Jizerská magistrála, czyli po czeskiej stronie Gór Izerskich
Łamiąc jeszcze raz chronologię wydarzeń, dzisiejszy wpis poświęcam krótkiej wycieczce na czeską stronę Gór Izerskich.
W czeskie Izery zaczęliśmy jeździć regularniej całkiem niedawno i ciągle odkrywamy nowe dla nas miejsca, póki co tylko pieszo, i planujemy kolejne tam wizyty na butach, kołach i deskach. Jedziemy na krótką rozpoznawczą wycieczkę w okolice drugiego co do wysokości szczytu czeskich Gór Izerskich – Jizery (1122m n.p.m.). Jednocześnie sprawdzamy też, jak głęboko i wysoko można wjechać w czeskie góry samochodem, co z kolei pozwoli zaplanować kolejne wypady. Przez przejście graniczne w Czerniawie, przez Hejnice i Bily Potok docieramy po ok. 45min jazdy samochodem do Smedavy. Wydawało mi się, że to mała osada, a okazuje się, że to tylko pojedyncza chata i spory parking. A i chata już nie-chata: poprzedniczkę zburzono w ubiegłym roku i w jej miejscu stawiany jest nowy większy budynek. Może i dobrze – to miejsce popularne jest przez cały rok i dla obsługi ruchu turystycznego poprzednia chata z pewnością już nie wystarczyła. Nieczynna więc, ale za parking 100 koron zapłacić trzeba.
Smedava położono jest w obniżeniu pomiędzy kilkoma szczytami przy źródłach rzeki Smedy, ale jest to wysokie jak na Góry Izerskie obniżenie – prawie 850m n.p.m. Na tej wysokości niejednokrotnie kończyliśmy nasze wędrówki (niedaleki Oresnik, na który weszliśmy parę tygodni temu, ma 800m), a dziś dopiero na niej zaczynamy. To też znaczy, że na szczyt Jizerki długo wspinać się nie będziemy.
Szlak szeroki jak autostrada. Wygląda jak trawers, ale na dwóch kilometrach niespiesznego spaceru pokonujemy ponad 120 metrów w pionie. Jest to Szosa Sztolpliska – ta sama, którą niedawno już szliśmy z Hejnic na Oresnik, dzieło cesarsko-królewskiego górskiego budownictwa drogowego.
Nieco ukośnie do trasy biegnie linia przedwojennych czeskich umocnień. Schrony zachowały się w dobrej kondycji do dzisiaj. Są otwarte i można do nich wejść. Nie przepuściliśmy tej okazji.
Nie bardzo ta linia umocnień się przydała, jak wiemy. Czechy poddały się bez jednego wystrzału. Dla nas nie do pomyślenia – Polacy pięknie umierają dla Ojczyzny, Czesi wolą pięknie dla niej żyć.
Kończy się miłe, ale nieco nudne trawersowanie – docieramy do punktu, w którym żółty szlak odbija prostopadle od czerwonego i zaczyna swą wspinaczkę na Jizerę. Na szczyt mamy około półtora kilometra, z przewyższeniem 152 metry. Niewiele, ale też droga już nie ta.
Nieco zasapani dochodzimy do wypłaszczenia na wierzchołku.
Krótka przerwa na oddech przed atakiem szczytowym. Bo jak wiele szczytów po czeskiej stronie, najwyższe ich punkty to często kulminacje skalne wystające mocno ponad kopułę góry. I trzeba się na te skały wspiąć po skalnych stopniach i stalowych drabinkach. Tak było na Oresniku więc wiemy czego się spodziewać.
Na wierzchołku mało miejsca. Przy silnym wietrze byłoby niebezpiecznie, gdyby nie poręcze i krzyż, którego można się przytrzymać pozując do pamiątkowego zdjęcia.
Ja też tam byłem i stopę na punkcie triangulacyjnym 1122m postawiłem.
Kociołki wietrzeniowe na szczycie
Gęsta mgła ogranicza widoki – a są one ponoć piękne w całym zakresie 360 stopni. Nie wiedząc, co tracimy, cieszymy się z mgły, bo ona też tworzy fotogeniczne sceny
Na przykład taka jarzębina pięknie na tle mgły się prezentuje
Na Jizerę prowadzi tylko jedna droga – schodzimy więc tą samą drogą do miejsca, w którym zeszliśmy z czerwonego szlaku i kontynuujemy trawers. Tam gdzie teren się wypłaszcza tworzą się torfowiska. Niektóre z nich otoczono szczególną ochroną – teren ogrodzono, ale podziwiać torfowiska z punktów widokowych można
Dochodzimy do skrzyżowania większych dróg i miejsca zwanego „Na Kneipie” znajdujacego się pod szczytem o tej samej nazwie. Nie wiem od czego ta knajpa pochodzi, ale budka gastronomiczna faktycznie jest. Spotykamy przy niej grupy turystów pieszych, rowerowych i hulajnogowych.
A z mapy dowiadujemy się, że to bardzo dobre miejsce dla biegówkarzy, bowiem schodzi się tu wiele narciarskich tras o najwyższym poziomie zimowego utrzymania – ślad wyciskany jest tu codziennie
Chyba już wiemy, gdzie tej zimy najczęściej będzie nas można na biegówkach spotkać. A może i wcześniej na rowerach?
Jeszcze małe kilkaset metrów i dochodzimy do najdalszego punkty wycieczki: „Na Cihadle”, czyli na czatowni. Tym razem mam przypuszczenie co do pochodzenia nazwy graniczące z pewnością. Od późnego średniowiecza do początków XX wieku silna była w czeskich Górach Izerskich tradycja ptasznictwa, czyli łapania ptaków w celach najpierw konsumpcyjnych a potem i kolekcjonerskich. Miejsca, gdzie ustawiano różnorakie pułapki na ptaki i czekano na nie zwano właśnie cihadlami.
Miejsce to ma status rezerwatu ścisłego – wchodzi się do niego przez furtkę w ogrodzeniu
A na małej dostępnej powierzchni rezerwatu poruszać się można tylko po pomostach.
Niewielka wieża obserwacyjna
z widokiem na cały rezerwat
Malowniczo wyglądają te małe oczka wodne na tle rudawych traw.
Jeszcze kubek herbaty „Na Kneipie” i zawracamy, bo z powodu wiatru jest nam już zimno. Po niecałych dwunastu kilometrach jesteśmy ponownie w Smedawie i na późną kawę wracamy do domu.
Choć tyle jeszcze nieznanych nam miejsc jest w czeskich Izerach, to wiemy, że do Smedawy będziemy wracać.