Odchodzimy od kamieniołomu, by choć trochę oddalić się od źródła hałasu. Wabimy sóweczkę, która bardzo szybko odpowiada. Ale też szybko rezygnuje z zabawy. Wabimy więc włochatkę – tak jak sóweczka, to również rzadka sowa w Polsce, ale akurat w górach Dolnego Śląska dość często spotykana. Włochatka udaje, ze jej akurat nie ma w domu. W jej imieniu odpowiada… PUCHACZ! I choć na niego właśnie tu przyjechaliśmy, to nie śmiałem marzyć, że już za pierwszym razem go usłyszymy. Miał to być tylko wypad rozpoznawczy tak, by następnym razem już po ciemku wiedzieć, gdzie iść. A tu taka niespodzianka. To nasza największa sowa. W tym roku zaobserwowana i zaraportowana w bazie ornito.pl tylko w 14 miejscach w Polsce (z tego 3 lokalizacje na Dolnym Śląsku).
Nasz puchacz odezwał się wielokrotnie. O ile jego pierwsze huknięcia wydawały składać się z jednej tylko sylaby (co poddawałoby w wątpliwość, czy to naprawdę puchacz), to już kolejnych kilkanaście ma wyraźne dwie sylaby: dłuższe wznoszące huuu i krótkie opadające uh. Z niczym tego dźwięku pomylić nie sposób. Po sóweczce, włochatce, uszatce i puszczyku to nasza piąta sowa. O kolejne będzie trudno, ale spróbujemy jeszcze zapolować na płomykówkę i pójdźkę – sowy krajobrazu wiejskiego, które choć nielicznie, są odnotowywane na naszym terenie.
Schodzimy już prawie po ciemku.