Drapoliczyłem

O akcji Drapolicz już kiedyś wspomniałem (np. tu), gdy dwa razy na krótko wpadłem na najwyższy poziom wieży obserwacyjnej na Górze Pirata za Krynicą Morską. Na tyle mi się to spodobało, że chciałem tam kiedyś wrócić na cały dzień, albo i na kilka dni.

Drapolicz to coroczna akcja zliczania ptaków migrujących jesienią ze wschodu i północy na na zachód i południe. Specyficzne ukształtowanie lądów i wód powoduje, że wzdłuż Mierzei Wiślanej biegnie – a może frunie? – ważny ptasi szlak migracyjny. Migrują tędy przede wszystkim wróblaki, czyli wszelkie ptaki drobne, których zliczyć nie sposób, a nawet ich szacowanie jest trudne – w jeden dzień potrafi ich przelecieć ponad milion w stadach liczących tysiące sztuk w każdym. Lecą też gołębie, ptaki krukowate i drozdowate, których rozmiar daje szansę policzenia, choć i u nich zdarzają się liczne stada, których wielkość się raczej szacuje a nie liczy. No i lecą ptaki drapieżne – niemal nigdy w większych stadach, zwykle pojedynczo lub w małych rozciągniętych grupkach. Je da się łatwo policzyć co do sztuki, jeśli tylko zliczający potrafi szybko identyfikować gatunki w locie na dystans. Po wielkości, sylwetce, sposobie lotu itd. a w trudniejszych przypadkach, gdy np. ptak widziany jest z odległości paru kilometrów, ze zdjęcia. Jeśli odpowiednio dobry sprzęt znajduje się pod ręką.   

Drapolicz trwa już ponad 15 już lat, od połowy sierpnia do połowy listopada ptaki liczy się codziennie od 7 rano do 3 po południu, czyli przez pełną dniówkę. O wyżywienie każdy uczestnik musi zadbać we własnym zakresie.

Dałem znać organizatorom wcześniej, że pojawię się na wieży. Nie chciałem zliczacza zaskakiwać swoją całodzienną obecnością, ale też nie chciałem trafić na dzień, gdy przez wieżę mają przewinąć się tłumy, bo i takie przypadki się zdarzają. Aby na wieży być na 7 rano, musiałem budzik nastawić na 4:45. Wyjeżdżałem z Sobieszewa jeszcze nocą i dopiero w połowie drogi wzeszło słońce.

 

Na leśnym parkingu byłem kwadrans przed 7, na wieżę dotarłem chwilę po starcie liczenia. Jeszcze przed wieżą przeleciał nade mną pierwszy ptak – wydawało mi się, że to orzechówka, ale na zdjęciu okazał się nim dzięcioł duży.

Wyprzedzając wypadki – dzięciołów dużych przeleciało tego dnia ze dwie setki, co wydało mi się dziwne, gdyż wg mojej wiedzy są to ptaki osiadłe. Doczytałem po powrocie do domu: osiadły jest podgatunek Dendrocopos major pinetorum powszechnie występujący w Polsce i na zachodzie, natomiast podgatunek Dendrocopos major major gniazdujący w płn.-wsch. Polsce i za naszymi wschodnimi granicami migruje. Nie jest to wiedza powszechna wśród ptasiarzy amatorów, tym bardziej doświadczenie to mnie cieszy.

Wracając do chronologii… Na wieży obecny był już mający dyżur tego dnia obserwator, Gerard – jeden z najczęściej dyżurujących obserwatorów. W zeszłym roku z ok. 90 dni drapoliczenia on był na wieży ponad 50 dni! Nie mogłem trafić w lepsze ręce.

Dzień trwa od nieco ponad pół godziny, ptaki jeszcze się nie rozpędziły. W pierwszych minutach pokazały się dzięcioły duże, małe stadka wróblaków – głównie sikor i ziarnojadów – a także pojedyncze sójki, śpiewaki, kwiczoły, dymówki i rudziki.

Pierwszym drapieżnikiem był krogulec. Mimo że w ciągu dnia przeleciało ich najwięcej, na dobre zdjęcie żaden się nie załapał. 

Pierwszy kobuz

Potem kolejne – nielicznie acz równomiernie kobuzy nadlatywały w ciągu dnia.  

Przez pierwszą godzinę przeleciało dużo ptactwa, ale chyba tylko trzy gatunki drapoli: kobuz, krogulec i bielik. Ten ostatni to z pewnością nie migrant, a gniazdujący gdzieś w okolicy osobnik. Łącznie między 7 a 8 rano zapisałem 23 obserwacje.

Przez następną godzinę ptaki chyba jadły śniadanie. Przeleciało ich niewiele w tym tylko dwa kobuzy. Łącznie zaledwie 13 obserwacji.

Worek rozwiązał się tuż po 9. Do krogulców (4 sztuki) i kobuzów (5) dołączył jeden drzemlik (brak foto niestety) i dwa myszołowy.

W odróżnieniu od spieszących się gdzieś małych sokołów, myszołowy przelatywały powoli, czasem nawet kołując nad więżą. Stąd i okazja do lepszych zdjęć.

Pomiędzy 10 a 11 przeleciało aż 12 krogulców, 4 kobuzy, jeden myszołów i pustułka. 

W ostatniej godzinie przed południem padł rekord – przeleciało ponad 20 krogulców! A tylko jeden kobuz i dwa myszołowy. Pojawił się też pierwszy tego dnia trzmielojad, wprowadzając nieco konfuzji do obserwacji,

Konfuzja bierze się stąd, że odróżnianie trzmielojada od myszołowa z dużej odległości nie jest proste. Gatunki są podobne, u obydwu występuje duża osobnicza zmienność kolorystyczna. Wiele z nich na szczęście przelatywała dość blisko – podszkoliłem się nieco w ich oznaczaniu. Ten poniżej to trzmielojad w wersji brązowej

A to trzmielojad w wersji jasnej. Jest różnica?

A to znowu myszołów

Do południa nie można więc było narzekać – ptaki wszelakich gatunków dopisywały w tym i  drapole. Jedno życzenie na drugą część dnia mieliśmy z Gerardem i głośno to obaj powiedzieliśmy: mogłoby być więcej rzadszych gatunków ptaków drapieżnych, bo dotychczas przelatywały raczej pewniaki.

Od czasu do czasu na któryś z przelatujących ptaków siadał na drzewie blisko wieży. Np. ta białorzytka 

Słońce mocno grzało tego dnia. Dzięki lekkiemu wiatrowi dało się na wieży nawet bez odrobiny cienia wytrzymać. Być może to właśnie nagrzewająca się ziemia i powstające kominy powietrzne wprowadziły parę zmian w przelotach.

Najpierw kierunek przelotów zmieniły myszołowy. Do południa ciągnęły na zachód, od teraz już do końca obserwacji leciały na wschód. Czy to te same? Zorientowały się, że przy tak ciepłej aurze nie pora jeszcze na podróż na zimowiska?

 

Druga zmiana to pojawienie się kominów powietrznych. Duże drapieżniki potrafiące dobrze wykorzystać siłę nośną swych skrzydeł dołączały jeden po drugim. Wlatywały w komin u jego podstawy i krążąc, dawały się unosić wstępującym prądom ciepłego powietrza.  

Słabe zdjęcie, ale za to jedyne

I najważniejsza zmiana: pojawiły się inne gatunki.

Zaczęło się od błotniaka stawowego. Najpospolitszy z błotniaków, częsty również i u nas, ale pierwsza obserwacja nawet znanego ptaka w migracji to też przeżycie. 

Kania ruda

Tuż po pierwszej po południu w oddali pojawił się samiec błotniaka zbożowego – nie leciał wzdłuż Mierzei, ale przeciął Zalew Wiślany w poprzek. 

Przed drugą nadleciał większy drapieżnik – miałbym problem z jego oznaczeniem, gdyby nie Gerard. To orlik krzykliwy! 

Oglądając go z bliska lub na zdjęciu, widać wszystkie jego 7 palców – cecha przydatna w oznaczaniu gatunku.

Orlik krzykliwy to mój jedyny prawdziwy orzeł. Pierwsza obserwacja gatunku w tym roku i druga w życia. I pierwszy raz uwieczniony na zdjęciu. Cieszy!

Przez niemal całe popołudnie bardzo licznie leciały myszołowy (głównie na wschód) i krogulce. Przed 15 przeloty zwolniły – to dobrze, bo szkoda by było kończyć.

Na ostanie zdjęcia wpadł myszołów.  

A ostatnim zanotowanym ptakiem był krogulec.

Łącznie zaraportowałem 256 ptaków 44 gatunków. Liczba ta nie obejmuje drobnych wróblaków, których były tysiące w ciągu dnia. Najliczniejsze były myszołowy – zliczyłem ich 92, choć pewnie część z nich podwójnie. Drugie miejsce zajęły krogulce – było ich 58. One w jednym kierunku leciały więc błędu w ich zliczaniu nie było. Podium zamknęły kobuzy –  18 sztuk.

Niewątpliwym królem dnia był orlik krzykliwy.

Zbliżone, choć nie dokładnie takie same, liczby trafiły do raportu dziennego Drapolicza z dnia 12 września.  

Już kombinuję, kiedy kolejny raz na wieżę jeszcze w tym sezonie pojechać…