Kotły

Pomiędzy końcem lipca a początkiem sierpnia udało nam się aż trzy razy wybrać w Karkonosze. Apetytu było i na więcej, ale się nie złożyło…

Poza Górami Izerskimi, gdzie mieszkamy, Karkonosze to nasze najulubieńsze góry. Dorastając u ich stóp, to od nich w dzieciństwie jeszcze zaczynaliśmy wspinaczki górskie. Od wielu lat góry te są również celem masowej turystyki, co skutecznie zniechęcało nas do wycieczek. Ale w końcu postanowiliśmy wykorzystać “okno pogodowe”, jakim okazuje się być wysoka inflacja i idący za nią znaczny spadek liczby turystów w naszych górach. W lipcu wybraliśmy się na Kotły, na początku sierpnia na Równię pod Śnieżką, a parę dni temu na… – o tym będą osobne wpisy.  Dziś Kotły.

Byłem świeżo po kontuzji, więc na górę trzeba było wjechać. Skoro świt, czyli gdzieś około 9 rano, ze Szklarskiej Poręby dwoma odcinkami kolejki dostaliśmy się na na Szrenicę. To już spory sukces był, bo ostatnim razem, gdy tu byliśmy, kolejka – ze względu na silny wiatr – dowiozła nas tylko do stacji pośredniej.

Na Kotły najszybsza droga wiedzie grzbietem Karkonoszy, ale gdy to tylko możliwe, nadkładamy drogi i zahaczamy o mniej nam znaną stronę czeską. Zachodzimy więc najpierw do Voseckiej Boudy, a stamtąd idziemy do źródeł Łaby. 

Zaletą tej drogi jest również to, że jest prawie nieuczęszczana i że wiedzie wśród zarośli kosodrzewiny, dzięki czemu życia tu więcej. Oprócz najliczniejszych i bardzo wokalnych pierwiosnków, często i widać i słychać świergotki.

Dorosły świergotek czeka z pokarmem w dziobie aż sobie pójdziemy, by nakarmić podlotka znajdującego się gdzieś w pobliżu.

Ukrywający się w świerkowych gałęziach podlotek świergotka oczekuje na dostawę

Z okolic źródła Łaby widać Odrodzenie – będziemy tam za kilkanaście dni.

Na szczyt Kotłów jeszcze z pół godziny marszu pod górę

W tyle widać Szrenicę

Jeszcze jeden świergotek z robakami w dziobie – widać w całych Zachodnich Karkonoszach trwa właśnie pora karmienia

Blisko, coraz bliżej

Tłumów nie ma. Ani po drodze ani pod samymi Kotłami. Jedynie przy źródłach Łaby ludzi było nieco więcej – głównie Czechów, dla których dostanie się na grzbiet Karkonoszy jest znacznie łatwiejsze ze względu na znacznie mocniej wcinającą się w góry sieć dróg samochodowych.

Choć ptaszenie nie było zasadniczym celem wycieczki, nie mogłem wykorzystać okazji… W ramach obserwacji całej ptasiej populacji w tym niesprzyjającym przecież życiu rejonie, ze szczególną uwagą wypatrywałem kilku gatunków, których w tym roku jeszcze nie widziałem: sokoła wędrownego, drozda obrożnego i płochacza halnego.  Sokół wędrowny to rzadki w Polsce gatunek lęgowy, który od kilku już lat z sukcesem wyprowadza lęgi w stromych ścianach Śnieżnych Kotłów właśnie.

Niestety – z drapieżników tylko kilka pustułek. Ale ptasie szczęście i tak mi dopisało – przeczesując lornetką kotły, na półce skalnej zauważyłem podlota płochacza halnego.   

To też bardzo rzadki u nas gatunek. Z kilkuset polskich par lęgowych w Karkonoszach jest ich pewnie kilka. 

Widok z Kotłów na postępującą degradację krajobrazu wokół Zbiornika Sosnówka. 

Widok na Wielki Szyszak – drugo po Śnieżce najwyższy szczyt Karkonoszy. A na nim pozostałości pomnika cesarza Wilhelma I postawionego tu w 1888 roku na pamiątkę zjednoczenia krajów niemieckich. Aż dziw, że się go tyle jeszcze ostało

Wracamy tam, skąd przyszliśmy – tym razem już najkrótszą drogą do wyciągu.

Jeszcze nieopodal Kotłów moje zainteresowanie budzi nieznanym mi ptak. 

Nie miałem pojęcia w tym momencie, co to może być za gatunek – absolutnie z niczym mi się nie kojarzył. Seria zdjęć i kolejne szczegóły stopniowa pozwoliły mi eliminować kolejne gatunki, aż pozostała tylko białorzytka. Nie miałem pojęcia, że w górach występuje aż tak wysoko. Niestety, do rocznej listy białorzytki nie dopisuję – już raz w tym roku ją widziałem i to koło domu. Ale radość i tak jest.

Zjazd kolejką do Szklarskiej. Nasze zmęczone cienie dowodem, że choć przyjemnie, to lekko nie było.