migawki na ruch sfinksa. Nie ruszył się.
Przed nami już tylko krótka droga na Kotły. Jest pusto, w ciągu całego spaceru od wyciągu na Kotły i z powrotem widzimy pewnie ze 20-30 osób.
Chwilowe schronienie przed ciągle uciążliwym wiatrem. Choć i tak jest już lepiej – na grani wiatr wieje nisko po nogach, wcześniej wiało prosto w twarz.
Księżyc złapany w środek kadru
Niemal u celu. Jest dokładnie południe. Dojście tu od stacji pośredniej zajęło nam prawie trzy godziny.
Kontrasty krajobrazu – górska zima na pierwszym planie, przedwiośnie w Kotlinie Jeleniogórskiej w tle.
Widać stąd zbiornik Sosnówka i sąsiadujące z nim Stawy Podgórzyńskie – tereny moich częstych ptasich łowów.
Ale to zdecydowanie dla tych widoków tu jesteśmy
Nie chwaląc się, jam to zdjęcie komórka zrobił.
Powrót do domu już bez historii. Po drodze dowiadujemy się, że górna część wyciągu od czasu do czasu jest jednak uruchamiana, ale choć korci by przez Szrenicę przejść, to decydujemy się wracać tą samą trasą.
Dużo więcej ładnych zdjęć głównie autorstwa Doroty w Galerii.