Na ptaki i ryby do Doliny Baryczy

Łącząc różne obowiązki, udaje nam się tym razem wpaść na Stawy Milickie aż na półtora dnia. „Aż”, bo parę tygodniu temu wygospodarowaliśmy tylko pół dnia. A prawdą jest, że odwiedzenie większości, nawet nie całości, kompleksu stawów wymagałoby tygodnia.

Już na trasie Przecznica-Wrocław dużo się dzieje – były bieliki (zdjęcie obok), błotniaki (zdjęcie poniżej) a nawet jeden rybołów. O ile dla zrobienia zdjęcia dwóm pierwszym udało mi się zatrzymać auto, to w przypadku rybołowa nie miałem koniecznego komfortu na drodze. A szkoda, bo rybołowa na zdjęciu jeszcze nie mam.

Poprzednim razem odwiedziliśmy stawy w okolicy Rudy Milickiej koło Milicza, tym razem zatrzymujemy się na dwa noclegi w Rudzie Sułowskiej koło Żmigrodu. Wyśmienita to baza wypadowa na kilka kompleksów stawów – część z nich jest dostępna pieszo, do paru innych trzeba podjechać samochodem zaledwie 15-20 minut. 

Zatrzymujemy się w hotelu Naturum – jak cały kompleks, należy on do spółki Stawy Milickie, której właścicielem jest Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego. Dzięki temu jest on dobrze wkomponowany w otoczenie – ładny, nie za duży, nastawiony na obsługę miłośników przyrody. Prywatny właściciel pewnie inaczej by to zorganizował niekoniecznie z korzyścią dla turystów.

Obok hotelu funkcjonuje restauracja z bogatą infrastrukturą wewnątrz budynku i na zewnątrz.  I turysta indywidualny i grupowy jest tu należycie obsłużony, nie przeszkadzając sobie nawzajem.  

Restauracja „8 ryb”.

I jej otoczenie

W menu potrawy z własnych ryb: karp, tołpyga, jesiotr i amur w wielu postaciach. Na obiad i na śniadanie. Można też zamówić mięsa i makarony, ale po co wtedy aż tu jechać?

Pierwszego dnia czasu mamy mało. Robimy tylko godzinny spacer główną drogą mijając kilka stawów. Mimo zmierzchu, słyszymy i widzimy sporo ptaków: w trzcinach hałasują potrzosy i rokitniczki, na wodzie najlepiej widoczne są łabędzie nieme, łyski i perkozy dwuczube, na łące pasą się jeszcze gęsi tundrowe i gęgawy, w powietrzu widzimy bielika, czaple siwe i jedną wronę siwą. Najciekawsze obserwacje zostały na koniec. Na najbliższym stawie pływał samotnie łabędź krzykliwy. Jeszcze miesiąc temu zrobiłby na mnie ogromne wrażenie, gdyby nie to, że to już kolejna obserwacja tego gatunku w tym roku – cieszy, ale już bez sensacji. Nowością była mewa czarnogłowa. W małym stadzie śmieszek pojedynczy osobnik już na pierwszy rzut oka wydawał się odmienny – zamiast brązowo-czekoladowego kaptura na głowie ta miał kaptur dłuższy i zdecydowanie czarny. To mewa czarnogłowa.

Okazji do fotografowania było niewiele – mżyło cały czas, szkoda moczyć sprzęt. Ta jedna tylko czapla miała szczęście załapać się na fotkę.   

Po pierwszym spacerze apetyt na kolejne dwa dni tylko wzrósł. Jutro pobudka o 5!