Córka mieszkająca w Anglii wpadła do nas na wakacje. Jakiś czas temu dopadł ją tam bajkcyl, czyli bakcyl rowerowy. Śmiga codziennie przed a czasem i po pracy po kilkadziesiąt kilometrów, a w weekendy i po sto. Regularnie. No i przywiozła tego bakcyla ze sobą do Przecznicy, a że w garażu rowerki stały, przechodzimy właśnie wszyscy lekką infekcję.
Po małym rozruchu w tygodniu, dziś przyszedł czas na wyczym, o którym myślałem od dawna: wyprawa spod domu w najdalsze rejony polskich Gór Izerskich i powrót tego samego dnia o własnych siłach. I pewnie bym się na to łatwo nie zdecydował, gdyby Agnieszka nie przejechała się pewnego ranka sama do Izerki i z powrotem.
Wyjechaliśmy przed ósmą najkrótszą drogą przez Grzbiet Kamienicki do Rozdroża Izerskiego. Potem szlakiem żółtym – zielonego chyba nie da się rowerem zrobić – na Grzbiet Wysoki.
Pierwszy dłuższy przystanek – nie licząc dwóch przerw na dopompowanie tylnej dętki – na Rozdrożu pod Kopą (998m npm). Największe przewyższenia za nami. Zdarzyło mi się prowadzić rower dwa razy po jakieś 100m. Aga gruntu nie dotknęła.
Dalej zółtym szlakiem do Jakuszyc. Trochę płasko, trochę z górki. Droga momentami wyboista, cały czas przez las – pięknie. Na Polanie Izerskiej dopiero w trzecim serwisie był serwisant, który wymienił mi dętkę. Przy okazji zobaczyłem, jak się ma budowa centrum sportów zimowych na Polanie. Szału nie ma, ale dobrze, że w ogóle powstaje. Choć trochę szkoda, że przez to jeszcze tłoczniej się w Izerach zrobi.
W drodze na Orle mijamy trochę pieszych, biegaczy i niewielu rowerzystów. Może za wcześnie jeszcze. Orle mijamy bez przystanku, bo w naszym tempie to tylko kilka minut z Polany. Następny postój przy Chatce. Córka – obowiązkowy naleśnik z jagodami, ja bigos z chlebem, bo śniadanie skromniutkie było.
Z Chatki na Polanę ostatni trudniejszy podjazd. Potem ostry zjazd do Świeradowa. Przez Krobićę i Gierczyn do domu.
Wracamy na póżną południową kawę.
Cała wyprawa zajęła nam 5 godzin i 5 minut, z tego 4 godziny i 3 minut czystej jazdy. Przejechaliśmy 53km, pokonaliśmy nieco ponad 1km przewyższeń.
Lekko nie było, ale dramatu też nie.