Lista gatunków skromna – 14 tylko. Oprócz oczekiwanych i licznych mazurków, szpaków, bogatek, modraszek, kosów, dzwońców, krzyżówek, dzięciołów dużych i zięb, były też 3 skowronki, małe stadko (ok. 10szt) kwiczołów, jeden drozd, para grzywaczy i dwa duże stada ptaków, z rozpoznaniem których miałem duży problem.
Pierwsze stado spotkaliśmy w okolicach Lasku – spośród drzew dochodził świergot dziesiątek niewidocznych ptaków. Co jakiś czas podrywały się, przelatywały kilkadziesiąt, kilkaset metrów i znów znikały w gałęziach drzew, głównie świerkach. Nie sposób było przyjrzeć się żadnemu z nick nawet przez lornetkę. Podążaliśmy ich trasą aż w końcu stado usiadło na gołych jeszcze modrzewiach i brzozach i udało mi się z dużym, ale nie stuprocentowym prawdopodobieństwem, rozpoznać czyże. Lekko żółtozielone samce i szare samiczki, mniejsze od wróbla, szczebiot o wysokim tonie – tylko do czyży mi to pasuje. Było ich dobrze ponad 50.
Schodząc do wsi, już na skraju lasu, trafiliśmy na drugie duże stado. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to inny gatunek. Ptak większy, nieco bardziej ubarwiony, mniej hałaśliwy. Ale również skrywający się w gałęziach i nie dający się podejść – zwłaszcza gdy jest się z luzem biegającymi psami. Najpierw udało mi się rozpoznać wśród nich ziębę, ale wiedziałem że to zły trop, bo w tak licznych stadach zięb jeszcze u nas nie widziałem. Po chwili i reszta stada dała się obejrzeć z bliska – były to jery. Tym razem bez cienia wątpliwości.