Ptasi raj na Jamniku

Czwarta część relacji z wycieczki na Stawy Milickie.

Jest późny ranek lub wczesne przedpołudnie. Od prawie sześciu godzin na nogach. Odbyliśmy już tego ranka długi spacer po ścieżce przyrodniczej koło Rudy Sułowskiej i przenieśliśmy kumaka z lasu do wody. Czas na porządne ptaszenie. Jedziemy do punktu obserwacyjnego na południowo-zachodnim końcu Stawu Jamnik Dolny. To między innymi w tym miejscu raportowanych jest każdej wiosny dużo ciekawych i rzadkich ptasich obserwacji.

Po drodze mijamy małą wieś z takim oto cudem natury

Dąb jakby dłutem oskrobany. To owady i drążące za nimi dziury dzięcioły tak rozprawiły się z drzewem. Ono już umiera, ale jeszcze przez długie lata będzie swą tkanką karmić miliony mniejszych istnień. Nawet gdy już się zmęczy i położy.

Samobieżny pojazd wodny 

Punkt obserwacyjny nad Stawem Jamnik to tylko dobrze wydeptany pasek ziemi między szosą a stawem. Nie ma wieży czy czatowni. A to źle wróży obserwatorom nie wspomaganych lunetą. 

Wysiadamy, ustawiamy się z dala od innego ptasiarza, który hipnotycznie wpatrzony jest w lunetę. Już pierwszy rzut oka wystarczy – na dużej tafli wody olbrzymia liczba ptaków, ale w odległości nie dającej większych szans na dobre zdjęcia. Może choć do identyfikacji gatunków ten mój teleobiektyw się przyda. Nieco tylko poprawia sprawę lornetka.

Uwagę zwraca duże stado jednakowych ptaków. Potrzebuję chwili, by rozpoznać gatunek – to płaskodzioby! Kilka, kilkanaście, kilka dziesiątek, setka? Nie wierzę oczom. Do tej pory płaskodzioby widziałem tylko kilka razy i tylko w parach lub małych grupach, co traktowałem jako swoją ważną zdobycz. Dla upewnienia się podchodzę do obserwatora z lunetą. Pierwszy wyciąga rękę i przedstawia się imieniem i nazwiskiem. Pytam się, o te płaskodzioby. „Tak – mówi – sto siedemdziesiąt naliczyłem”.      

Ptasiarz ten okazał się mistrzem w specyficznej konkurencji – interesują go tylko duże stada. Stoi godzinami z lunetą i liczy każdą sztukę! Jakiegoś innego gatunku – czernicy czy głowienki, zapomniałem z wrażenia – doliczył się dziś 570 sztuk!

Ja przyjechałem tu między innymi z nadzieją zobaczenia zausznika – perkoza, którego jeszcze nigdy nie widziałem. Pytam się więc, czy ta jego magiczna luneta zauważyła i zliczyła również zauszniki. „Tak, jest stado około 70 sztuk ale po drugiej stronie jeziora, trudno zobaczyć”.  No to jestem bez szans. Chyba że się pieszo wybiorę na tę drugą stronę jeziora…?

Jako się rzekło, kobyłka u płota. Droga południowym brzegiem nie wiedzie niestety bezpośrednio nad brzegiem, więc chwilo żegnamy się z wodą, ale za to wchodzimy w łąki, trzciny i niskie zarośla – też ciekawie, bo zupełnie innych gatunków można się tu spodziewać. Na przykład pokląskw, lerek lub potrzosów 

Mijamy ślady pozostawione przez obcujących z naturą inaczej

Dochodzimy do drugiego końca stawu. Mam stad widok również na sąsiednie jezioro, ale na żadnym zauszników nie widać.

Ładna scena zebrania perkozów. Ciekawe nad czym tak radzą?

Niepocieszony wracam do samochodu. Gdy ja kontynuuję rozmowę z posiadaczem lunety, Dorota testuje odkurzony teleobiektyw x600. Tani, mało precyzyjny, nie do użytku w przypadku fotografii w ruchu, ale gdy chcemy sprawdzić, czy do fotografowania odległych obiektów statycznych się nadaje. Rezultat jest lepszy niż się spodziewałem – te łabędzie zostały „zdjęte” z odległości około 1000-1200 metrów!

Ze względu na trudność ostrzenia i czasochłonność nie dla mnie jednak taka zabawa. 

Zmieniamy miejsce. Ponoć na Stawie Rudym jest ścianka dla ptasiarzy, zza której też się dobrze obserwuje ptactwo.

Staw Rudy jest spuszczony, królują tu mewy śmieszki – są ich tysiące!

Próbuję wśród śmieszek odnaleźć inne gatunki mew, ale jest to trudne z tej odległości. Po przeciwnej stronie stawu raz udało mi się zobaczyć tylko dwie młode mewy białogłowe.

W dużej odległości od nas na płyciźnie oprócz mew widać również małe stadka różnych ptaków brodzących. Dominują bataliony. Ale są też nowe dla mnie gatunki: kwokacz, brodziec śniady, krwawodziób. Na zdjęciu nie widać, ale w lornetce było je widać wyraźnie.

Sąsiedni ptasiarz z lunetą podpowiedział, że widział również kulika wielkiego. Nawet wskazał przybliżone miejsce, ale mi się jednak nie udało go zobaczyć. Szkoda. Nieoczekiwanie z pobliskich krzewów odezwał się słowik rdzawy! Jeszcze niewiele ich do Polski przyleciało, tym większa to niespodzianka. A z odległego o 200 metrów lasu doleciał głos dudka. Oba gatunki to nowe zdobyczne do mojej rocznej listy. 

Kończymy wizytę. Dzień jeszcze młody, pomyślimy po drodze, co robić dalej.

Na nieornitologiczne zdjęcia Doroty z tej części wycieczki zapraszam do Galerii