Pomiędzy końcem lipca a początkiem sierpnia udało nam się aż trzy razy wybrać w Karkonosze. Apetytu było i na więcej, ale się nie złożyło…
Poza Górami Izerskimi, gdzie mieszkamy, Karkonosze to nasze najulubieńsze góry. Dorastając u ich stóp, to od nich w dzieciństwie jeszcze zaczynaliśmy wspinaczki górskie. Od wielu lat góry te są również celem masowej turystyki, co skutecznie zniechęcało nas do wycieczek. Ale w końcu postanowiliśmy wykorzystać “okno pogodowe”, jakim okazuje się być wysoka inflacja i idący za nią znaczny spadek liczby turystów w naszych górach. W lipcu wybraliśmy się na Kotły, na początku sierpnia na Równię pod Śnieżką, a parę dni temu na… – o tym będą osobne wpisy. Dziś Kotły.
Byłem świeżo po kontuzji, więc na górę trzeba było wjechać. Skoro świt, czyli gdzieś około 9 rano, ze Szklarskiej Poręby dwoma odcinkami kolejki dostaliśmy się na na Szrenicę. To już spory sukces był, bo ostatnim razem, gdy tu byliśmy, kolejka – ze względu na silny wiatr – dowiozła nas tylko do stacji pośredniej.
Na Kotły najszybsza droga wiedzie grzbietem Karkonoszy, ale gdy to tylko możliwe, nadkładamy drogi i zahaczamy o mniej nam znaną stronę czeską. Zachodzimy więc najpierw do Voseckiej Boudy, a stamtąd idziemy do źródeł Łaby.