Miesiąc: lipiec 2022

Rejs wsteczną deltą Świny

Plan na kolejny poranek na Karsiborze był nieco inny: mieliśmy wsiąść na łódkę prowadzoną przez miejscowego kapitana, ale w ostatniej chwili odwołał on swój udział w imprezie. Aby nie rezygnować z możliwości obserwowania przyrody z wody, decydujemy się wynająć samą łódkę. Jako początkującym, polecono nam łódź z kilkukonnym silnikiem, dzięki któremu i mieliśmy daleko dopłynąć i nikomu krzywdy nie zrobić. Szybki instruktaż i jesteśmy na wodzie. 

Nauka pierwsza: jednoczesne sterowanie obrotami silnika i kursem jedną ręką nie jest umiejętnością, z którą się ludzie rodzą. Parę minut zajęło zapanowanie nad tym wehikułem.

Jeszcze z przystani widzimy perkoza, który zdecydował się zbudować gniazdo tuż przy brzegu.

Nauka numer dwa: dystans ucieczki ptaków podchodzonych z wody nie jest krótszy, niż przy podchodzeniu na lądzie. A szkoda – wydawało mi się, że ptaki mniej niepokojone od strony wody, pozwolą na nieco bliższy kontakt.

Nieliczne czaple siwe pozwoliły nam przepłynąć obok siebie.

Większość odlatywała, gdy tylko nas zobaczyła

Najodważniejsze są łabędzie i one jedyne dają nam się zbliżyć do siebie na kilka metrów.  Choć wcale tego nie próbujemy robić celowo – czasem pas wody był na tyle wąski, że nie dało się minąć inaczej.

Po przećwiczeniu manewrów łódką na większym akwenie między karsiborską mariną a mostem na Wolin wpływamy w węższe odnogi wstecznej delty Świny. 

Wspominałem już tę wsteczność Świny? Ciekawe zjawisko. Delty rzek tworzą się u ich ujść do mórz – zamiast jednym korytem, rzeka oddaje swoje wody licznymi odnogami. Świna robi to inaczej – uchodzi do Bałtyku jednym korytem utworzonym z kilku ramion, którymi rzeka opuszcza Zalew Szczeciński. A dzieje się tak dlatego, że bardzo często to Bałtyk wlewa swe wody do Zalewu – niosąc ze sobą duże ilości piasku, utworzył wyspy i kanały w kształcie delty właśnie wpadającej do Zalewu Szczecińskiego.

Północny brzeg to już część wyspy Wolin – ładne miejsce na dom lub wypoczynek.

Przyglądająca nam się jednoroczna śmieszka – już nie pisklę, ale jeszcze nie dorosły osobnik, o czym świadczą nieliczne brązowe pióra na skrzydłach.

Wypływając niepostrzeżenie z małego kanału, z bliższej niż wcześniej odległości widzimy dużą grupę ptaków różnych gatunków: śmieszka i mewa srebrzysta, łabędzie nieme, czaple siwe, kormorany, szpaki, krzyżówki.

Z dużej odległości widzimy rodzinne stadko – dwa dorosłe osobniki z licznym potomstwem. 

Nieco podpływamy, gasimy silnik. Choć ciągle daleko, charakterystyczne ubarwienie nie pozostawia miejsca na pomyłkę – to ohary! I to ohary lęgowe! 

Takich oharowych par wydających lęgi w Polsce jest zaledwie około stu. A my widzimy właśnie jedną z nich i to z licznym (7 piskląt chyba) przychówkiem. 

Łąki na trudno dostępnych wyspach wykorzystywane są do wypasu bydła. 

Jedyna tego poranka mijana przez nas na wodzie osoba 

Wypływamy z wąskich kanałów na szerokie wody jeziora Wicko Wielkie. W jednej z zatok widzimy olbrzymie stado ptactwa wodnego. Na policzenie i identyfikację za daleko nawet dla lornetki. A szkoda – jeśli gdzieś tu miały być inne niż pospolite gatunki, to gdzie indziej miały by się ukrywać? Staramy się powoli podpłynąć choćby na odległość strzału migawki. Ale nic z tego – ptactwo nie ma dziś ochoty na pozowanie. 

Po przeszło trzech godzinach już na pełnych obrotach wracamy do mariny. 

Przy południowej kawie towarzyszy nam mewa srebrzysta również zajęta posiłkiem.

Na więcej zdjęć zapraszam do Galerii.

Plażing z sieweczką

Po dopołudniowej wycieczce rowerowej na Uznam jedziemy na plażę w Warszowie. W to samo miejsce, co dzień wcześniej, czyli na lekko dziką plażę na wschód od gazoportu. 

Jak na dziką plażę, dziwnie dobra infrastruktura znajduje się w jej pobliżu – mam na myśli głównie parking, z którego jest tylko nieco ponad sto metrów do plaży. Jej dzikość bierze się pewnie z tego, że mało ludzi tu zajeżdża. Od zachodu granicę plaży wyznacza gazoport i ujście Świny z możliwością jego przekroczenia tylko promem; na wschodzie od bardzo popularnych Międzyzdrojów to już 15 minut jazdy samochodem; a na południe od Warszowa nie ma nic: niemal niezamieszkana południowa część wyspy Wolin i bardzo luźno zaludniona wyspa Karsibór.

O ile plaża w pobliżu drogi z parkingu jest jeszcze nieco zajęta przez może dwadzieścia, trzydzieści osób, to już oddalając się dwieście metrów na wschód, pozostajemy na plaży sami.

Najpierw kąpiel. Jak to zwykle bywa, po pierwszym mrożącym wrażeniu, przychodzi uczucie miłego chłodu wody. W morzu jest znacznie przyjemniej, niż na nagrzanej plaży.   

Niektórzy z nas wybierają klasyczny plażing, niektórzy – nie mogąc usiedzieć w miejscu – idą na spacer. Ten idący na spacer, idzie najpierw lasem wzdłuż wybrzeża, gdzie napotyka – ku swemu rozczarowaniu, ale zgodnie z logiką – niewiele ptaków. Są za to pozostałości umocnień wojskowych z czasów przed i powojennych. Ze dwa kilometry tak pewnie szedł, aż w końcu wyszedł na plażę, gdzie nie było już absolutnie nikogo. Co natychmiast dało się zauważyć po zwiększonej obecności ptaków – oprócz nudnych śmieszek, wron siwych, pliszek siwych i przelatujących w oddali nad wodą kormoranów (to pewnie te z kolonii widzianej dzień wcześniej), zdarzyły się i perełki: świergający na czubkach wydmowych krzewów świergotek leśny i ….

 

sieweczka obrożna! A dopiero co czytałem, że na tutejszych plażach zdarzają się lęgi tych ptaków. Sieweczka pozwoliła podejść do siebie dość blisko i nacykać dziesiątki zdjęć.

To bliźniaczo niemal podobny gatunek do dobrze mi znanej z Rębiszowskich Stawów  sieweczki rzecznej. A przede wszystkim – kolejny nowy gatunek na mojej rocznej liście. Popołudniowe plażowanie udane! Wracamy na naszą wyspę.

Po kolejnej pysznej rybie z wczorajszego połowu, idziemy na późnopopołudniowy spacer na Karsiborską Kępę poptasić.

Pierwszy na liście dziś żuraw  

Poderwał się zaskoczony naszą obecnością, a potem lotem muskającym trzciny odleciał kilkaset metrów. 

Na łasze piachu siedzi czajka

A blisko niej i pojedynczy batalion

Tuż obok na lustrze widzimy małe stadko batalionów

Z tej odległości obiektyw nie pozwala dostrzec faktu, że każdy batalion jest inaczej ubarwiony. Co utrudnia oznaczanie – zwłaszcza gdy widzimy nie stado a pojedyncze ptaki.  Jeden z nich w powiększeniu

Prześwietlone zdjęcie grupki batalionów w locie. Aczkolwiek nadal ciekawe, bo ukazujące ich kolorystyczną zmienność osobniczą.

Tu wczoraj stała siatka. Ponoć ślad naszego udeptywania trzcin będzie widoczny jeszcze i w następnym roku, nieco ułatwiając obrączkowanie następcom.

Dzień się powoli kończy. Wieczorny połów na Świnie 

Kolejny bogaty we wrażenia dzień kończymy podziwiając zachód słońca z ogrodu przy Ptaszarni. Jest piątkowy wieczór. Co człowiek robi w piątkowy wieczór? 

Słucha listy i z wolna popija białe chłodne…

Słońce przez tanie białe wino zdjęte komórką

Przyroda idzie spać. Pora i na nas…

Uznam Rowerem

Przedpołudniowa wyprawa rowerami i promem do rezerwatu Karsiborskie Paprocie. Wbrew nazwie rezerwat nie jest położony na wyspie Karsibór, lecz na sąsiedniej wyspie Uznam, na której leży również Świnoujście. Wybieramy się na odludną południową część wyspy.  

Do dziś, tyle lat po przyłączeniu Pomorza Zachodniego do Polski, Uznam nie jest połączony z resztą kraju żadną drogą lądową. Tunel do Świnoujścia jeszcze się buduje, a kolejne terminy oddania do użytku nie brzmią optymistycznie. Jedynym sposobem dostania się tam z reszty Polski są dwie przeprawy promowe – jedna w samym Świnoujściu, druga z okolic mostu drogowego Wolin-Karsibór. I z tej drugiej przeprawy położonej tylko kilka minut jazdy rowerem od nas przedostajemy się na na Uznam.

Takim promem za chwilę popłyniemy. 

Przeprawa jest bardzo sprawna. Oczekiwanie na prom i sam czas na wodzie to znacznie mniej niż pół godziny. W końcu na co dzień wielu mieszkańców tych okolic korzysta z tej drogi codziennie w drodze do pracy czy szkoły, więc musi działać sprawnie.  Chyba.

Za nami Karsibór

Tylko pierwszy kilometr pokonujemy ścieżką asfaltową wzdłuż drogi do Świnoujścia. Po chwili skręcamy w las

Jesteśmy na terenie Torfowisk Uznamskich i Karsiborskich Paproci.

Ale największą część trasy pokonujemy ścieżką rowerową wzdłuż Kanału Piastowskiego.

Kanał powstał w XIX wieku, więc jako on piastowski.

To tędy płyną ładunki morskie do i ze Szczecina. Do niedawna tylko drobnica, bo tor wodny miał 9,5m głębokości. Teraz jest pogłębiany do 12,5 metra, co umożliwi pływanie tędy również i statkom oceanicznym.

Materiał pochodzący z pogłębiania toru wodnego trafia na pola refulacyjne. Jest ich kilka w całym obszarze Zalewu Szczecińskiego, bo i olbrzymie masy piachu i ziemi trzeba wydobyć i jakoś zagospodarować. Tworzone są na przykład nowe wyspy na Zalewie (Brysna i Śmięcka), na których mają powstać ptasie rezerwaty.

Trafiamy na jeden z takich obszarów składowania refulatów. Widok nieoczekiwany – między lasem a wodami Zalewu powstała pustynia o powierzchni kilku hektarów.

 

Pełno tu skarbów z dna wydobytych

Latarnie w miejscu, gdzie szeroki Zalew Szczeciński wpływa do wąskiego na niewiele ponad 100 metrów (licząc w dnie) kanału.

Na drzewie przy latarni usiadł bielik 

Natrafiamy na ślady żerowania bielika: w jednym miejscu jadł kormorana, w drugim sporą rybę, sądząc po wielkości łusek.

Po karsiborskiej stronie kanału kolonię lęgową mają kormorany. Oprócz mew to najczęściej widywane przez nas ptaki na morzem.

Falochrony ochraniające wejście do kanału

Rzut okiem przez Zalew na południe w kierunku Szczecina

Holownik pilotujący niewiele większą jednostkę

Już bez wjeżdżania do lasu wracamy na prom ścieżką wzdłuż kanału. Na Karsiborze zahaczamy jeszcze o pozostałości bazy U-botów z czasów wojny.

Kawa przy karsiborskiej marinie. Towarzyszą nam podloty dymówek

A nad nami kołują bieliki. W pewnej chwili były ich aż cztery.

Nie była to ani ptasia ani szczególnie fotograficzna wyprawa. Tylko ja dźwigałem aparat ze sobą. Więc dla odmiany zapraszam do Galerii na moje własne zdjęcia mew – bo ich było dziś najwięcej.

Wieczorne obrączkowanie na Karsiborskiej Kępie

Po pierwszym obiedzie w Rybaczówce na wyspie Karsibór meldujemy się w agroturystyce Ptaszarnia. Po lekturze internetu i wcześniejszej rozmowie telefonicznej z gospodynią Panią Adrianną mamy spore oczekiwania co do miejsca naszego pobytu przez następne trzy dni. Co nieczęste, rzeczywistość zaskoczyła nas pozytywnie – z pewnością nie jest to przeciętna agroturystyka nastawiona na masowego turystę, lecz dobrze przemyślany sposób na życie. Życie pracowite, biorąc pod uwagę dbałość o gości, ale i nie pozbawione przyjemności: nie tylko o ptakach można było z gospodarzami porozmawiać, ale i o winie, dobrym jedzeniu, starociach i fotografii. 

Za pośrednictwem Pani Adrianny jeszcze pierwszego dnia późnym popołudniem jesteśmy umówieni z Panem Grzegorzem – lokalnym ornitologiem. Początkowo myśleliśmy o ptasim spacerze po Kępie Karsiborskiej lub pobliskich lasach, ale ze względu na porę roku trudno by było o rzadkie obserwacje. Ostatecznie wybraliśmy udział w obrączkowaniu ptaków, do czego Pan Grzegorz ma uprawnienia i czynnie je wykorzystuje.

Idziemy w trójkę na Kępę Karsiborską – część wyspy Karsibór będącą rezerwatem ptaków, którego właścicielem jest OTOP. To tylko około 20 minut spacerem od Ptaszarni. Pan Grzegorz ma cały sprzęt ze sobą – tyczki, siatki, wagę, miarkę, obrączki i notatnik.

Obrączkować będziemy ptaki żyjące w trzcinach – to tylko kilka gatunków, ale dość licznie tu występujących. Gdy już dochodzimy do szerokiego pasa szuwarów oddzielających nas od delty Świny, Pan Grzegorz wybiera miejsce odpowiednie do rozstawienia siatki. Ale najpierw trzeba utworzyć przecinkę – tzn. własnymi nogami musimy wydeptać długi na prawie dwadzieścia metrów i szeroki na metr pas trzcin.

W przygotowany pas stawiamy tyczki. „My”, bo mnie ręce swędzą i stać z boku nie mogę. Robię więc za pomocnika obrączkarza – niezłe zajęcie. A Dorota cyka zdjęcia do niniejszej fotorelacji.

Skręcanie tyczek

Ustawiamy tyczki w podmokłym dnie. Parę razy wodą górą do kaloszy mi się wlała.

Pierwszy segment gotowy. Jeszcze trzy takie – łącznie niemal 20 metrów. 

Siatka pomiędzy słupkami zwisa swobodnie, aby ptaki nie odbijały się od niej, a wpadały jak do worka. Wystaje ponad trzciny, ale i wchodzi głęboko w dół trzcin, aby łapać różne gatunki.

Na pierwszego ptaka przychodzi nam poczekać. Kręci się wokół kilkanaście osobników kilku różnych gatunków, ale do siatki nie wlatują. Pomaga w końcu wabienie głosem. Tuz obok mnie pierwsza w siatkę trafia rokitniczka. Ornitolog szybko i delikatnie podejmuje ją, chowa do woreczka przy pasie i wraca do stanowiska. Tam ją ogląda, określając płeć, wiek i ogólny stan. Mierzy długość lotek

obrączkuje

i wpisuje dane do kajetu

Teraz i ja mogę ją wziąć w ręce. Pan Grzegorz pokazuje mi, jak rozpoznać płeć rokitniczki, u której dymorfizm płciowy nie występuje. Szukamy plamy lęgowej i oglądamy stek, co podpowiada nam, że to samiczka, która w tym roku zniosła i wysiadywała jaja.

Najbardziej ekscytujące dla mnie okazuje się nie samo łapanie ptaków, ale ich wypuszczanie  

Choć to przecież tylko oddanie odebranej na chwilę wolności. 

Cała operacja trwa z dziesięć minut – w tym czasie do siatki trafia trzciniak.

Jeszcze w siatce widać, że mamy niespodziankę – ten osobnik już ma obrączkę. Czyżby Pan Grzegorz już się z tym trzciniakiem wcześniej widział? Chyba nie – obrączka jest innego typu.

Odczytywanie obrączki

Ten trzciniak przyleciał do nas z okolic Budapesztu! Dla obrączkarza to cenna zdobycz, bo nie założenie obrączki jest ważne, ale miejsce jej odczytania. Choć to dopiero drugi ptak, Pan Grzegorz już uznaje dzień za udany.

Spisanie danych z obrączki

Też oglądam trzciniaka i zwracam go naturze

W odstępach kilkuminutowych wpadają w sieci kolejne rokitniczki i parę trzcinniczków. Jeden z nich znowu mam obrączkę. Tym razem spod San Sebastian w Hiszpanii! Aż nie chce się wierzyć, że taka kilkunastogramowa kulka pierza może przelecieć dwa tysiące kilometrów! Chyba dobry wiatr miał albo zabrał się na gapę z czymś większym. 

Najgłośniejsze i najaktywniejsze wokół nas były potrzosy, ale długo żaden z nich nie wpadł w sieć. Był to jedyny gatunek na tyle sprytny czy uważny, że był w stanie w ostatniej chwili siatkę zobaczyć i albo nad nią przelecieć, albo zawrócić. Albo odbić się od niej i odfrunąć. Jego słabością okazało się silne poczucie terytorialności – nie mógł zdzierżyć, że w pobliżu odzywał się inny samiec. I tak krążyłem z telefonem nadającym ciągły śpiew potrzosa, aż jeden z wyzwanych na pojedynek samców wpadł. 

Sporo krzyku narobił też przy obrączkowaniu. Na szczęście nic ani temu potrzosowi ani innym obrączkowanym ptakom się nie stało. Wszystkie szybko wracały do swych codziennych zajęć w pobliżu.

Wisienką na torcie był samczyk wąsatki. Co najmniej dwie pary tych ptaków kręciły się wokół nas, ale żaden nawet nie zbliżył się do siatki. Do czasu…

Każdy ptak podlega również ważeniu. Zastanawiałem się, jak to się robi. Można na przyklad ważyć ptaka w woreczku a potem sam woreczek, wyznaczając tym samym wagę  netto ptaka. Ale o takiej metodzie nie pomyślałem. Okazuje się, że ten rozmiar ptaków doskonale się mieści w tubce po filmie fotograficznym – ani nie udusi się, bo operacja trwa parę sekund, ani nie jest w stanie uciec. 

A skoro o fotografowaniu mowa – Dorota w międzyczasie zdjęła ohara.

To nasz pierwszy tutejszy ohar, a drugi w tym roku. Pierwszego widzieliśmy zaledwie parę dni wcześniej nad Wartą, ale tamta obserwacja była bardzo krótka i bardzo odległa. I bez zdjęcia. Ten ohar dał się zdjąć i nad wodą i w locie. 

Ładna i bardzo rzadka to u nas kaczka. Jej lęgową populację w Polsce szacuje się na zaledwie 100-120 par. A ten nasz osobnik – jak się za dwa dni okaże – jest tu lęgowy!

W siatkę złapaliśmy tego wieczora kilkanaście ptaków wszystkich oczekiwanych gatunków: po jednym trzciniaku, potrzosie, wąsatce i brzęczce i po kilka trzcinniczków i rokitniczek.

Ciekawa przygoda! Do pokoju wracamy o zmierzchu nadjedzeni przez bąki i komary.

Bardzo dzika plaża

Po ostatnim niespiesznym śniadaniu w Rzeczpospolitej Ptasiej wyruszamy w dalszą drogę na północ. Naszym celem jest gospodarstwo agroturystyczne Ptaszarnia na wyspie Karsibór, ale nasz sprytny plan zakłada, że środek dnia spędzimy mocząc nogi w Bałtyku. A pogoda jest obiecująca. 

Pierwszy przystanek robimy w Międzyzdrojach. Po krótkim spacerze do molo i południowej kawie zmykamy stamtąd prędziutko. Sezon się jeszcze nie zaczął, jest środek dnia w środku tygodnia, a już trudno się w tłumie poruszać. I samo miasto zrobiło na nas jak najgorsze wrażenie. Nie polecamy!  

Ale byliśmy przygotowani na tę okoliczność – jedziemy w stronę Świnoujścia, gdzie w pobliżu gazoportu są jeszcze plaże reklamowane, jako puste i dzikie. Tym razem nie rozczarowujemy się. Jest pusto i ciepło. Jest pięknie!

Międzyzdroje w zasięgu wzroku, a jakbyśmy w innym świecie się znaleźli. Być może bliskość nowej inwestycji – gazoportu – powoduje, że turyści tu nie docierają. 

Wschodni falochron gazoportu 

To nasza pierwsza kąpiel w Bałtyku od ….. ilu lat? Dwudziestu paru? 

Po kąpieli mamy jeszcze czas na krótkie zwiedzanie okolicy. Trzymamy się morza. Spacer falochronem centralnym

 

Ciekawie wygląda budowa falochronu – beton podawany jest na kilkaset metrów systemem  betoniarek z długimi wysięgnikami.

Widok na wiatrak na końcu mola zachodniego

Na morzu

Dziś zaledwie liznęliśmy nadmorskie klimaty i nabraliśmy jeszcze większego apetytu na znacznie więcej. A będzie niejedna okazja w najbliższych dniach. Zwijamy się i jedziemy do Karsiboru, gdzie czeka nas Przygoda.

Zdjęcia Doroty w Galerii.

W Rzeczpospolitej Ptasiej wieczór ostatni

Długi pogodny wieczór przed nami. Już bez pośpiechu ponownie idziemy Ptasim Szlakiem – tym razem już sami. Mamy zamiar dojść do końca ścieżki, czyli do Czwartego Mostu.

Można i na rowerze, bo Betonka całkiem równa, ale wiemy już, że ptaki z rowerem i aparatem ciężko pogodzić.

Bocian wypasający krzyżówki.

W centrum kadru bóbr – nie ostatni tego wieczora.

Z Ptasiego Szlaku widzimy odległą o około cztery kilometry w linii prostej wieżę obserwacyjną na Czarnowskiej Górce. To ta wieża, z której mimo dwóch prób, nie zobaczyliśmy żadnych ptaków. 

Gdy dochodzimy do znanej nam już nowej platformy, zaczyna się odpowiednie światło. 

Nieco dalej widać już Czwarty Most – najdalszy punkt na dzisiejszej trasie.

Przy Czwartym Moście znajduje się stara czatownia. Dziś używana już tylko przez jaskółki 

Widok z mostu

Tu kończy się dostępna dla ogółu ścieżka – dalsza część Parku Narodowego jest pod ścisłą ochroną.

Gdy stoję na moście, pode mną przepływa niezdający sobie sprawy z mojej obecności bóbr. Co za bliskie spotkanie!

Ptaków w czasie całego spaceru widzimy dużo, ale ciągle tych samych gatunków. Pora chyba zmienić miejscówką. Jutro w południe będziemy już moczyć nogi w Bałtyku.

Więcej zdjęć ze spaceru w Galerii.

W Słońsku dzień trzeci

Porankiem ostatniego pełnego dnia w Rzeczpospolitej Ptasiej jedziemy na wycieczkę rowerową na prawy brzeg Warty. To również część Parku Narodowego Ujścia Warty, gdzie wytyczono szlak zwany „Na dwóch kółkach przez Polder Północny”. Oprócz samej ścieżki przygotowano tu około dwudziestu przystanków z tablicami informacyjnymi dotyczącymi okolicznej przyrody, ścieżki przyrodnicze i wieże widokowe. Całość ma około 30 kilometrów, ale trasę można swobodnie modyfikować i zrobić 10 albo 50km. Całość niesamowicie płaska – suma przewyższeń na tej trasie to zaledwie 14 metrów.

Do miejsca startu znajdującego się na prawym brzegu Warty nie jest daleko, pewnie niecałe 10 kilometrów, ale że mamy dalej idące plany na popołudnie (Kostrzyn), podwozimy się samochodem.  Najbliższe przeprawy drogowe na rugą stronę rzeki znajdują się o ponad 20km na wschód i na zachód – niedaleko, można by się przejechać, ale wolimy skorzystać z lokalnej atrakcji – promu w Kłopotowie. 

Nie prowadzi do niego żadna droga asfaltowa, obsługuje jedynie ruch bardzo lokalny – zapewniając rolnikom i służbom Parku dojazd na łąki. Nie ma rozkładu jazdy – w godzinach 8-16 kursuje na żądanie, zabierając za jednym razem co najwyżej dwa samochody osobowe. Ruch niewielki – w najmniej ruchliwe dni przepływa rzekę zaledwie kilka razy dziennie.

Widok z promu na drugi brzeg Warty

I na górny bieg rzeki

Jak widać, niebo i lustro wody czyste, spokojne i bezwietrzne – dobra pogoda na rowery. 

Polder Północny to przede wszystkim łąki poprzecinane kanałami i rowami melioracyjnymi. Trochę trzcin, sporo krzaków, niewiele drzew – dobre siedlisko dla wielu gatunków ptaków. 

Na jednym z pierwszych przystanków tablica obiecuje bogactwo drapoli  

I faktycznie – widzimy jastrzębia, myszołowy, błotniaki stawowe, kanie rude i bieliki. Ale największą dla mnie atrakcją jest orlik krzykliwy – pierwszy w życiu. Szybował nad łąkami, ale zanim zsiadłem z roweru i wyciągnąłem sprzęt, oddalił się poza zasięg zooma – zdjęcia wiec nie ma. Ale na lornetkę starczyło. 

Na zdjęcie załapała się jedynie kania ruda

Jedziemy równolegle do Warty, czasem blisko jej nurtu. Docieramy do kolejnego przystanku i przyglądamy się drugiemu brzegowi. Wygląda znajomo – przecież pierwszego wieczora dotarliśmy tam na piechotę!

Podlot dymówki oczekuje na pokarm na daszku wiaty

Dojeżdżamy do ścieżki przyrodniczej, gdzie rozstajemy się z nurtem Warty i pod kątem prostym skręcamy na północ. 

Prowadząc rowery, po lewej stronie mamy wysokie trzciny, po prawej stojącą wodę niewielkiego zbiornika. Miejsce to na lęgi wybrały sobie rybitwy czarne.

Po paru kilometrach dojeżdżamy do wieży widokowej. Jest niemal południe, niewiele ptactwa z niej widać. Ale za to słychać dobrze dwa derkacze. A że do tej pory nie pojawiły się w Przecznicy, dopisuję gatunek do listy rocznej. 

Po ponad trzech godzinach i pokonaniu niemal 30 kilometrów domykamy pętlę. Tempo było niespieszne, bo i przyroda wokół warta była licznych przystanków i rosnący upał nie sprzyjał wyścigom.

Szybko przesiadamy się na cztery kółka i na krótki odpoczynek jedziemy do pobliskiej Witnicy. Lokalny browar częstuje nas widokiem licznych piw. Wierzymy, że pysznych.

Tym razem bez osobnej galerii. Kilka ładnych zdjęć Doroty wplotłem w powyższą opowieść.

Żywa ruina miasta

Popołudniem trzeciego dnia jedziemy do Kostrzyna. Miasto-twierdza leży w widłach Odry i uchodzącej doń Warty a z pozostałych stron otoczone jest mokradłami. Lokalizacja, która według zamysłu budowniczego twierdzy miała gwarantować ochronę jego mieszkańcom, okazała się w 1945 roku śmiertelną pułapką: Armia Czerwona nie mogąc przez 60 dni zdobyć miasta, zniszczyła je niemal kompletnie bombardowaniami.   Jest to najbardziej niszczone wojną miasto w Polsce – ani tego faktu, ani samego miasta i jego historii w ogóle nie znaliśmy przyjeżdżając tu. A warto było, jak się okazało.

Choć historia miasta sięga czasów piastowskich, punktem zwrotnym w jego rozwoju była decyzja Jana Hohenzollerna, władcy Marchii Wschodniej w połowie XVI wieku,  o przeniesieniu tu swej rezydencji i uczynieniu z niej twierdzy. Rozbudował on zamek a całe miasto otoczył fortyfikacjami. 

Tak to wyglądało 

Tak wyglądało miasto przed 1945 rokiem

A tak wyglądają okolice zamku – kiedyś i dziś

Jak widać, starego miasta nigdy nie odbudowano. Po wojnie niezamieszkałe ruiny przejmowała przyroda. W końcu znalazły się środki, by te zarośnięte resztki choć trochę oczyścić a dawne ulice odsłonić, tworząc napowietrzną ruinę-muzeum.

I tymi wyimaginowanymi uliczkami spacerujemy sobie w środowe popołudnie.

Ulica prowadząca do kościoła

Na Placu Ratuszowym

Ceglany ostaniec

Schody donikąd

Patrzymy na fragment miasta, gdzie stał kiedyś pałac pokazany na planszy

Zachowane – a może odbudowane? – fragmenty murów obronnych twierdzy

Znając kontekst historyczny, spacer po mieście-cmentarzu zrobił na nas olbrzymie wrażenie. A im więcej czytamy o tym miejscu, tym większe ciągle robi. Warto tu zajrzeć!

Tuż za miastem jest miejsce, gdzie Warta wtacza swe wody do Odry. Jedziemy tam.

Dziś to jeden punkt, ale kilkaset lat temu, zanim zaczęto regulować rzekę i osuszać jej ujście, Warta oddawała swe wody Odrze licznymi zmieniającymi się okresowo ujściami.  

Po lewej stronie zdjęcia Warta, po prawej Odra. Wody mieszają się mniej więcej w środku kadru.

Na zdjęcia Doroty z Kostrzyna i ujścia Warty zapraszam do Galerii.

Rzeczpospolita Ptasia – dzień drugi

Oprócz samego kajakowania wiele innych ciekawych rzeczy tego dnia się wydarzyło.

Dzień zaczynam dobrze przed śniadaniem, choć nie o świcie niestety. W czasie niedalekiego porannego spaceru szukam przede wszystkim rybitw, ale pierwsze spotykam bociany białe – kilkanaście osobników w jednym miejscu. Nie sejmik to jeszcze – zlatują się tu okoliczne bociany na suto zastawiony szwedzki stół. 

I jeden bocian czarny też przeleciał…

Rybitwy nie rozczarowały. Oprócz znanej mi już z okolic Lwówka rybitwy rzecznej oraz spotkanych tu dzień wcześniej rybitw czarnych, widzę też jedną rybitwę białoskrzydłą – nowy gatunek na liście rocznej! Ale do zdjęć pozowały tylko czarne. 

Wykadrowane zdjęcie rybitwy lecącej nad polem tataraku. Prześwietlone i zrobione ze zbyt dużej odległości, by było bardzo ładne. Podpowiem, czego szukać w tym kadrze – należy zwrócić uwagę na kształt skrzydeł ładnie komponujący się z rozchylającymi się liśćmi tataraku.   

Nieco inne ujęcie tej samej rybitwy. W tym momencie jej głowa wisi ona niemal nieruchomo a ruszają się tylko skrzydła. Wypatruje w ten sposób ryb i owadów w wodzie. Taktyka jak u pustułki na przykład. Zdjęcie już bez kadrowania, więc i ptak mniejszy.

Dwa dużo lepsze technicznie zdjęcia również rybitwy czarnej zawisającej nad wodą.

Wracając do agroturystyki Dudek, widzę pod samym budynkiem dudka właśnie. To mój pierwszy naocznie stwierdzony dudek w tym roku – ale nie pierwszy w ogóle. Jednego z pierwszych dudków w Polsce tej wiosny słyszeliśmy w kwietniu nad Baryczą.

Po śniadaniu Pani Engel – gospodyni naszej agroturystyki i animatorka stowarzyszenia Rzeczpospolita Ptasia – zabiera nas na spacer ornitologiczny ścieżką przyrodniczą zwaną oficjalnie „Ptasim Szlakiem”, a nieoficjalnie Betonką. Jedna i druga nazwa jest trafna.

My zabieramy nasz sprzęt – lornetki i lustrzanki, Pani Engel swój – lornetkę i niezłą lunetę.

Jeszcze przed wejściem na Betonkę znak przypomina nam, że wkraczamy do ptasiego królestwa.

„Ptasim Szlakiem” to tylko 2 kilometry drogi po betonowych płytach. Zaczyna się wiatą, przy której zostawiamy samochód. Pani Engel wyjaśnia nam historię tego miejsca: jak zmieniał się bieg Warty, jak ją przed stuleciami zaczęto regulować a rozlewiska osuszać i jak w końcu doceniono walory tego obszaru, tworząc w 2021 roku nasz najmłodszy Park Narodowy – „Ujście Warty”.  

Pora roku nie ptasia, więc oglądanie ptaków przeplatamy rozmowami o nich.

Przed nami podrywa się stado gęgaw, których tu setki naliczyłem. Uwagę zwrócił nieco innego innego kształtu i koloru osobnik na czele stada. Szybki rzut lornetką i okazuje się, że widzimy… ohara! To mój pierwszy ohar w Polsce nie tylko w tym roku, ale od początku moich ptasich obserwacji. Szkoda tylko, że tak daleko, bo przyjemność nie ta sama.

Na przełomie zimy i wiosny całe te łąki są po wodą. Czasem jest tu na metr głęboko. Ten rok był jednak suchszy i woda zeszła bardzo szybko. Na tym zdjęciu to tylko namiastka. 

Podążamy meandrującym biegiem Postomii.

Ptactwa – zgodnie z oczekiwaniami – niewiele. Głównie gęgawy, czaple siwe, krzyżówki, łabędzie, pliszki żółte, rybitwy, skowronki, kukułki, potrzeszcze,…. – może 30 gatunków był zalewie naliczył. A w okresie wiosennym i jesiennym jest ich tu ponad 200. 

Dziś dochodzimy tylko do pierwszej, nowej wieży obserwacyjnej, bo zaplanowany czas wycieczki się kończy. Wrócimy tu jeszcze i pójdziemy sami do końca trasy.

Wracamy do miejsca, gdzie wycieczka się rozpoczęła. Zaglądamy do wiaty – zajmują ją dymówki, które zbudowały w niej kilkanaście gniazd. Niektóre podloty już poza gniazdem.,

Ponad 3 godziny zeszły nam prędziutko. Jak to w miłym towarzystwie bywa.

Słońce coraz niżej, pogodne niebo, więc i światło powinno dopisywać. Po kajakach i obiedzie zwiedzamy wieczorem atrakcje Słońska i okolic. Dokąd by nie pójść, idziemy jakimś ptasim szlakiem, których kilka wytyczono na tym terenie. Sowa na murze starego młyna na Szlaku Kani.

Niektórzy z nas są zakręceni na punkcie starych cmentarzy, zwłaszcza ewangelickich i żydowskich. Wybieramy się więc na nieźle zachowany fragment poniemieckiego cmentarza w centrum Słońsku. 

Pomnik ku czci ofiar Wielkiej Wojny. Chyba każda miejscowość niemiecka stawiała takie pomniki w latach dwudziestych XX wieku – dużo ich i na naszych terenach z Przecznicą włącznie, choć niekoniecznie tak dużych i tak dobrze zachowanych.

Ładny, już współczesny detal

Jeszcze raz jedziemy sprawdzić, co widać z wieży widokowej za Słońskiem. Sama wieża całkiem nieźle się prezentuje. 

Ale ptaków z niej nie widać, bo ich tam nie ma. 

W konstrukcji wieży gniazdo uwiły dymówki – czeka aż sobie pójdziemy, by nakarmić młode. 

Do „Dudka” wracamy bocznymi drogami, ciesząc się światłem zachodzącego słońca i wieczorną ciszą. 

Pożar w oknach Stacji Pomp

Koniec ciekawego intensywnego dnia. Na jutro też już mamy dobry plan! 

Na zdjęcia Doroty zapraszam do Galerii 

Kajakiem po Postomii

Drugi dzień w Rzeczpospolitej Ptasiej spędzamy rozmaicie. Łamiąc chronologię wydarzeń, w tym odcinku opiszę i zilustruję środkową część dnia spędzoną w kajaku. Reszta tego dnia poczeka na kolejny wpis.

W południe, gdy już ciepło ale nie gorąco decydujemy się spróbować naszych sił na wiosłach. Sprawa nie jest oczywista, bo stan wód jest niski a wegetacja niemal w szczycie rozkwitania i typowe szlaki kajakowe mniejszymi ciekami są niedostępne, a z kolei spław szerokim czystym nurtem Warty nas nie interesuje. Poradzono nam, by spróbować trasę od Stacji Pomp do miejsca, gdzie struga wpada do Postomii i dalej tą rzeką na wschód. Wadą tej trasy jest to, że nie można zatoczyć koła, a też nikt nas nie przywiezie, więc trasę trzeba zrobić wte i wewte. 

Kajak wodujemy tuż przy domu, w którym mieszkamy. Nigdy razem wcześniej nie kajakowaliśmy, więc z ostrożności zakładamy kapoki i zabieramy tylko jedną – tę bardziej znoszoną – lustrzankę.

Wiemy z góry, że przeprawa nie będzie łatwa, bo wieje wiatr a trasa mocno już zarośnięta grążelem. Mamy jednak nadzieję, że na dalszym szerszym odcinku lustro czystej wody będzie szersze.

Z rzadka wśród grążeli spotykamy lilie wodne.

Powolna i cicha podróż wodą pozwala na obserwowanie przyrody z innej perspektywy i z bliska.

Poloty dymówki oczekujące na podanie pokarmu przez rodziców 

Płochliwa na ogół czapla siwa też dała nam blisko podpłynąć. Pewnie rzadko jest niepokojona o strony wody.

W Przecznicy w ogóle nieobecne, na Pogórzu rzadkie, pliszki żółte liczne są tutaj niczym pliszki siwe u nas. I podobnie mało płochliwe. Polując na owady, chodzą po liściach grążeli, jakby chodziły po wodzie.

Liczne są tu również czajki dużymi stadami przemieszczające się pomiędzy żerowiskami. 

Pokonawszy najtrudniejszy odcinek wpływamy na wody rzeki Postomii. Nurt nieco tylko szerszy, ale i mniej zarośnięty – wiosłuje się znacznie łatwiej. 

Ten łabędź miał nieco pecha. Zobaczył nas z oddali, ale że jedyny wolny pas startowy biegł w naszą stronę, długo nie mógł się zdecydować na start. W końcu się odważył i wziął rozbieg w naszym kierunku, tworząc dla nas ładne widowisko.

Zbliżenie na świteziankę

Zaniepokojone młode łyski – rodzice pewnie gdzieś są w pobliżu 

Malowniczy most na Postomii. Przy kolejnym już zawrócimy, bo zmęczenie i słońce dają sie we znaki, a przed nami drugie tyle dystansu.

Zanim zawrócimy napotykamy jeszcze dwa martwe bobry rozkładające się w wodzie. Jak się później dowiadujemy, bobry mają się tu na tyle dobrze, że wprowadzono odstrzał tych zwierząt w liczbie 100 sztuk. Dało to sygnał również lokalnej ludności do samodzielnego rozprawiania się z bobrami poza tym limitem. Nie tylko się tu o nich strzela, ale i podpala się ich żeremia.  

W drodze powrotnej zatrzymuje się na chwilę na trudno dostępnym od strony lądu pastwisku, gdzie poprzedniego wieczora widziałem jakieś siewkowate. Mam szczęście – parka łęczaków ciągle tu jest.

Jeszcze jedna czapla siwa i jesteśmy z powrotem.  

Pokonaliśmy zaledwie piętnaście kilometrów, ale zmęczenie jest jak po pięćdziesięciu. Barki będą mnie bolały jeszcze przez dwa dni. Ale warto było!