Oprócz wiadomego święta państwowego (a może święta też już są narodowe a nie państwowe?), mamy dziś również święto polskiej muzyki. W radiu 357 leci pierwszy w krótkiej historii tej stacji Polski Top. Od 9 rano do 21. Kto jeszcze nie patronuje temu radiu i temu, to zachęcam – wzięli co najlepsze ze ś.p. Trójki i zrobili dwa jeszcze lepsze radia.
Ale żeby móc 12 godzin przesiedzieć przy Topie, to poranną wycieczkę fotograficzno-ornitologiczną trzeba było nieco wcześniej zacząć. O 5 rano pobudka i dobrze przed 6 byliśmy już na Stawach Rębiszowskich. Dzień już wstał przed ponad godziną, ale chmury sprawiały, że wydawało się, jakby dopiero świtało. Zimny wiatr pomógł nam dobudzić się i zachęcił do żwawego poruszania się.
Od dawna planowaliśmy taką wczesnoporanną wyprawę, bo to wtedy ptactwo jest najaktywniejsze a światło – jeśli tylko słońce widać – najlepsze. Miałem nadzieję, że zobaczymy parę gatunków ptaków, których do tej pory na stawach nie udawało się wypatrzeć.
Pierwsze widoki przy dramatycznie zachmurzonym jeszcze niebie
Pierwszy daje znać o swej obecności trzciniak. Niewielki to ptak, ale głos ma wielki, donośny i różnorodny. Melodiami mógłby obdzielić parę innych gatunków.
Mała próbka tego, co dziś nam zaprezentował:
Znacznie trudniej wypatrzeć, niż usłyszeć. Trzciniak często chowa się w dolnych partiach trzcin, gdzie nie sposób wzrokiem go dosięgnąć. Wystarczy jednak trochę poczekać, aż poczuje się komfortowo i sam wyfrunie na czubek trzcin.
Najlepiej do zdjęć pozowały łyski. Dobrze widoczny to ptak, nie bardzo płochliwy, również pomaga się zlokalizować charakterystycznym dźwiękiem.
Ten okaz wszedł pod lufę aparatu akurat w chwili, gdy na chwilę wyszło słońce.
Ta parka obok dopiero chyba budowała gniazdo.
A ten pod spodem najlepiej pozował.
Łabędź z dziurką w środku
Choć nie tak liczne, jak się spodziewałem, ciągle najliczniejszym ptactwem wodnym były krzyżówki – widzieliśmy ich przy najmniej sześć i to najczęściej w locie.
Niespodziewanie z krzaków wyleciały na nas dwie krzyżówki – były wyraźnie spłoszone, ale przyczyny tego nie widziałem. Przypadkiem aparat miał parametry ustawione w miarę dobrze do tej sceny a obiektyw wyostrzył na jednej z kaczek. Dopiero w domu obrabiając (chciałoby się powiedzieć – wywołując) zdjęcia zauważyłem, że za kaczkami jest jakiś mały ptasi drapieżnik. Nie mam pojęcia co to było.
Te same dwa kaczory parę metrów dalej. Nieskromnie powiem, że to ładne zdjęcie, mimo że całkowicie nieprzygotowane.
Wśród kaczek pływających mieliśmy dwie niespodzianki. Też odkryte dopiero w domu po wnikliwym obejrzeniu zdjęć i przewertowaniu przewodnika Collinsa do rozpoznawania ptaków.
Kaczka na tym zdjęciu okazała się być gągołem.
W Polsce to bardzo nieliczny ptak lęgowy widywany głównie w okresie przelotów. Mamy ich w kraju – w zależności od źródła – zaledwie od 1200 do 4000 par lęgowych. W więc ten jeden samczyk z być może towarzyszącą mu samiczką to znaczna część naszej populacji.
Zdjęcie drugiej kaczki jest znacznie słabsze, bo jedynie asystowała ona w tle. A okazała się być głowienką.
To również nieliczny ptak lęgowy w Polsce o szybko spadającej populacji. Mamy ich kilka tysięcy par. W skali światowej uznany za gatunek narażony na wyginięcie.
Mimo to w Polsce można na głowienkę jesienią polować. Oprócz tego zagraża jej również utrata siedlisk lęgowych m.in. poprzez niszczenie roślinności w miejscach ich gniazdowania. A to właśnie teraz na stawach się dzieje – już połowa ich obszaru jest ogołocona z drzew i krzewów.
Kolejny już raz obserwowaliśmy błotniaki stawowe. Z pewnością mają w pobliżu gniazdo. Już pisałem o nich niedawno, ale zdjęć nigdy dosyć.
Zaskoczyło nas olbrzymie stado dymówek. W kadrze naliczyłem ponad sto sztuk, więc było ich pewnie z połowę więcej.
Na moment obsiadły drzewko
To był chyba myszołów, ale mogła to być też samica błotniaka. W powiększeniu widać, że w szponach trzyma materiał na gniazdo. Też ładne zdjęcie. Małżonka robiła.
Małżonka to ta poniżej
Widok na Przecznicę
… i na resztki śniegu na trasie zjazdowej na Stogu
Kapturka w promieniach słońca
Trzy najcenniejsze zdobycze fotograficzne, w tym dwie ornitologiczne, zostawiłem na koniec.
Pierwsza z nich to – wydawałoby się – zwykła czeczotka. Widywałem je już wielokrotnie zimą pod domem. Również jej północny wariant czeczotkę tundrową. Nie zgadzały mi się jednak nieco jej kolory – zamiast czerwieni, były rudo-brązy. Po ponownym przejrzeniu atlasu ptaków pozostałem przy czeczotce zwyczajnej (Acanthis flammea), bo nic innego nawet w przybliżeniu nie pasowało. Wraz z wszystkimi innymi dzisiejszymi obserwacjami wpisałem czeczotkę do bazy ornitho.pl, załączając to zdjęcie:
Bardzo szybko z ornitho.pl nadeszła prośba o korektę wpisu. Powyższa czeczotka okazała się być czeczotką brązową (Acanthis cabaret) całkiem niedawno, bo w sierpniu 2018 roku, wyodrębnioną przez Komisję Faunistyczną jako osobny gatunek. Na tyle to świeża sprawa, że Wikipedia ciągle pisze o czeczotce brązowej jako o podgatunku czeczotki zwyczajnej. Oczywiście poprawiłem wpis. Okazało się, że w maju jest to jedyna zarejestrowana w ornitho.pl obserwacja tego gatunku w Polsce, a w kwietniu było ich tylko 11.
W Polsce jest to skrajnie nieliczny ptak lęgowy występujący głównie w górach: w Tatrach, Karkonoszach i Górach Izerskich. Mały rarytas mi się więc przypadkiem trafił.
Przez cały czas spaceru było słychać – choć z oddali – żurawie. Mi pod obiektyw żaden nie podszedł, ale małżonce owszem. Z takiej odległości zdjęcie nie mogło wyjść dobrze, ale choćby dla celów dokumentacyjnych, warto je zrobić:
Już w domu na większym ekranie komputera zwróciłem uwagę na coś wystającego z trawy za żurawiem. Powiększyłem i zobaczyłem taki obrazek:
Maleńki żuraw podążający kilka metrów za wodzącym go rodzicem! Jakże sympatyczne ornitologicznepodsumowanie wycieczki.
Łącznie naliczyłem 30 gatunków ptaków i był to chyba największy jednorazowy „połów” na tak niewielkim obszarze. Zwykle, by zanotować 30 gatunków metodą spacerową (w odróżnieniu od nasiadki), trzeba dużo więcej kilometrów zrobić.
A była jeszcze jedna, już nie ornitologiczna, niespodzianka. Od tylu lat chodzimy po terenie tego zwierzaka, trudno nie nadepnąć lub nie potknąć się o pozostawione przez niego ślady bytowania, ale ani razu nie udało nam się go zobaczyć. Do dzisiaj:
To bóbr we własnej osobie. Podgryzał sobie gałązki i dał się przez 2-3 minuty podglądać zza krzaków.
Udał się więc dzisiejszy połów – był prawdziwie świąteczny.