Miesiąc: luty 2022

Niech żyje Ukraina

 Слава Україні! Ще не втрачена Україна, поки ми живі!

Myślami od kilku dni jesteśmy z naszą rodziną i znajomymi na Ukrainie – szczególnie tymi w Kijowie i pod Lwowem.

Pomóżmy im tak, jak każdy z nas może. My dołączyliśmy do zbiórki na siepomaga

Albo kupcie gadżet – „Z głową w gwiazdach” przeznacza pieniądze z ich sprzedaży również na pomoc dla Ukrainy.

Za Nysą Łużycką

Od dawna planowaliśmy wycieczkę do Goerlitz. Byliśmy tam już parę razy, ale głównie przelotem. A że lista obiektów wartych uwagi jest na tyle długa, z góry założyliśmy, że miasto to zasługuje na dwie a może i trzy osobne wizyty. A to blisko przecież, więc od nas wyskoczyć tam można nawet i na pół dnia po śniadaniu.

Stare miasto warte jest zobaczenia z wielu powodów. Dla porównania z bliźniaczym Zgorzelcem, który był kiedyś prawobrzeżnym przedmieściem miasta głównego. Dla uczucia pewnej swojskości wynikającej z podobieństw Zgorzelca/Goerlitz z naszą rodzinną Jelenią Górą. Dla doświadczenia łużyckiej odrębności Goerlitz w porównaniu z innymi miastami niemieckimi. I w końcu ze względu na bogate zbiory muzealne związane z historią Śląska – paradoksalnie, bogate śląskie zbiory zachowały się w niedotkniętym wojną łużyckim Goerlitz. No i praktyczne powody nie są tu bez znaczenia – jest to jedyne tak duże miasto w Niemczech, które można komfortowo odwiedzić w ramach krótkiego dziennego wypadu. 

Dziś pada. Na krótko tylko zatrzymujemy się pod pałacem w Łagowie. Bo nigdy tam nie byliśmy, a ładny to pałac. Pasowałby do krajobrazu Doliny Pałaców i Ogrodów, gdyby tylko był bliżej.

Zatrzymujemy się po polskiej stronie i wybieramy spacer prawym brzegiem Nysy, by podziwiać panoramę Goerlitz i by przejść się mostem staromiejskim ponownie łączącym miasto z  jego dawnym przedmieściem.  

Jeszcze po polskiej stronie, na nadnyskim bulwarze, podchodzimy do domu Jakuba Boehme – szewca i śląskiego mistyka. Ważna to postać dla duchowej kultury naszego regionu. Najwięcej i najciekawiej czytałem o nim w książkach Henryka Wańka – chyba w „Opisie podróży mistycznej z Oświęcimia do Zgorzelca”. A i sam Waniek to też mistyk – Śląska, Karkonoszy i samych Gór Izerskich. Polecam jego lektury z „Finis Silesiae” na pierwszym miejscu.

Wizytę w mieście zaczynamy od Muzeum Górnośląskiego Towarzystwa Nauk. A raczej chcieliśmy zacząć, ale dopadła nas niemiecka rzeczywistość  – w wielu miejscach w Niemczech karty kredytowe nie są jeszcze akceptowane. Problemem było to już 20 lat temu, jest i teraz. Zwiedzamy więc miasto w poszukiwaniu bankomatu i po  dłuższym spacerze wracamy. Dłuższym, bo lokalna koncepcja urbanistyczna zakłada, że w mieście mają mieszkać ludzie, a nie banki, apteki czy inne czysto komercyjne instytucje.  

Patrząc na wyludniające się centra naszych miast, akurat ten element niemieckiego Ordnungu chętnie bym do Polski przeniósł. Nawet kosztem dodatkowego spaceru do najbliższego bankomatu.

O wizycie w Muzeum Towarzystwa Nauk mógłbym napisać osobny artykuł i to nie jeden, biorąc pod uwagę konteksty. Krótko tylko wspomnę. Założycielem Górnośląskiego Towarzystwa Naukowego (Oberlausitzische Gesellschaft der Wissenschaften) był między innymi Adolf Traugott von Gersdorf, właściciel Pobiednej i tamtejszego pałacu. Był to człowiek wielkiego umysłu i wielkiego entuzjazmu do nauki i przyrody. Wkrótce doczeka się on tablicy pamiątkowej wystawionej staraniem Marcina Wawrzyńczaka (Wielka Izera) i tłumaczenia jego pamiętników z podróży. Mnie von Gersdorf interesuje z innej przyczyny – na przełomie XVIII i XIX wieku przywiózł on z podróży po Europie technikę preparowania ptaków i sam zgromadził pokaźną ich kolekcję w pałacu w Pobiednej. O ile wszelkie inne swoje zbiory (olbrzymią bibliotekę, instrumenty naukowe, grafiki) przekazał na rzecz Muzeum, to kolekcję ptaków prawdopodobnie pozostawił w pałacu żonie. Dalszy los tych zbiorów nie jest znany.  Więc szukam śladów i tropów. 

Biblioteka Muzeum – część tych zbiorów pochodzi z pałacu von Gersdorfa.

Sam Traugott oraz obraz przedstawiający scenę zakładania Towarzystwa Naukowego 21 kwietnia 1779 roku – jedną z najstarszych i istniejącą do dzisiaj instytucję naukową w Europie.   

Gersdorf interesował się m.in. mineralogią, kartografią, grafiką, meteorologią, elektrycznością, ornitologią, systematyką świata przyrody, był podróżnikiem i górołazem. Obok na zdjęciu model układu Ziemia-Słońce z gabinetu Gersdorfa w Pobiednej.

A to maszynka do wytwarzania napięcia elektrycznego i jego magazynowania w baterii butelek lejdejskich. Kto nie spał na fizyce w 7 klasie, ten pamięta…

Tak zmagazynowaną energię elektryczną Gersdorf wykorzystywał w różnych celach: do leczenia chorób nerwowych czy do tworzenia figur Lichtenberga (na zdjęciu poniżej)

Z towarzystwa nauk wszelkich z czasem stało się ono głównie instytucją badającą historię i kulturę. Jeszcze w XIX wieku wszystkie jej eksponaty przyrodnicze zostały przekazane nowopowstałemu Muzeum Przyrodniczemu w Goerlitz (Senckenberg Museum für Naturkunde Görlitz). I do tego muzeum wybierzemy się przy okazji następnej wizyty w tym mieście. Tym razem pozostaje nam tylko rzucić okiem na gablotkę przypominjącą dawne zbiory ornitologiczne.

Muzeum jest dużo bardziej różnorodne, niż wynikałoby to z mojego opisu. Warto zapłacić 6 Euro gotówką.

Czas na kawę i spacer po mieście. Starówka robi dobre wrażenie – większość kamienic jest już odrestaurowana i zamieszkana. Liczne acz drobne sklepiki, kawiarnie, muzea nie czynią z miasta ani centrum handlu ani skansenu. Żywe miasto. 

Ładnie odnowione portale

Arkady, choć znacznie krótsze, przypominają jeleniogórskie

Idziemy do Muzeum Fotografii – miejsca nieco odległego od starego miasta. Witają nas figury ojców fotografii – Talbot, Daguerre i Niepce. 

Wewnątrz znajduje się kolekcja starych aparatów i osprzętu fotograficznego oraz galeria współczesnych już zdjęć. Za wejście płacimy gotówką do ręki – ale bilet dostaliśmy więc Ordnung jest. 

Rzut oka spod fary Świętych Piotr i Pawła na prawy brzeg. Nie wiem czy bardziej drażnią oko niewyremontowane ciągle budynki – których i na lewym brzegu sporo – czy wieżowce w tle.

Pogoda robi się coraz bardziej muzealna, a nie spacerowa. Na kolejne muzea – Śląskie i Przyrodnicze – przyjedzie jednak czas następnym razem. Dziś już kończymy.

Parę zdjęć więcej wrzuciłem do Galerii.

Miszkowice i Bukówka

Dziś krótka wizyta we wsi Miszkowice i nad Jeziorem Bukowskim koło Lubawki.

Oba miejsca blisko siebie położone, niedaleko Jeleniej Góry, ale trzeba przedrzeć się przez góry w pobliżu Przełęczy Kowarskiej, więc droga zajęła nam sporo czasu. Ale warto było.

Miszkowice to bardzo stara wieś, parafia katolicka funkcjonowała tuż już w XIII wieku i funkcjonuje do dziś. Po sąsiedzku powstała też parafia ewangelicka, którą druga połowa XXw. śmiertelnie doświadczyła.  

Widoki parafii katolickiej przez ruiny ewangelickiej

A jeszcze na początku XX wieku tak obie świątynie wyglądały – niczym dwa jednorogie ślimaki spoglądające ku sobie.

Trzecim najważniejszym, po obu kościołach, budynkiem we wsi była Karczma Książęca. Duża budowla o złożonej bryle istnieje do dziś, ale nie najlepiej się ma.

Na wschodnim końcu długiej wsi Miszkowice znajduje się Zbiornik Bukówka. Powstał on już na początku XXw. mniej więcej w tym samym czasie, gdy powstawały inne zapory na Bobrze i Kwisie. Z tą różnicą, że „za Niemca” był to suchy zbiornik przeciwpowodziowy. Jego napełnienie nastąpiło dopiero w w czasach PRL-u, gdy szukano rozwiązania problemu dostarczania wody do Wałbrzycha. 

Jest to dość wysoko położony zbiornik – tylko kilkanaście metrów poniżej naszego przecznicki domu, a jego średnia głębokość to 8,5m. Jest to zatem zbiornik zimny, co z punktu widzenia zimującego ptactwa zaletą nie jest, więc bogactwa ptasiego o tej porze roku tam się nie spodziewałem. 

Oprócz samej tamy powstałej na początku XX wieku wodę w zalewie utrzymuje też wał wybudowany o strony Miszkowic w latach 60-tych lub 70-tych, którego koroną można się przejść.

Na wodzie widziałem tylko kilkanaście krzyżówek, parę łabędzi, jedną nurogęś (jednego nurogęsia mówiąc po ptasiarsku) i pięć…. cyraneczek!. Choć to wędrowny gatunek najmniejszej naszej kaczki, u nas też już zimuje. W skali kraju ocenia się jego lęgową populację na zaledwie 1300-1700 par. A mimo to jest to w Polsce ptak łowny.

 

Z braku własnego dobrego zdjęcia posiłkuję się Wikipedią.

Były jeszcze dwa żurawie, kosy, stadko trznadli i jeden srokosz – czyli niewysoki plon. Dla nadrobienia statystyk w drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze na Strawach Podgórzyńskich. W kaczej zupie dominują tym razem głowienki i czernice a dopiero na trzecim miejscu krzyżówki. Całe stadko jest pogrążone w popołudniowej drzemce i łatwo daje się podejść. 

Łącznie zanotowałem 35 gatunków tego dnia (w tym jeden nowy) , a 65 w całym tygodniu (w tym 5 nowych). Tydzień liczę od soboty do piątku, bo w sobotę rok się rozpoczął.

Voo

… czyli połowa składu Voo Voo wystąpiła w Jeleniej Górze. Ta ważniejsza połowa: Wojciech Waglewski, Mateusz Pospieszalski. 

W pełnym składzie byli tu w 2019 roku – pamiętam dobrze, bo byliśmy na tym koncercie, bardzo nam się podobał i został tu króciutko opisany. 

Zagrali repertuar zespołu Voo Voo. Z powodu ograniczonego składu wybrali kawałki mniej instrumentalnie bogate,  ale za to dające większe możliwości solowej improwizacji. A w improwizacji Mateusz Pospieszalski jest świetny, bo i wszechstronny z niego multiinstrumentalista i wspaniały wokalista.   

Nie znalazłem odpowiednich materiałów video z ich występów. Może i dobrze – lepiej zobaczyć na żywo. Próbkę możliwości Waglewskiego i Pospieszalskiego można zobaczyć w utworze Gdybym – chyba najlepszym z ich repertuaru.

Już czekam na ich kolejny występ w Jeleniej Górze.

Stawy Doliny Pałaców i Ogrodów

Wykorzystując chwilę względnej ciszy wietrznej, odwiedziliśmy stawy na terenie Doliny Pałaców i Ogrodów – liczenie ptaków połączyliśmy z psim spacerem i zwiedzaniem. Zaczęliśmy od stawów przy pałacu w Bukowcu, potem zrobiliśmy dwa przystanki w okolicach Karpnik i zakończyliśmy na zbiorniku po żwirowni w Wojanowie. 

Niech nie zmyli zdjęcie obok – plon ptasi niezbyt liczny. Odwiedzone przez nas stawy mają w większości charakter podgórski, są chłodniejsze od tych na niżu i do zimowania ptactwa wodnego mniej się nadają. Stąd tylko kilka gatunków pływających, głównie krzyżówki i łabędzie nieme.   

Obserwujemy kilka par łabędzi na stawach przy pałacu w Bukowcu. Jedna z nich jest w towarzystwie dwóch zeszłorocznych jeszcze „brudnych” łabądków. 

Na brzegu czatowały dwie czaple siwe i dwie białe

Pomiędzy stawami alejami dębowymi prowadzą łatwo dostępne ścieżki spacerowe. W takim  starodrzewiu schronienie i żer znajdują liczne drobne ptaki: modraszki, bogatki, czarnogłówki, raniuszki, gile, kosy, szczygły, czyże, kowaliki. 

Widok na Opactwo przez Staw Kąpielnik

I z bliska.

Widok znad stawów na zachmurzone Karkonosze

Przez Krogulec jedziemy na stawy przy pałacu w Karpnikach. Mają one niewielką powierzchnię, więc zamieszkują je głównie krzyżówki lepiej znoszące bliskość człowieka.

Nieco zalej od pałacu znajdują się większe i bardzie dzikie stawy. Na nich nieco więcej się dzieje. 

Pojedynczy kormoran obserwuje teren z czubka drzewa 

Nad stawami widzę przelatującego myszołowa. Jeszcze parę dni temu odnotowałbym taką obserwację bez większej uwagi i emocji. Ale ostatnio podszkoliłem się w rozpoznawaniu myszołowa włochatego i odróżnianiu go od myszołowa zwyczajnego. Ten pierwszy jest rzadkie, widywany w Polsce tylko w okresie przelotów i zimą, nie przystępując do lęgów. Bardzo trudne dla niewprawnego obserwatora jest rozróżnienie obu myszołowów, bo na różnice gatunkowe nakłada się duża zmienność osobnicza. Generalnie, włochaty jest nieco większy i nieco jaśniejszy, ale cechy te są mało przydatne w krótkich, dynamicznych obserwacjach terenowych. Włochate mają również opierzone skoki oraz biały kuper i biały ogon zakończony ciemny pasem. I na tę ostatnią cechę zacząłem zwracać szczególną uwagę podpatrując myszołowy w terenie.  Ten nad Karpnikami miał właśnie wyraźnie biały kuper i jasny ogon. W lornetce było to dobrze widoczne, ale zdjęcia dokumentujące ze względu na duży dystans nie wyszły.  A szkoda, bo to cenna dla mnie obserwacja – ma nurem 78 na mojej liście rocznej.

Widok na Góry Sokole: Krzyżną i Sokolik.

Zamierzamy jeszcze po drodze po raz pierwszy zobaczyć zbiornik po żwirowni w Wojanowie. To chyba największy z dzisiejszych akwenów, najniżej położony a więc pewnie i najcieplejszy. Choć być może nie tak żyzny jak wcześniejsze stawy. Spotykamy tam parę łabędzi niemych, dwie mewy białogłowe, jednego zimorodka, dwie krzyżówki, jedną czernicę i kilkanaście nurogęsi.  Czyli nieco większe zróżnicowanie gatunkowe.

Będąc w okolicy, podjeżdżamy pod kościół w Dąbrowicy. Z miejscem tym wiąże się kilka bardzo ważnych rodzinnych uroczystości, więc nie sposób było nie przystanąć na chwilę.

Na kawę jesteśmy w domu. Zobaczyliśmy 32 gatunki ptaków, z tego jeden nowy do listy rocznej. 

Zapraszam do Galerii do obejrzenia kolejnych zdjęć Doroty. 

Polowanie na dudka i muchołówkę

…. czyli raport z wieszania budek.

Do kilkunastu już wiszących starszych budek lęgowych dziś dodałem kolejne. Najwyższy to był czas, bo jak niedawna obecność szpaka pokazała, ptaki lęgowe już wkrótce zaczną się rozglądać za miejscami na gniazdo. 

Nowe budki najlepiej wieszać już późną jesienią, aby ptaki miały dodatkowe nocne schronienie zimą, ale też by miały czas na oswojenie się z budkami. Dotyczy to oczywiście ptaków zimujących, bo te migrujące jeszcze długo się u nas nie pojawią i im chyba wszystko jedno. Na usprawiedliwienie powiem, że budki kupiłem już dawno i zalegały one długo w przedpokoju, czekając na pogodę umożliwiającą wspinanie się na drzewa. 

Nowością są dwie budki dla dudka. Jest to budka typu D wg Sokołowskiego, czyli duża budka z otworem dla średnich ptaków: kawki, kraski, małych sów, gągoła i dudka właśnie. O ile większości tych gatunków nie widziałem w pobliżu, wiem, że dudek przylatuje do nas co roku i gdzieś w pobliskiej dziupli wyprowadza swoje lęgi. A że sam dziupli nie wykuje, pomysł, by mu życie ułatwić i gotowe budki powiesić.

Wieszać je można wysoko, ale są też liczne przykłady zamieszkania przez dudka w budkach zawieszonych na wysokości 1-2 metrów. I tak właśnie wieszam dwie budki.  

Niezależnie od wysokości budka z tak dużym otworem jest łatwa do spenetrowania przez kuny. Aby więc nasze dobre chęci nie przerodziły się w dudkową tragedię, dobrze jest zabezpieczyć budkę. Ja to robię poprzez zamocowanie nad i pod budką kolców, jakie stosowane są np. dla ochrony zabytków przed gołębiami miejskimi. Dla kun są one nie do pokonania.

Dodatkowy metalowy pierścień zabezpiecza wlot do gniazda przed rozkuciem przez dzięcioły. Choć otwór na tyle jest duży, że dzięcioł duży i tak przejdzie.

Będę z ciekawością obserwował budkę, czy dudki zdecydowały się w niej zamieszkać.  

Zwiększyłem też liczbę budek półotwartych. Teoretycznie w budce takiej mogą zamieszkać pliszki, rudziki, muchołówki, kosy, strzyżyki czy kopciuszki. Ja liczę przede wszystkim na muchołówkę żałobną i kopciuszka.

Kopciuszki miały dotąd jedną budkę, ale powieszona była w zbyt nasłonecznionym miejscu. Lęgi w niej się odbywały, ale nieregularnie i nie wiem, czy skutecznie. Poza tym kopciuszki co roku zakładają gniazdo blisko nas, niekoniecznie w dobrych miejscach: jedno gniazdo mamy za lampą nad drzwiami głównymi do domu, drugie nad lampą przy garażu. Obie lampy mają czujnik działający na ruch, więc za każdym razem gdy ptak podlatuje, światło zaświeca mu się prosto w dziób, płosząc go. Jakoś to w końcu pokonuje, bo lęgi dochodziły do skutku. 

W tym roku obok poprzednich miejsc gniazdowania powiesiłem nowe budki. W gratisie kopciuszki dostały ochronę przeciw kunom, które regularnie penetrują okolice domu. 

Na inne gatunki niż kopciuszki w przypadku tych dwóch budek nie liczę. Tylko kopciuszki są na tyle odważne, by gniazdo uwić w tak ruchliwych miejscach.

Dla muchołówki żałobnej, którą kilkukrotnie w poprzednich latach w pobliżu domu widziałem, wykorzystałem starą budkę otwartą z odzysku. Po drobnych naprawach zawisła nieco dalej od domu, gdzie ruch ludzki jest minimalny i gdzie muchołówkę widywałem. Będę ją regularnie wiosną podglądał i sprawdzał, czy coś się w niej dzieje.

No i dowiesiłem sześć nowych budek typu A i A1, czyli dla sikorek i mazurków. Im chyba nigdy nie dość budek – każda tego typu budka jest co roku zamieszkana. Co cieszy oczywiście.

Nauczony poprzednim doświadczeniem otwory wlotowe budek zabezpieczam przed rozkuciem przez dzięcioły. Albo dodatkowym klockiem wydłużającym przy okazji kanał wlotowy, albo krążkiem metalowym.

Żeby nie było nudno z tak dużą ilością budek podobnego typu, robię parę eksperymentów. Na przykład jedną budkę wieszam nisko nad ziemią: zwykle jest to co najmniej 4-5 metrów, tym razem ok. 1.5m. Choć jestem przekonany, że znam wynik tego eksperymentu z góry: oczywiście sikorki zasiedlą i tę budkę. Ponoć potrafią założyć gniazdo i w kaloszu pozostawionym na tarasie. Ciekaw jednak jestem ile lęgów zostanie z nich wyprowadzonych i czy tak powieszona budka jest mniej czy bardziej podatna na rabunek kun czy dzięciołów.

Z ciekowości powiesiłem sikorkowe budki na różnych gatunkach drzew. Najwięcej wisiało ich dotąd na klonach, jaworach i brzozach, bo tych drzew wokół domu mam najwięcej. Tym razem budki zawisły również na świerku, sośnie i modrzewiu, czyli na drzewach iglastych, oraz na orzechu. Czy dla ptactwa będzie to stanowiło jakąkolwiek różnicę? Nie sądzę, pewnie ważniejszy jest typ budki, eskpozycja i otoczenie, ale przekonamy się o tym już za parę miesięcy. 

Budka A lub A1 z odzysku. Otwór wlotowy był rozkuty do rozmiaru kaczki, ale reszta była w dobrym stanie. Dostała więc budka dekielek na wlocie i kilka plastrów taśmy w miejscach, gdzie rozeschnięte deski zrobiły zbyt duże szczeliny. Z pewnością będą z tego jeszcze pisklęta!

Wieszając jedną z budek zauważyłem u sto drzewa nietypowe coś. To wypluwka, jaką pozostawiają sowy po strawieniu tego co do strawienia się nadaje, wypluwając resztę. Co ciekawe – taka wypluwka przypomina nieco odchody wilka, o których pisałem niedawno: też składa się głównie z sierści i drobnych kostek ofiar. 

Czyli mamy tu sowy! Choć nieszczególne to odkrycie, bo zdarzało już się nam sowy nocą słyszeć, a i środowisko dla nich typowe. Ale to pierwszy naoczny ślad ich występowania. Trzeba będzie im się przyjrzeć. Noc sów nadchodzi!

Wieszania budek mam dosyć. Jest ich ponad 20 w kilku różnych typach. Wiosnę będę podglądał ich lokatorów.

W krainie wilka i bielika

W sercu Borów Dolnośląskich, znanych przede wszystkim jako miejsce grzybobrań, znajduje się stary niemal czterystuhektarowy kompleks stawów rybackich, zwany dziś Stawami Parowskimi. To zaledwie 60km od naszego domu, więc jest to dobry cel na półdniową wycieczkę.

Stawy, choć zagospodarowane, nie są intensywnie użytkowane, stanowią więc cenną ostoję dla wielu zwierząt i bardzo atrakcyjne miejsce rekreacji dla szukających raczej kontaktu z naturą niż dla miłośników ekstremalnych przeżyć. Ustanowiono tu Obszar Natura 2000 „Uroczyska Borów Dolnośląskich”. 

W obszar Stawów wjeżdżamy od strony Starego Węglińca, gdzie można rzucić okiem na plan sytuacyjny i zaplanować trasę pieszej czy rowerowej wędrówki.  

Pierwszym celem jest punkt obserwacyjny na Stawem Wolno-Starym. Miejsce to znane jest z możliwości obserwowania żyjących tu bielików. Choć platforma nie jest wysoka, pewnie ok. półtora metra, jest tak usytuowana, że wzrokiem objąć z niej można duży obszar największego stawu całego kompleksu. Chwilę stoimy na platformie, ale nie udaje nam się dostrzec żadnego ptactwa ani na wodzie, ani w powietrzu. Wokół słychać za to sporo drobnych ptaków leśnych: bogatki, modraszki, sosnówki, pełzacze, kowaliki, dzięcioły duże.

Sosnówka – wbrew nazwie przyłapana na brzozie.

Najliczniejszy były bogatki

Brzegi stawów porośnięte są wąskim pasem trzcin, co pozwala poruszać się blisko wody, będąc jednocześnie niewidocznym dla ptaków wodnych. 

W czarno-białym kadrze prawie mnie nie widać.

Właśnie zobaczyłem jakiegoś ptaka i robię notatkę w aplikacji NaturaList – jest ona zintegrowana z bazą Ornitho.pl i bardzo ułatwia notowanie obserwacji w terenie.

Po śladach na brzegu widać, że raj mają tu wydry i bobry. Te pierwsze udaje nam się nawet dostrzec.

Choć akurat dzisiaj aplikacja się nie spociła – owszem, widziałem sporo drobnych ptaków, kilak par kruków w lotach godowych, ale bardziej mnie interesującego ptactwa wodnego prawie nie było. Z daleka dostrzegłem tylko dwa łabędzie nieme i 6 nurogęsi.

Inna sprawa, że mimo dużych otwartych powierzchni wody dobrze widocznych z brzegu, środek stawów jest częściowo zarośnięty trzciną tworzącą liczne niewidoczne zakamarki. Więc może jednak te kaczki gdzieś tam były.

Jedyną nową tegoroczną obserwacją w czasie całej wycieczki było małe stado raniuszków. 

Mimo szumnej nazwy Bory Dolnośląskie, las porastający stawy jest przedmiotem intensywnej gospodarki leśnej i na bór nie wygląda. Największy obszar zajmują uprawy sosny sadzonej pod linijkę. Uprawy takie nie spełniają najbardziej nawet podstawowej definicji lasu – aby zbiór drzew był lasem, powinien spełniać przynajmniej dwa z trzech warunków: powinien być wielogatunkowy, wielopokoleniowy (drzewa w różnym wieku) i wielopiętrowy (ściółka, runo, podszyt, korony).  Ta plantacja nie spełnia żadnego z tych warunków:

Starych drzew napotkaliśmy niewiele, głównie wzdłuż ścieżek wiodących brzegiem stawów. A są one konieczne dla ptasiej różnorodności, bo tylko w odpowiednio starych drzewach dziuplaki mogą wykuć  dziuple i w nich wyprowadzić lęgi. 

Dla wilków charakter lasu chyba nie ma większego znaczenia, jeśli tylko jest pełen zwierzyny. A są tu jelenie, dziki, sarny i bobry – więc i wilk być tu musi.

Różne są szacunki ich liczebności w Borach Dolnośląskich. Legendy myśliwych i leśnictw mówią nawet o ponad 50 osobnikach. Natomiast badania naukowe prowadzano przez dr Katarzynę Bojarską (i cytowane przez Nadleśnictwo Bolesławiec) mówią o 4 grupach rodzinnych i dwudziestu jeden osobnikach dorosłych.

Na ślady wilka trafiamy łatwo – jeśli nie muszą inaczej, poruszają się one tymi samymi drogami leśnymi, którymi i ludzie się poruszają. 

Najłatwiej obecność wilków można stwierdzić po odchodach. Chyba żadne inne zwierzę takich nie pozostawia. Nie przypominają one psich odchodów, bowiem składają się z niestrawionej sierści, maleńkich resztek kostnych i niewielkiej ilości śluzu, widocznego gdy odchody są jeszcze świeże. Te które my widzieliśmy, były już nieco starsze i podeschnięte – wyglądały jak kłębek sierści, w środku którego znalazłem dwa małe fragmenty kości.

Po samych śladach łap trudno jest z dużą pewnością stwierdzić ich pochodzenie, bo może to być i wilk i wilkopodobny pies. Z kontekstu jedynie wnioskuję, że to był trop wilczy.

Do kwitnienia szykują się leszczyny

Zatoczywszy duże koło, wracamy do punktu obserwacyjnego. I tym momencie znad lasu wyleciała nad staw para bielików. Ich tańce na niebie miały zdecydowanie godowy charakter, ale nie trwały długo zanim odleciały poza zasięg obiektywów.

A więc i wilki (pośrednio) i bieliki (bezpośrednio) zaliczone! 

Jeszcze tam wrócimy, bo i niewielką część kompleksu obeszliśmy i o innych porach roku warto to wszystko zobaczyć.    

W drodze powrotnej przejeżdżamy przez Nawojów Łużycki i na krótko zatrzymujemy się przy byłym dworze rodziny Tschirnhaus. Z samego XVI-wiecznego dworu pozostały już tylko ruiny, ale cenne renesansowe krużganki przylegające do dawnej kaplicy dworskiej (przebudowanej później na kościół) można oglądać. A nawet trzeba – niedawno zostały one odrestaurowane.

Na kilka więcej zdjęć zapraszam do Galerii.

Pachnie przedwiośniem

Choć to styczeń statystycznie jest najzimniejszym miesiącem roku w Polsce, to największe mrozy przychodzą zwykle w lutym. Ale nie w tym roku – po upływie połowy miesiąca i patrząc na prognozy na kolejne dwa tygodnie, myślę, że zanosi się raczej na jeden z najcieplejszych lutych w historii pomiarów. Dotychczasowe rekordowo wysokie średnie temperatury lutego odnotowano w 1990 i 2020 roku.

Pierwsze niewielkie jeszcze oznaki mijającej zimy widać również w ptasim świecie. Na przykład z południowej i centralnej Polski donoszą już o pierwszych zalatujących skowronkach, kruki przystępują do lęgów, a przy budce pod naszym domem pojawił się pierwszy szpak. Nie są to jednak anomalie lecz typowe dla lutego zachowania ptaków w naszym klimacie.

Korzystając ze słonecznej acz wietrznej pogody wybrałem się na dwie ptasie wycieczki – sobotnią na nowy dla mnie teren wokół Zalewu Słup koło Jawora i niedzielną na dobrze znane Stawy Podgórzyńskie i Sobieszowskie. Głównie w poszukiwaniu gatunków wodnych i nadwodnych, ale spędzając jednocześnie nieco czasu na łąkach, w parkach i lasach. Wycieczki się udały, łącznie zaobserwowałem 48 gatunków ptaków, w tym kilka dla mnie nowych.

Ciekawe, że podobnie jak w przypadku niedawnej wycieczki na Zalew Niedów, listę obserwacji nad Zalewem Słup również otworzył bielik. Krążył wysoko nad wodą stąd pierwsze zdjęcia dość mało mówiące.

Za chwilę jednak obniżył lot i ukazał się w pełniejszej krasie. Biały w większości ogon świadczy o tym, że to dojrzały kilkuletni osobnik.

Chwilę potem napotkałem dwa głośne stadka. Najpierw czyże – je łatwo rozpoznać po zachowaniu i głosie.

Trudność miałem z drugim. Nigdy wcześniej nie obserwowałem stada grubodziobów – do tej pory zawsze widywałem tylko pojedyncze osobniki niewydające głosu. Aż tu nagle grupa kilku, może kilkunastu, osobników gadających ze sobą w wysokich partiach drzew, więc nie dość dobrze widocznych. Ale udało mi się po głosie i analizie sąsiedniego zdjęcia oznaczyć gatunek.

Doszedłem w końcu do południowego brzegu zalewu. Zarośnięty on, trudno dostępny – ptactwo słyszy mnie z dużej odległości i szybko się płoszy. Dostrzegam jednak, że mam do czynienia z kaczą zupą składającą się z samych krzyżówek.

Idąc wzdłuż brzegu dostrzegam w końcu inny gatunek – kilka mniej płochliwych łysek daje się podejść na kilkanaście metrów. Po chwili z tych kilkunastu robi się ok. 110 osobników  

Podobają mi się zdjęcia ptaków wodnych, które płynąc, zostawiając za sobą ślad na powierzchni wody.  

MVP dnia (z języka sportowego: najbardziej wartościowy gracz meczu) został nasz pospolity trznadel. Usiadł na szczycie zapory i dał mi chwilę na poćwiczenie z przesłoną. Pięknie wyszło! Kto się nie zgadza, ten trąba.

Fotografując trznadla, zobaczyłem kątem oka i usłyszałem kątem ucha ćwierkające stadko. Dość płochliwe, więc gdy tylko  skierowałem obiektyw w jego stronę, wszystkie ptaki uciekły oprócz dwóch gap. Dzięki nim mogłem oznaczyć gatunek, bo zbiorowe zdjęcie nie było dość dobre.

Najciekawsze obserwacje dnia to te, które dotyczą gatunków widzianych pierwszy raz w życiu, nie tylko w tym roku. Do nich należą ogorzałka i świergotek łąkowy. Ta pierwsza to kaczka z wyglądu najbardziej zbliżona do czernicy. 

Ten drugi to ptak z rodziny pliszkowatych.

Już niemal pod domem, na polach koło Rębiszowa, widzę stado kuropatw. Niełatwe to w obserwacji ptaki, tym bardziej cieszy ich potwierdzona obecność.

Równie słoneczną, ale dużo bardziej wietrzną niedzielę spędziłem nad stawami pomiędzy Cieplicami, Podgórzynem a Zachełmiem. W drodze zatrzymałem się na chwilę w Parku Norweskim w Cieplicach. Dominujący tu – co prawda rzadki ale stary – drzewostan sprzyja różnorodności gatunkowej. Napotykam pełzacza, który po analizie zdjęć w domu okazuje się pełzaczem ogrodowym, a więc kolejnym gatunkiem do listy.   

Wizyta na Stawach Podgórzyńskich jest zawsze ekscytująca. Bogactwo ptasiego świata sprawia, że nigdy nie wiadomo co się zobaczy. W zeszłym roku niespodzianką na skalę krajową była moja obserwacja czapli nadobnej – rarytasu wśród polskiej awifauny.

Tym razem żadnych rzadkości nie ma, ale i tak dodaję dwa kolejne gatunki do mojej listy rocznej: gęś białoczelną i mewę białogłową.  

Gęś białoczelną widzę po raz pierwszy w życiu, więc choć wiem, że to nowy dla mnie gatunek, to nie potrafię nazwać go bez sięgnięcia w domu do atlasu ptaków Svenssona. Za pierwszym razem widzę je na wodzie, za drugim wśród gęgaw na pobliskiej łące.

Z mewą białogłową wiąże się mały ambaras.

Wśród dużych mew jest grupa trzech gatunków bardzo podobnych do siebie: mewy srebrzystej, białogłowej i romańskiej. Trudność w ich oznaczaniu wiąże się również ze zmiennością szaty w miarę jak mewy w trakcie pierwszych 3-4 latach życia dojrzewają. Różnią je niuanse, a dobre oznaczenie gatunku zależy od jakości zdjęć. W powietrzu czy na wodzie, jest niemal niemożliwym ich rozróżnienie.

Tak więc okazało się, że ostatnie moje przypadki oznaczenia mewy romańskiej na Zalewie Słup i na Stawach Podgórzyńskich okazały się błędne. Osoby weryfikujące wpisy na portalu ornitho.pl zwróciły mi uwagę, że moje rzadkie mewy romańskie mogą być bardziej pospolitymi mewami białogłowymi. Po przesłaniu i analizie zdjęć tak się właśnie okazało. Odpadła więc z mojej rocznej listy jedna mewa, przybyła inna. Poniżej stadko mew białogłowych       

Kolejny raz na stawach widzę gęsiówki egipskie. Pisałem o nich już parę razy. W internecie dominuje komunikat o inwazyjności i agresywności gatunku. O ile z inwazyjnością nie sposób dyskutować, to agresywność gęsiówki jest już wątpliwa. Para gęsiówek na poniższym zdjęciu doskonale mająca się w towarzystwie naszej rodzimej gęgawy zdaje się temu przeczyć.

Na podgórzyńśkiej części stawów zimują duże stada kilku gatunków. Naliczyłem pona 25 osobników łabędzia niemego, ponad 110 krzyżówek, około 90 nurogęsi, 20 gęgaw, 15 gęsi białoczelnej, ponad 30 mew białogłowych, 25 kormoranów, ponad 50 czapli siwych i 25 białych. Poza tym para żurawi, kwiczoł, myszołowy, sójki, kruki, bogatki i modraszki – bogactwo!

Słabiutko przy tym wypada sobieszowska część stawów. To tylko kilkaset metrów w linii prostej, a ubogość awifauny aż boli. Kilka łabędzi niemych, krzyżówek, kruków i myszołowów to zaskakująco mało.

Na osłodę piękny widok na Karkonosze i niebo, na którym kondensat pozostały po przelocie samolotów został rozgoniony przez wichurę, sprawiając wrażenie, jakby ktoś esy-floresy na niebie kreślił. 

Weekend ptasio udany: ok. 20km przemierzonych pieszo, 7 nowych gatunków ptaków do rocznej listy!

Wielki Rok – stan gry po 41 dniach

Od wyprawy na Zalew Niedów, kiedy to hurtem przybyło kilka gatunków do listy rocznej,  już minęło trochę czasu, żadnej większej wyprawy w międzyczasie nie było, ale kolejne trzy nowe gatunki wpadły na listę. Wszystkie one dość pospolite, aż dziw, że dopiero w połowie lutego je po raz pierwszy odnotowałem.

Stawy rybne koło Gryfowa odwiedziliśmy po raz drugi. Pierwszy łów w styczniu nie był szczególnie udany, żadnego nowego gatunku nie zauważyłem. Teraz też nie zapowiadało się ciekawie, bo na wodzie panowała całkowita pustka. Nawet krzyżówki jednej nie było. Może jakiś system odstraszania ptactwa działa tak skutecznie? Wycieczka zalesionym brzegiem okazała się ciekawsza.

Pierwsza obserwacja to para pełzaczy leśnych. Leśny czy ogrodowych okazało się w dopiero w domu po analizie zdjęć, bo te dwa gatunki są niemal identyczne. Decydują takie drobiazgi, jak minimalnie różna długość dzioba, długość „schodków” na wzorze skrzydła, długość tylnego pazura. No i sam śpiew – najbardziej odróżniający element – ale te dwa osobniki nie chciały z nami gadać.

Pełzacze żyją z nami cały rok, zwykle widuję je albo pod domem na starym jaworze z odpadającą korą, albo w czasie nieodległego spaceru leśnego. 66. gatunek na liście.

Zdjęcie dnia i w ogóle jedno z moich najładniejszych zdjęć. Przypomnę, że robię zdjęcia telezoomem, zwykle na maksymalnej ogniskowej 400mm, z ręki, bez podpórki, z ustawieniami manualnymi dostosowywanymi do bieżącej scenerii na gorąco.  

To sikora czubatka. Żyje w biotopie podobnym do sosnówek czy mysikrólików, czyli w borach sosnowych i świerkowych. Potrzebuje dużej liczby startych drzew, gdyż lęgi odbywa w samodzielnie wydrążonych dziuplach. 

Jest to najrzadziej przez mnie widywana z sześciu polskich sikor. Na sikorę lazurową, widzianą w Polsce w zeszłym roku raz, już nie liczę, więc rozdział pt „sikory” z punktu widzenia mojego Wielkiego Roku już mogę zamknąć. Żeby tak z paroma innymi znacznie liczniejszymi rodzinami dało się zrobić… Jest to 67. ptak na liście.

Długo kazał na siebie czekać w tym roku potrzeszcz. W poprzednich latach widywałem go niemal codziennie w czasie porannego spaceru z psem, a czasem również niewielkie stadko na Stawach Rębiszowskich. W tym roku w swych zwykłych miejscach nie ma go. Ale udało mi się wypatrzeć małe stado na polach koło Mlądza. Jeden z nich wydawał się odważniejszy i dał się podejść na niedużą odległość. Dostaje zatem nr 68 na liście rocznej i najwięcej miejsca na moich łamach.

Ukryty w płowych zeszłorocznych trawach

Tu wyraźnie już pozuje do zdjęcia

Łącznie zatem mam już – albo dopiero – 68 gatunków na tegorocznej liście. W rywalizacji krajowej daje mi to 80. miejsce na niemal 200 uczestników. Już 9 osób ma ponad 100 gatunków, a najlepsza trójka ma już ponad 110, czyli więcej niż ja miałem w całym zeszłym roku. 

Górnołużyckie skarby

Oprócz ptasiarstwa drugim celem kilkugodzinnej wycieczki na Górne Łużyce było odwiedzenie kilku miejscowości z drugich, trzecich, a może i ostatnich stron przewodników. I była to również bardzo udana część dnia.

Pierwszą napotkaną miejscowością była wieś Spytków – 2km od granicy z Czechami, 3km w linii prostej od Niemiec. Choć zatrzymujemy się tam wyłącznie w celach ornitologicznych, wieś robi bardzo dobre wrażenie – zadbana, z kilkoma nowoczesnymi lub bardzo dobrze utrzymanymi obiektami publicznymi, ładnymi domami, małą zagospodarowaną plażą i pomostem wychodzącym na zalew. Do lat 60. XXw. leżała pewnie 100-200m metrów od Witki, teraz jest nadwodną miejscowością rekreacyjną. Jak sama siebie reklamuje, jest to wioska czarów i magii.

Z południowego brzegu zalewu patrzymy na brzeg północny ze wsią Niedów, od której nazwę bierze zapora i zalew.

Wieś ta przed powstaniem tamy schodziła zboczem do samej Witki. Spiętrzona woda zalała ruiny pałacu i kilka gospodarstw.

Za parę godzin tam pojedziemy, więc wstrzymam się teraz z resztą opowieści. 

Po przejechaniu południowego brzegu Zalewu i paru ptasiarskich przystankach robimy przerwę na cele krajoznawcze i jedziemy do Radomierzyc. Kto słyszał kiedyś o tej miejscowości? Ja chyba nigdy. A jest to stara wieś, mająca sporo turystycznie do zaoferowania. My jedziemy tam głównie dla objerzenia pałacu – w czasach gdy powstawał ponoć najznamienitszego na całych Górnych Łużycach.

Jest już południe, czas na kawę, a czytałem, że w młynie działa kawiarnia. Więc tam najpierw zajeżdżamy.

Poza sezonem kawiarnia okazuje się zamknięta poza weekendami (my tam jesteśmy w piątek), ale co szkodzi spróbować – nigdzie indziej kawy nam tu nie dadzą. Miła właścicielka pozwala nam usiąść przy stoliku, zaoferowała kawę i ciasto z własnych zapasów, bo wypieki dla weekendowych gości dopiero się robiły. 

Z nowymi siłami idziemy pod pobliski pałac. 

Od zewnątrz ten pałac i całe barokowe założenie robią dobre wrażenie, na pierwszy rzut oka wydają się niedawno wyremontowane i w jakiś sposób funkcjonujące. Ale to pozory – posiadłość kupiona przez prywatną osobę została na początku naszego wieku faktycznie wyremontowana, ale tylko od zewnątrz. Musiało to kosztować fortunę. Od śmierci właścicieli już nic tam się jednak nie dzieje, remont nie jest kontynuowany, a to co zostało wcześniej zrobione ponownie powoli niszczeje. Do wnętrz i do wewnętrznego dziedzińca nie ma dostępu. Pozostaje nam  – wbrew znakom o zakazie wstępu – przejść się po obrzeżach założenia. 

Pałac i sąsiednie budynki otoczone są wodą. Miejscami wydaje się, że wychodzą wprost z wody.

Fosę zasila przepływająca kilkadziesiąt metrów stąd Nysa Łużycka, której środkiem przebiega granica. 

Południowa elewacja pałacu

Spacerujemy starą aleją zataczającą pełne koło wokół posiadłości.

Przez jakiś czas towarzyszy nam pies właścicielki młyna, który uparł się na zabawę w rzucanie patyczkiem.

Architektura i natura tworzą ładne widoki

W barwach wiosennych i jesiennych jest tu z pewnością jeszcze dużo ładniej. 

Chciałoby się powiedzieć, że polecam to miejsce do zwiedzania, ale zdaje się, że byłoby to wbrew właścicielom. Pozostaje poczytać i obejrzeć to, co oferuje internet.

Wracamy nad zalew. Wrażenie robi nietypowy kształt zapory.

Wieś Niedów. Jest tu kościół, w którym co niedziela odprawiana jest msza, i zaledwie kilka domów, z których dziś już tylko jeden jest zamieszkały.  W 2019 roku mieszkało tu już tylko 10 mieszkańców.

Przykościelny cmentarz przypomina o dawno minionej świetności tego miejsca.

Mogiła nieznanego żołnierza z 1945 roku.

Wieś została zbudowana na zboczu wzniesienia, na szczycie którego odnaleziono pozostałości średniowiecznego grodziska słowiańskiego. Badania archeologiczne ujawniły, że zamieszkiwane ono było w X-XII wieku przez plemię Bieżuńczan. To to samo plemię, które ustępując przed naporem saskim, wycofało się w Góry Izerskie i gdzieś w okolicach Izerskich Garbów ukryło figurę Flinsa. Inna wersja mówi, że to byli Milczanie, jeszcze inna, że Łużyczanie. A może to jeden i ten sam lud…? 

Był to ostatni nie ptasi przystanek. Kończymy objazd północnego brzegu zalewu i opuszczamy Górne Łużyce przez Zawidów.

 Poza wypadem do Radomierzyc nasza trasa zbliżona była do tej granatowej linii (za strevlik.cz). Polecamy tę okolicę. Na więcej zdjęć zapraszam do Galerii.