Drugi świt w Dolinie Baryczy. Całkiem inny, bo brzegiem rzeki idziemy, mając widoki na łąki i pola. Choć blisko stawów będziemy się poruszać, to ich tafli tym razem oglądać nie będziemy. Ale będziemy dobrze słyszeć, co się na niej dzieje.
Spacer zaczynamy tylko kilometr, dwa od Hubertówki. Jest całkiem ciemno, gdy wyruszamy. Moja lusrzanka odmawia jeszcze współpracy i nie ostrzy przy niemal całkowitym braku światła. Dużo inteligentniejsze komórki lepiej sobie w takich warunkach radzą, ale i obraz powstaje bardziej oszukany. Więc nie publikuję. Parę minut później, gdy niebo szarzeje, lustrzanka rejestruje pierwsze obrazy.
Jest ciemno i mgliście. A z ciemności i mgły pierwsze wyłaniają się ramiona drzew
Światła coraz więcej, choć do wschodu ciągle paru minut brakuje. Idziemy zarosioną groblą wzdłuż nurty Baryczy.
Czernie i szarości ustępują, niebo różowieje, krajobraz wpada w pastele
Rzeką płynie złoto, mleko i wata cukrowa
Choć słowo “płynie” jest tu na wyrost. Nie widziałem nigdy tak leniwej rzeki – jak piszą internety, w zależności od chwilowych stosunków wodnych, Barycz potrafi zatrzymać się lub nawet cofnąć. A to dlatego, że teren na tym odcinku jest płaski jak naleśnik, a całkowity średni spadek od źródeł rzeki do jej ujścia pod Głogowem wynosi zaledwie 0,035%. Czyli na każdych stu metrach opada o całe trzy i pół centymetra.
Takoż i my niespiesznie z nurtem podążamy przez ponad godzinę, a potem już nieco szybciej wracamy “pod górkę”.
Pastele też już ustępują. Przez gałęzie przebijają się pierwsze bezpośrednie promienie. Słońce zagląda przez krzaki i patrzy, co my tu robimy.
Smugi słońca
Świat zaczyna inaczej wyglądać
Zawracamy. Odkąd zrobiło się jasno, towarzyszy nam olbrzymi hałas dochodzący z pobliskich stawów. Ptaków nie widzimy, ale słyszymy tysiące kaczych i gęsich dziobów mówiących sobie zapewne nawzajem “Dzień dobry, kwa, kwa”.
Aż któryś gąsior lub kaczor daje sygnał i wszystkie ptaki w jednej chwili podrywają się i lecą na śniadanie.
Szum tysięcy par skrzydeł startujących z wody i nisko nad nami przelatujących jest nie do opisania. Stoimy dokładnie na przedłużeniu pasa startowego, a hałas dochodzi ze wszystkich stron. Przyjeżdżając nad Barycz, na takie właśnie przeżycie liczyłem.\
Moje zdjęcie dnia – miękką kredką malowane
Słońce już dobrze nad horyzontem – świeci ostrym światłem. Takie zdjęcie, jak poniżej, na pierwszy rzut oka uznałbym, za prześwietlone i odrzucił zaraz po zrobieniu. Ale na szczęście nie odrzuciłem, a im dłuzej oglądam, tym bardziej mi się ono podoba.
Przez ostatnią część spaceru podąża za mną mój cień. Na ciepłym tle – to znaczy, że poranek się skończył i nadszedł czas na śniadanie.
Fura ładnych zdjęć Dorotki rozładowała się jak zwykle w Galerii – zapraszam!