Po kilkumiesięcznym urlopie wychowawczym wybraliśmy się na półdniowy spacer w wyższe góry. Idąc do Karkonoskiego Parku Narodowego z psem, wybór dróg jest bardzo ograniczony ze względu na ochronę przyrody, a wjechać wyciągiem z tak dużym wyżłem ma rękach się nie da. Zostawiamy więc samochód na parkingu najbliższym Kamieńczykowi i z zamiarem dojścia co najmniej do Szrenicy i ruszamy w górę.
Droga szybko robi się stroma. Do Kamieńczyka niewiele ponad kilometr, ale w tych warunkach zajmuje to nam 20 minut.
Przyczyna urlopu wychowawczego też idzie z nami.
Maroni dzień przed wycieczką skończył sześć miesięcy, z których większość z nami. Już zostaje w domu sam na kilka godzin i na kilkugodzinne wycieczki z nami wychodzi.
To jego pierwszy spacer w tak wysokie góry, więc tym razem nie planujemy przejścia całych Karkonoszy. Choć warunki pogodowe i terenowe wspaniałe.
Powyżej Kamieńczyka drogę w dobrej kondycji dla pieszych utrzymuje ratrak. Po jego śladach idzie się, jak po drabinie.
Jeden z moich ulubionych widoków w Karkonoszach.
Po niedługiej, choć wyczerpującej wspinaczce drogą przez las, horyzont nagle się otwiera i zmęczony wędrowiec widzi Schronisko Hali Szrenickiej.
Ten sam widok jeszcze bardziej upiększony
Parę minut marszu od Hali Izerskiej i już widzimy Szrenicę.
Jesteśmy prawie 450 metrów powyżej miejsca, z którego wyruszyliśmy. Nieco tylko ponad godzina czystego marszu.
Na samą Szrenicę nie wchodzimy. Trawersujemy ją i kierujemy się na Mokrą Przełęcz – obniżenie pomiędzy Szrenicą a Łabskim Szczytem.
Choć brzmi to nieco absurdalnie, ptaki bardzo lubią tędy właśnie przelatywać w swych wiosennych i jesiennych migracjach. Mimo że parę kilometrów na wschód czy zachód miałyby łatwiej. W ciągu zaledwie kilkuminutowej obserwacji widzę trzy stada ptaków pokonujących przełęcz z południa na północ: 11 grzywaczy, 6 szczygłów i jakieś niezidentyfikowane wróblaki. Ciekawie byłoby tu postać parę godzin.
Wspinamy się na Łabski Szczyt. Wokół nas już czysto wysokogórskie zimowe krajobrazy.
Widzimy już stację przekaźnikową nad Kotłami. Chciałoby się iść dalej, to tylko kolejne 45 minut marszu, ale minęło już południe. Maroni do tej pory sprawował się dzielnie, ale coraz częściej i mocniej popiskuje. Nie wygląda na zmęczonego, je dużo śniegu więc i pić chyba nie chce, mrozu nie ma… Może nudno mu? Z braku innego pomysłu dostaje nieco pieszczot i figlowania na śniegu.
Chyba o to właśnie chodziło. I o rzucanie kijaszkiem. I o obwąchiwanie się z innymi górskimi psami.
Na trasie mijamy małe kilkadziesiąt osób. Pieszo, na biegówkach, na skiturach a czasem i na rowerach
Wiele osób zwraca uwagę na Maroniego. Po reakcjach widać, że to psiarze: bez obaw dają się Maroniemu obwąchiwać, lizać, włazić na siebie. I chwalą go, jaki to ładny piesek.
Łącznie z dojazdem z i do domu wycieczka zajęła nam 6 godzin, z których 4 to spacer po górach. Jakieś 15 km d długi nieco ponad siedmiuset metrowym przewyższeniem. Dobrze było! Chciałoby się raz jeszcze wrócić w wysokie góry zanim śniegi zejdą.
Zdjęcia tym razem robione komórką – nie mają wielkich oczekiwań co do wywieranych wrażeń artystycznych.
Śniegu dosyć, by poruszać się swobodnie na nartach, ale w większości miejsc za mało jeszcze, by ratrak mógł wycisnąć ślad. Z niewielkiej oferty wybraliśmy więc trasę mało wymagającą: z Polany Jakuszyckiej (ok. 900m npm) Dolnym Duktem do Rozdroża pod Cichą Równią (ok. 950m npm) i dalej do najwyższej położonego punktu trasy pod Izerskimi Garbami (ok. 1020m).
Pozycja zjazdowa – choć było pod górę.
Ani na trasie, ani na nawrocie przy kopalni tłumów nie było.
Łapiemy słońce
Szybki zjazd do Rozdroża pod Cichą Równią i powolny powrót na Polanę Górnym Duktem.
Kolejne takie okno pogodowe nie zapowiada się prędko.
Łatwa, niedługa i dość oczywista trasa wycieczki w Góry Izerskie – może dlatego tak rzadko przez nas uczęszczana. Ostatnim razem pokonaliśmy jej część na biegówkach podczas minionej niedawno zimy. Nieoczywistą atrakcją tej trasy jest piękna panorama zachodniej części Gór Izerskich.
Start na Rozdrożu Izerskim (769m n.p.m.), przejście powoli wspinającym się żółtym szlakiem do Rozdroża pod Kopą (999m), gdzie wchodzimy na czerwony Główny Szlak Sudecki. Stąd do Sinych Skałek (1122m) tylko parę minut. Mało to znany szczyt, bo ginie przy pobliskiej Wysokiej Kopie (1126m) – najwyższym punkcie Gór Izerskich. Ale że przez Wysoką Kopę żaden szlak nie prowadzi, a jej wierzchołek jest zalesiony, widoki najlepiej można podziwiać z Sinych Skałek właśnie, gdzie stojące stół i ława umożliwiają odpoczynek.
Można stąd wrócić tą samą drogą lub pójść dalej, zakreślając tym samym czternastokilometrową pętlę: trawers Wysokiej Kopy, kopalnia (1084m), Rozdroże pod Zwaliskiem (1002m) i zejście zielonym szlakiem do Rozdroża Izerskiego.
Zajęło to nam prawie cztery godziny, ale tylko dlatego, że było dużo fotografowania, a także nasłuchiwania i obserwowania ptaków. Maszerując bez przerwy, ale spokojnie, trasa do zrobienia w dwie i pół godziny.
Mapa i profil trasy z czerwonym kółkiem w miejscu punktu widokowego na Sinych Skałkach.
Początek trasy jest nudny – niegdyś widokowy szlak, zarósł już drzewami tak, że sąsiedniego Grzbietu Kamienickiego już prawie nie widać. Na tym odcinku skupiam się więc na śpiewie ptaków i rozpoznawaniu gatunków. Oprócz oczywistych i licznych zięb, śpiewaków, kosów, rudzików, pierwiosnków i kapturek towarzyszyły nam również zniczki, świstunki leśne, mysikróliki i sosnówki.
Jeszcze nie jest tłoczno, mijamy tylko parę grupek, ale za to głośnych. Ludzie przyjechali z miast w góry wykrzyczeć się?
Pierwszy dłuższy postój dopiero na Sinych Skałkach, bo dla widoku z nich głównie się na tę wycieczkę wybraliśmy.
Stojąc twarzą zwróconą w kierunku zachodnim, za plecami mamy masyw Wysokiej Kopy, widok w lewo i w prawo zasłaniają nieco drzewa. Patrzymy zatem na zachód, mając panoramę szeroką na niemal 180 stopni przed nami.
Stojąc – lub siedząc – twarzą zwróconą w kierunku zachodnim, za plecami mamy masyw Wysokiej Kopy, widok w lewo i w prawo zasłaniają nieco drzewa. Patrzymy zatem na zachód, mając panoramę szeroką na niemal 180 stopni przed nami.
Po lewej widać odległą o jakieś 6-7km w linii prostej czeską wieś Izerkę (pierwsza od lewej niebieska linia na mapie powyżej)
Nieco w prawo i dużo dalej błyszczy się w słońcu wieża na Jested górująca nad niewidocznym Libercem (druga niebieska linia).
Na wprost przed nami, niemal u naszych stóp rozciągają się łąki: Kobyla i Izerska (granatowa linia). Widać nawet wystający ponad drzewa komin Chatki Górzystów.
Spoglądając nieco w prawo (druga granatowa linia), widzimy dwa bliźniacze niczym pośladki pagórki: Stóg Izerski i Smrek.
U ich podnóża (pierwsza zielona linia) położony w górskiej niecce jest Świeradów. To chyba najładniejszy ogólny widok miasta.
Panoramę z prawej strony kończy widok na masyw Kamienicy w Grzbiecie Kamienickim. Zdjęcie tego widoku się nie zrobiło. Ale za to w kadr aparatu dał się złapać świergotek drzewny
Po dłuższej przerwie idziemy dalej. Powoli otwiera się widok na Karkonosze
Kopalnia
Kopalnia.
W jej pobliżu spotykamy parę gołębi miejskich. Też uciekły z miasta na długi weekend.
A może na stałe wróciły do krajobrazu swoich dzikich przodków – gołębi skalnych?
Górski przekładaniec
Z kopalni już blisko do Rozdroża pod Zwaliskiem, gdzie żegnamy się z czerwonym szlakiem. Schodzimy ścieżką prowadzącą ostro w dół. Poziomice są tak gęste, że się o nie niemal potykamy.
Czternaście kilometrów, prawie cztery godziny i 31 gatunków ptaków.
Dla każdego, kto kocha Karkonosze i Góry Izerskie, Pan Wiater był ważną postacią. Miłośnik naszych gór, ich historii i kultury, muzealnik, od niedawna dyrektor Muzeum Karkonoskiego, autor książek i opracowań traktujących o regionie.
Latem obejrzeliśmy wystawę czasową Zauroczeni Karkonoszami powstałą w Muzeum Karkonoskim za czasów Jego krótkiej dyrekcji. Czytaliśmy jego ostanie książki, m.in. Zauroczeni Karkonoszami o kolonii artystycznej w Szklarskiej Porębie. Wszystkie Jego książki zajmują ważne miejsce na mojej półce z regionaliami.
Piękne słońce zachęciło do wyjścia w nasze górki. I choć okazało się, że od wysokości 800m są chmury i lekki wiatr, to warunki dla krótkiej górskiej wycieczki były wyśmienite.
Samochód zostawiliśmy w Białej Dolinie w Szklarskiej Porębie i stamtąd na 12 łapach ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Wysoki Grzbiet. Szliśmy Starą Drogą Celną do Rozdroża pod Zwaliskiem i dalej na Wysoki Kamień. Po drodze napotkaliśmy resztki śniegu pochodzącego z opadów sprzed 2-3 tygodni. I tak powstał pierwszy tej zimy bałwan. Ku czci wszystkim nam rządzącym.
Na Wysokim Kamieniu już „paręnaście” lat chyba nie byliśmy. Od tego czasu Pan Gołba ukończył główny budynek schroniska, a i wieża ma się ku końcowi. Rzecz gustu, czy się one w krajobraz wkomponowują, czy nie… Dla mnie nie. Ale pozytywnego fioła jak najbardziej doceniam i wycieczki do tego miejsca polecam.
Mimo zmiennej pogody – a może właśnie dzięki niej – widoki z Wysokiego Kamienia na Karkonosze, przez które przewalały się chmury fenowe były dziś pyszne.
Blisko miejsca, gdzie zostawiliśmy autko, szukaliśmy kamienia upamiętniającego ważną dla Szklarskiej Poręby personę. A niełatwo nam było ten kamień odnaleźć, bo krajobraz tego rejonu Szklarskiej bardzo się wynaturzył, zurbanizował, zapartamentnił i spaskudził. Słów brakuje dla opisania tego bezładu… Ale kamień znaleźliśmy.
Upamiętnia on miejsce śmierci mistrza szklarskiego Hansa Preusslera. Był on drugim, po swym ojcu Wolfgangu, dzierżawcą huty w Białej Dolinie założonej w 1617r. Starą Drogą Celną transportowano z Białego Kamienia surowiec do huty. W 1688r. w drodze z Garbów do huty Hans Preussler nagle zmarł. I tam spoczywa ów kamień z inskrypcją „H.P. + 1688”.
Mówią, że to najstarszy pomnik w Izerach.
A to inne znalezisko…
Wyobraźnia podpowiada kilka możliwych składów takiego „twardego kompotu”.
Z tygodniowym opóźnieniem krótka relacja z wystawy Zauroczeni Karkonoszami w Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze. Wystawy już niestey zamkniętej.
Muzeum pokazało własne zbiory malarstwa pejzażowego artystów śląskich XIX i pierwszej połowy XXw. Wiele prac wyszło spod pędzli artystów skupionych w Stowarzyszeniu Artystów św. Łukasza w Szkalrskiej Porębie. Tematem przewodnim wszystkich kilkudziesięciu prac były Karkonosze i Góry Izerskie. Niektóre z tych prac znamy na przykład z pocztówek wydawanych do 1945r.
Nie znając zasobów Muzeum, spodziewałem się jednak ujrzeć sporo prac „oczywistych” malarzy: Karla Ernsta Morgensterna, Friedricha Iwana i Paula Austa. To głównie ich prace trafiały licznie na pocztówki. I rzeczywiście, obrazy tych dwóch pierwszych znalazłem, choć niewiele. Austa nie było wcale.
Na zdjęciu obok jeden z pocztówkowych motywów Morgensterna.
Mały kącik prac Friedricha Iwana.
Miłym zaskoczeniem były obrazy artystów mi wcześniej nieznanych, np. Getrude Staats. Dwie z kilku jej prac obok.
Polecam wyguglowanie więcej informacji o tej wrocławskiej malarce.
Pejzaż z chatą i ulami Artura Wasnera – też ładny i klimatyczny widok.
Z oczywistych względów na wystawie zabrakło najbardziej chyba znanego i mojego ulubionego pejzażu karkonoskiego – Blick von Warmbrunn auf die Kleine Sturmhaube (Widok z Cieplic na Mały Szyszak) Caspara Davida Friedricha:
Taki widok z Cieplic przez Sobieszów i Chojnik na Główny Grzbiet Karkonoski oczywiście nie istnieje, ale tak przedstawiał właśnie swój świat Caspar Friedrich. Miałem przyjemność oglądać ten obraz – i to dwa razy – w Muzeum Sztuk Pięknych im. Puszkina w Moskwie.
Córka mieszkająca w Anglii wpadła do nas na wakacje. Jakiś czas temu dopadł ją tam bajkcyl, czyli bakcyl rowerowy. Śmiga codziennie przed a czasem i po pracy po kilkadziesiąt kilometrów, a w weekendy i po sto. Regularnie. No i przywiozła tego bakcyla ze sobą do Przecznicy, a że w garażu rowerki stały, przechodzimy właśnie wszyscy lekką infekcję.
Po małym rozruchu w tygodniu, dziś przyszedł czas na wyczym, o którym myślałem od dawna: wyprawa spod domu w najdalsze rejony polskich Gór Izerskich i powrót tego samego dnia o własnych siłach. I pewnie bym się na to łatwo nie zdecydował, gdyby Agnieszka nie przejechała się pewnego ranka sama do Izerki i z powrotem.
Wyjechaliśmy przed ósmą najkrótszą drogą przez Grzbiet Kamienicki do Rozdroża Izerskiego. Potem szlakiem żółtym – zielonego chyba nie da się rowerem zrobić – na Grzbiet Wysoki.
Pierwszy dłuższy przystanek – nie licząc dwóch przerw na dopompowanie tylnej dętki – na Rozdrożu pod Kopą (998m npm). Największe przewyższenia za nami. Zdarzyło mi się prowadzić rower dwa razy po jakieś 100m. Aga gruntu nie dotknęła.
Dalej zółtym szlakiem do Jakuszyc. Trochę płasko, trochę z górki. Droga momentami wyboista, cały czas przez las – pięknie. Na Polanie Izerskiej dopiero w trzecim serwisie był serwisant, który wymienił mi dętkę. Przy okazji zobaczyłem, jak się ma budowa centrum sportów zimowych na Polanie. Szału nie ma, ale dobrze, że w ogóle powstaje. Choć trochę szkoda, że przez to jeszcze tłoczniej się w Izerach zrobi.
W drodze na Orle mijamy trochę pieszych, biegaczy i niewielu rowerzystów. Może za wcześnie jeszcze. Orle mijamy bez przystanku, bo w naszym tempie to tylko kilka minut z Polany. Następny postój przy Chatce. Córka – obowiązkowy naleśnik z jagodami, ja bigos z chlebem, bo śniadanie skromniutkie było.
Z Chatki na Polanę ostatni trudniejszy podjazd. Potem ostry zjazd do Świeradowa. Przez Krobićę i Gierczyn do domu.
Wracamy na póżną południową kawę.
Cała wyprawa zajęła nam 5 godzin i 5 minut, z tego 4 godziny i 3 minut czystej jazdy. Przejechaliśmy 53km, pokonaliśmy nieco ponad 1km przewyższeń.
Wykorzystując słoneczną aurę, wybraliśmy się na Stóg i Smrek by zobaczyć jak wygląda prawdziwa zima – pierwszy i pewnie ostatni raz tej zimy.
Startujemy z niemal wiosennej stacji i dolnej. Trwała pokrywa śnieżna zaczyna się mniej więcej w połowie trasy kolejki, na szczycie śniegu jest niecały metr. Cała trasa zjazdowa ładnie dośnieżona.
W kilkanaście minut przensimy się do całkowicie innego świata
Jest środkowy pranek, niebo jeszcze bezchmurne, powietrze przejrzyste – zdjęcia same się robią.
Jeśli jest mróz, to niewielki. Śnieg się skrzy, skrzypi pod nogami i ładnie prezentuje na konstrukcjach i drzewach.
Na szlaku jeszcze pusto, przez Łącznik idziemy w kieruku Smreka po śladach w większości zotawionych tu jeszcze wczoraj.
Stóg z oddali
Na Smreku… Ukrzyżowany Chrystus z ukrzyżowanym Chrystusem na szyi
Z wieży widokowej na Smreku
Najciekawsze chyb zdjęcie…
Ktoś tu sobie z języka czeskiego zażartował. Skor w czeskim mogą istnieć słowa bez samogłosek (np. pobliski Smrk czy vlk) a nawet całe zdania (Strč prst skrz krk), to po co w słowie POZOR to pdwójne 'o’?
W drodze powrotnej sptykamy już więcej osób, a niebo zaczyna się chmurzyć. Warto było wyjść z domu wcześnie..
Powrót przez Stóg. Przy górnej stacji spory ruch – i narciarze i spcerowicze. Mało kto wybiera się dalej.
Gerhart Hauptmann „A Pippa zatańczy”. Akt II (tłum. W. Kunicki i T. Małyszek):
Wnętrze samotnej chaty w górach. Duża i mała izba są niesłychanie zaniedbane. Sufit czarny od dymu i starości. Jedna belka pęknięta, pozostałe wygięte i w prowizoryczny sposób podparte nieociosanymi balami. Pod bale podsunięto małe deszczułki. Podłoga jest gliniana, z zagłębieniami i wybrzuszeniami; tylko wokół ruiny pieca jest wyłożona cegłami.
Są to didaskalia otwierające drugi akt dramatu. Opisuje górską chatę, prawdopodobnie Michelsbaude. Na ile realistyczny jest to opis niech świadczy dokument z tamtych czasów, do którego dokopał się Marcin Wawrzyniec:
Do dzierżawcy Michelsbaude pana Roberta Adolpha
Według żandarma pana Rohledera piec w pańskiej izbie mieszkalnej od frontu jest niezdatny do użytku. Niniejszym nakazuję niezwłocznie przywrócić piec do stanu używalności i po wykonaniu powyższego zgłosić do odbioru.
Szklarska Poręba, 29 sierpnia 1889
zarządca majątku, Franz Pohl
Dramaty Hauptmanna pisane były w konwencji realizmu baśniowego. W jak najbardziej rzeczywiste miejsce i czas wplatał postaci i wydarzenia całkowicie baśniowe. Ale robił to w taki sposób, że nie wiadomo, gdzie kończył się świat rzeczywisty a zaczynały lokalne legendy. Już teraz wiemy, że chata starego Huhna, w której odgrywa się Akt II, faktycznie istniała i wiemy jak wyglądała. Sama Pippa i Huhn to już produkt lokalnych baśni.