Pierwszy raz od wielu lat postanawiamy wejść na Śnieżkę. Nieoczywista to decyzja była, bo w szczycie sezonu letniego okolice Karpacza i Śnieżki to najbardziej zatłoczone miejsce w Karkonoszach. I to nie turyści ten tłum stanowią, a wczasowicze. Na wycieczkę wybraliśmy więc pochmurny dzień z możliwością małych opadów, licząc, że zła pogoda ostudzi nieco zapał wczasowiczów. Z tego samego powodu decydujemy się wejść na Śnieżkę od Przełęczy Okraj – dawno nas tam nie było a i turystów tędy zawsze chodziło mniej.
Długa droga na Okraj, ale świeżo po remoncie nawierzchni – ostro pod górę ale przyjemniej się jedzie niż kiedyś. Główny Szlak Sudecki przebiega blisko parkingu – stąd na szczyt mamy niecałe trzy godziny. Jeśli zdrowie i pogoda dopiszą, w drodze powrotnej przejdziemy innymi dłuższymi szlakami.
Jeszcze nie pada, ale widoczność już mocno chmurami i mgłą ograniczona.
Z Przełęczy Okraj do Sowiej Przełęczy idziemy lasem lekko tylko wspinając się. Widoki z rzadka się tylko otwierają a i one ani rozległe, ani wyraźne
Tuż za Sowią Przełęczą jest jedyne w drodze na Śnieżkę schronisko – Jelenka po czeskiej stronie.
Stąd zaczyna się ostrzejsze wspinanie. Szybko nachylenie sięga 20% i trzeba czasem odpocząć.
Kamienne kopczyki są wszędzie
Zamiast zostawiać w górach torebki, puszki, butelki, maseczki i chusteczki już lepiej postawić taki kopczyk, nawet jeśli już poza znakiem „tu byłem” nic on nie znaczy. Dawniej w Himalajach stawiano takie piramidki dla oznaczenia nowych szlaków.
Zaczynają się schody – nachylenie na tym odcinku sięga miejscami 40%
Zaczyna padać – przewidzieliśmy to, biorąc ze sobą pałatki. Bardzo niekomfortowo się w nich idzie, bo ciało nie oddycha, ale i tak lepiej niż moknąć od deszczu.
Co ciekawe, zdecydowana większość turystów mijanych po drodze też jakąś odzież przeciwdeszczową ze sobą miała. Tylko jedna bardzo lekko ubrana pani szybko zawróciła, bo nic ani na te temperatury, wiatr i deszcze nie miała. Wczasowiczka to z pewnością była.
Tyczki giną we mgle. Zimą giną niemal całkowicie pod śniegiem.
Czarnym Grzbietem dochodzimy do miejsca, gdzie nasz szlak łączy się ze spiralną drogą z Równi na Śnieżkę. To znaczy, że jest już blisko, pewnie stoimy już pod talerzami, ale nie sposób nic dostrzec.
Szczyt Śnieżki pojawił nam się nagle. Tyle trzeba było wysiłku włożyć, by z tak bliska Śnieżki nie zobaczyć
Sporo osób na szczycie – zaskakująco sporo. Tym bardziej, że schronisko w talerzach ciągle – na stałe? – nieczynne, więc nie ma gdzie się schować, ogrzać i płynów wymienić.
Krótka wizyta w Kaplicy Świętego Wawrzyńca. Zaledwie trzy dni temu odbyła się w tej barokowej świątyni coroczna msza
Decydujemy się zejść czeską stroną. Początkowo wzdłuż kolejki gondolowej Pec-Śnieżka.
Przy górnej stacji kolejki jest bar. Zatrzymujemy się w nim na kawę, ciacho i by nieco przeschnąć. Dowód na to, że tam byliśmy.
Wagoniki wyłaniają się z mgły i w niej giną
Zejście początkowo jest bardzo strome a kamienie mokre. Niekomfortowo, a nawet nieco niebezpiecznie.
Ale dzięki tej stromiźmie dużą część różnicy wysokości w drodze powrotnej mamy szybko za sobą. Trawersujemy Czarny Grzbiet w drodze na Sowią Przełęcz. Ale za łatwo też nie jest – trasa biegnie gołoborzami
albo wąskimi przesmykami między kosodrzewiną, po jej konarach i korzeniach.
Jedynym znaczącym punktem na tym szlaku jest tabliczka upamiętniająca katastrofę niemieckiego samolotu i jego załogi w ostatnich miesiącach Drugiej Wojny. Do dziś leżą tu szczątki maszyny.
Przy Jelence nasz szlak spotyka się na moment z drogą, którą parę godzin temu wchodziliśmy. Nie wracamy bezpośrednio na Okraj, lecz pozostajemy po stronie czeskiej, idąc szlakiem prowadzącym do Malej Upy. Rozpogadza się.
Czeska strona granicy jest znacznie lepiej turystycznie zagospodarowana. Liczne pensjonaty, kilka restauracji i infrastruktura narciarska przyciągają wielu turystów z obu stron szlabanu. Na obiad wybieramy restaurację Trautenberk, przy której działa mały browar ważący piwa o ten samej nazwie. Polecam czternastaka!