Czyli cel na ten rok osiągnięty!
Ale przecież przed nami ciągle jeszcze czas przylotów wielu innych gatunków. Pod domem, na naszych łąkach i w pobliskich lasach będą oknówki, jerzyki, gąsiorki, gajówki, derkacze, kukułki, krętogłowy, trzciniaki i trzcinniczki, wilgi, muchołówki, pleszki, strumieniówki, świerszczaki, świstunki leśne, zaganiacze i parę innych gatunków, które w poprzednich latach już u nas widywałem, więc pewnie i w tym roku dam radę – nowy cel na ten rok to 170!
Uwaga w nawiasie dla zachowania proporcji – pierwsi uczestnicy Wielkiego Roku mają na koncie już ponad 200 gatunków, a ja ze swoim wynikiem ledwo mieszczę się w pierwszej pięćdziesiątce. Z której i tak wkrótce wypadnę, bo w zeszłym roku dla zajęcia miejsca w pierwszej setce potrzebnych było 188 gatunków. No ale nie o miejsca tu chodzi przecież, a o przekraczanie własnych granic.
Ptak czy owad, nagroda, którą obiecałem sobie zafundować za sto pięćdziesiątego ptaka już mi się należy. Miała to być porządna luneta ornitologiczna, ale jeszcze się zastanowię… Skoro bez lunety mogłem zobaczyć 150 gatunków, to po co mi ona?
Już wkrótce napiszę duuuużo więcej o naszej wyprawie w Dolinę Baryczy. Fajny to był czas.