Postrzeleni

Mimo że na na stałe mieszkamy tu od niedawna, to już od kilkunastu lat spędzamy każdego Sylwestra w Przecznicy. I co roku mamy ten sam problem – co zrobić z psami, zwłąszcza ze strszym już Tokajem (wyżeł węgierski), który panicznie boi się każdego huku: burzy, strzałów w lesie, a najbardziej – bo najdłuższych i nagłośniejszych – fajerwerków noworocznych. Zamykanie w wygłuszonej łazience, podawanie środków uspakajających nie działa. Mimo przytępionego juz słuchu, pies słyszy wystarczająco dobrze i co roku przeżywa katusze: panicznie chowa się po kątach, cały drży. Jeszcze długo po ustaniu wystrzałów nie może dojść do siebie.

Ale nie tylko o domowe zwięrzęta tu chodzi. Jeszcze większą ceną płacą dzikie zwierzęta, zwłaszcza ptaki. Wystraszone, uciekają panicznie zderzajac się z przeszkodzami lub wręcz umierają ze strachu na miejscu. 

W Warszawie na Senatorskiej znaleziono nad ranem 14 martwych jemiołuszek.

 

Do schronisk w noworoczy poranek trafiło do wielokrotnie więcej rannych ptaków, niż w normalny dzień.

Już nie wspomnę (choć właśnie to robię) o tragedii w zoo w Krefeld, gdzie od lampionów puszczanych w sylwestrową noc zajął się i spłonął pawilon małp wraz z 30 zwierzętami. 

A po co ludziom te fajerwerki? Bo musi być dużo i głośno? Więcej, dłużej i głośniej niż sąsiad w zeszłym roku? 

A może wystarczyłby wystrzał korka od szampana i parę niehałaśliwych zimnych ogni?