Kategoria: Kulturalnie

Łużyckie Muzeum Śląskie

Choć Zgorzelec i Görlitz to już Łyżyce, przez część swojej historii należały administracyjnie do Śląska i ze Śląskiem związały swoje dzieje. Nic dziwnego, że w miastach tych znajdują się ciekawe śląskie zbiory muzealne. W sobotnie południe zaglądamy więc do Schlesisches Museum zu Görlitz, gdzie chcemy obejrzeć tak nielicznie przecież przetrwałe eksponaty związane z historią Śląska, a zwłaszcza Karkonoszy, Gór Izerskich i Pogórza oraz zajrzeć na czasową wystawę malarską pt. „Inspiration Riesengebirge”, czyli „Karkonoska Inspiracja. Rozwój Świata Artystycznego Karkonoszy w XIX i XXw.” 

Co ciekawe, wybiera się z nami również „Muzyczne Radio na Szlaku”. Zwykle to my w sobotnie ranki o 8:30 z autorem audycji wybieramy na wirtualne wycieczki, tym razem autor we własnej osobie dołącza do nas. Jedziemy tam zatem samotrzeć.  

Trudno powiedzieć czego się spodziewaliśmy po wystawach stałych. Tak niewiele śląskich artefaktów przetrwało zawieruchy wojenne, że nawet nasze państwowe zbiory – zwłaszcza we wrocławskich muzeach Narodowym i Miejskim oraz w Karkonoskim w Jeleniej Górze – nie są bogate. A biorąc pod uwagę lokalizację muzeum, nie można było oczekiwać zbyt wielu eksponatów z czasów, gdy Śląsk piastowskim był. I faktycznie, ku memu niezadowoleniu, ale zgodnie z oczekiwaniami, piastowski Śląsk jest na wystawie słabo reprezentowany.

Pozytywnym zaskoczeniem był natomiast fakt, że duża część ekspozycji – proporcjonalnie chyba największa – poświęcona była naszym ziemiom: Karkonoszom i Pogórzu. Grafiki, dokumenty, elementy wyposażenia zamków i kościołów, produkty lokalnego rzemiosła w dużej części pochodziły właśnie stąd. 

Lub miały związek z naszymi ziemiami, jak te dwa kieliszki pochodzące z Huty Józefina. Ale już nie z tej szklarskiej. Po drugiej wojnie Schaffgotschowie kontynuowali karkonoskie tradycje hutnicze w mieście Schwäbisch Gmünd, dokąd zabrali ze sobą rzemieślników, artystów, patenty, wiedzę i markę. Z tej właśnie huty pochodzą te dwa kieliszki, które swym wzorem nawiązują do najlepszych czasów Huty Józefiny.   

Ciekawa emaliowana tablica blaszana reklamująca Bad Warmbrunn.  

Trochę ponad godzinę zajęło nam zwiedzenie wystaw stałych. Można było i dwa razy tyle czasu tam spędzić, ale mi spieszyło się do wystawy malarstwa.

Tytuł tej czasowej wystawy może i powinien kojarzyć się z podobnie zatytułowaną wystawą z Muzeum Karkonoskiego z 2020 roku pt. „Zauroczeni Karkonoszami”, pod której urokiem będąc też ją opisałem. Choć tytuły wystaw tak podobne, tematyka identyczna, autorzy w większości ci sami, to obrazy ku naszemu zadowoleniu zupełnie inne.   

Cieszy oko obecność grafik, akwafort i obrazów olejnych takich artystów jak Friedrich Iwan, Carl Ernst Morgentstern, Paul Aust i Gertrud Staats – to dla nich głównie przyjechałem.

Po Morgensternie wiem czego się spodziewać i nie jestem zaskoczony jego kilkoma pracami.

Najcenniejszym dla mnie jego dziełem jest szkicownik. Chętnie obejrzałbym cały.

Jest kilka nieznanych mi grafik Paula Austa. Wszystkie wyśmienite, zwłaszcza ta akwaforta z widokiem Jagniątkowa i Śnieżnych Kotłów. 

Niewiele prac wrocławianki Gertrud Staats przeżyło wojnę, rozproszone są obecnie po państwowych i prywatnych kolekcjach, nieczęsto zdarza się zobaczyć jakieś nieznane jej dzieło. Cieszą więc jej trzy obrazy – w odróżnieniu od większości pozostałych eksponatów, pochodzących nie z kolekcji Muzeum Śląskiego, a z prywatnej, rzadko pokazywanej kolekcji.

Najciekawsza jej praca – precyzyjna, jeśli chodzi o pędzel, i romantyczna w odbiorze dla widza.   

Największym zaskoczeniem są nieznane mi prace Friedricha Iwana. Sporo pocztówek wydano z jego pejzażami Karkonoszy, wiele z nich mam, ale tych paru barwnych akwafort nie znałem. Lepsze niż wszystkie prace Iwana, które widziałem wcześniej.

A jego prac w takiej estetyce (też akwaforta ale czarno-biała) w ogóle nie znałem – piękny góral z Peca z fajką. 

Podobnie z poniższym rozległym pejzażem Jeleniej Góry i Karkonoszy widzianym z Jeżowa. Olej na płótnie namalował w 1954r. – 8 lat po wypędzeniu. Pewnie z pamięci, szkiców i powidoków Iwan odtwarzał ten obraz. Mój numer jeden całej wystawy.

Wystawa jest oczywiście dużo bogatsza i nie ogranicza się do dobrze nam znanych nazwisk.

Bardzo podobają nam się prace Alexandra Pfohla mieszającego akwarelę z pastelą.

Ładna zimowa scena w jednej z górskich wsi autorstwa Goerga Wichmanna – urodzonego we Lwówku, tworzącego w Szklarskiej Porębie malarza. Choć tytuł o tym nie mówi, akcję obrazka umieszczam w Gierczynie.

Jeden z nielicznych nie malarskich eksponatów – gobelin Wandy Bibrowicz przedstawiający Ducha Gór.

Bogata, warta odwiedzenia wystawa. Marzeniem moim byłoby zorganizowanie wystawy malarstwa karkonoskiego w oparciu o wszystkie zbiory najważniejszych muzeów regionu. 

Malarstwo śląskie a Wielki (ptasi) Rok

Co ma wspólnego malarstwo śląskie i mój ptasi Wielki Rok? Chyba nic. Może poza tym, że przy okazji wizyty we Wrocławiu zawitaliśmy po raz pierwszy do tamtejszego Muzeum Historycznego, oglądając malarstwo karkonoskie, oraz przeszliśmy się brzegami Odry i Oławy, obserwując ptaki i dodając nowe gatunki do rocznej listy. 

W dniu naszej poprzedniej wycieczki do Wrocławia odbywał się koncert inauguracyjny na zrekonstruowanym prospekcie organowym w farze pw. Św. Elżbiety. Dziś organy może już oglądać szersza publiczność – nie sposób było nie zajrzeć tam. 

Barokowe organy Endlera przetrwały ogromne zniszczenia miasta w 1945 roku, ale całkowicie strawił je pożar w 1976 roku.  Dzięki zachowanym zdjęciom i rysunkom zrekonstruowano wszystkie 3468 piszczałek i właśnie oddano je do użytku.

O organach można poczytać i relacji z koncertu wysłuchać tutaj.  

Cała świątynia w ostatnich latach przeszła generalny remont, przywracający jej piękną gotycką formę i wystrój.

Zachęcam.

Muzeum Miejskie Wrocławia ma kilka placówek – dziś odwiedzamy Muzeum Historyczne mieszczące się w dawnym Pałacu Królewskim. Ekspozycja obejmuje historię Wrocławia od czasów pierwszego czeskiego grodu na Ostrowie i najbardziej mnie interesujące czasy pierwszych Piastów i Piastów Śląskich, przez czasy Habsburskie i Pruskie do dziś. Najciekawsza dla nas ekspozycja to malarstwo śląskie. Zapoznaliśmy się z nim już nieco dzięki wystawie „Zainspirowani Karkonoszami” w jeleniogórskim Muzeum Karkonoskim.  We Wrocławiu oglądamy kolejne obrazy Karkonoszy i Gór Izerskich takich malarzy jak Friedrich Iwan, Paul Aust czy Carl Ernst Morgenstern. Trochę rozczarowuje fakt, że obejrzeć można tylko jedną, dwie prace każdego z nich. 

 

Dobrze znany zbieraczom starych kartek pocztowych obraz Austa.

Również wydany na licznych pocztówkach pejzaż karkonoski jeleniogórzanina do 1946 roku, Friedricha Iwana.  

Kartek pocztowych z kopiami obrazów Austa i Iwana mam kilkadziesiąt. Sporo też wyszło kartek z malunkami autorstwa Carla Ernsta Morgensterna – chyba najznakomitszego malarza Karkonoszy, ale też i profesora wrocławskiej Szkoły Sztuki, gdzie wychował liczne grono śląskich malarzy. Ja akurat jego prac aż tak bardzo nie cenię – może za dużo ich namalował, może zbyt monotonne w kolorystyce i nastroju one są. 

Dużo mocniej przemawia do mnie stylistyka Adolfa Dresslera – malarza Wrocławia i Karkonoszy. Jego opus magnum to szkic panoramy Karkonoszy prezentowany do zeszłego roku w Muzeum Karkonoskim. Na wystawie oglądamy tylko jeden jego obraz – pokazuje on nie karkonoski pejzaż, a wrocławski zaułek. 

Oglądamy też nieznane nam wcześniej prace Gertrud Staats. O tej śląskiej malarce wspomniałem już przy okazji wystawy w Muzeum Karkonoskim. Uczyła się od Dresslera, założyła . Polecam artykuł poświęcony tej malarce. Na wystawie był między innym obraz „Malarka” (oryg. „Malerin”), który – choć autorka o tym nie mówi – jest pewnie jej autoportretem.

Najciekawszy obraz wystawy zostawiłem na koniec. Wiadomo, co przedstawia. Ale zapomniałem nazwisko autora..  

Chłodna ale słoneczna aura zachęca do spacerowania. A najlepiej spaceruje się we Wrocławiu albo po wąskich uliczkach starego miasta, albo nad wodą. Dziś spacerujemy wzdłuż Odry i Oławy.

Kormoran gada o czymś ze śmieszką. 

Dwa różne osobniki, jeden gatunek. Na przykładzie tego zdjęcia można się przekonac o trudności w oznaczaniu gatunków mew. W szacie zimowej śmieszka jest biała, ma siwe pokrywy skrzydeł i czarną końcówkę ogona. Wiosną jej głowa robi się czarna.  Na zdjęciu jedna mewa jest jeszcze całkowicie w szacie zimowej, druga już w połowie zmiany szaty na letnią.

Most Milenijny od spodu. Refleksy świetlne pochodzące od falującej wody tworzą plamistą fakturę na w rzeczywistości jednolicie szarych płaszczyznach betonu.

Widok z Mostu Milenijnego na Most Rędziński będący częścią Autostradowej Obwodnicy Wrocławia. 

Przeskok nad Oławę. Dzika rzeka tylko kilkanaście minut pieszo od centrum miasta. 

Czapla siwa i jej drugie ja

Na krótkim odcinku rzeki widziałem kilkanaście kokoszek – więcej niż łącznie w całym moim życiu

Zdjęcie niepłochliwej łyski zrobione z platformy schodzącej niemal do powierzchni wody. Jednogłośnie ogłaszam je zdjęciem dnia.

Grubodziób ukrywający się w gałęziach

Nie wiem, czy to nie aby jakaś specyfika Wrocławia – nogdzie indziej nie widziałem tylu „mutantów” krzyżówek. To pewnie krzyżówki krzyżówek z innymi kaczkami dzikimi lub hodowlanymi.  

Kwiczoł wystawił dziób do słońca

W samym Wrocławiu widziałem tylko jeden gatunek, który mogłem dodać do listy rocznej – był to kopciuszek. Choć to ptak wędrowny, to akurat ten osobnik być może zimował w mieście. Do Przecznicy kopciuszki przylecą pewnie dopiero w kwietniu.

W drodze do Wrocławia na polach przy autostradzie zauważyłem stada wędrownych ptaków. Jedno z nich to były czajki – około setka ich odpoczywała pewnie w drodze z południa. 

A już w domu wieczorem za okna słychać było puszczyka. Czyli łącznie trzy nowe gatunki ro rocznej listy. Udany dzień.   

Za Nysą Łużycką

Od dawna planowaliśmy wycieczkę do Goerlitz. Byliśmy tam już parę razy, ale głównie przelotem. A że lista obiektów wartych uwagi jest na tyle długa, z góry założyliśmy, że miasto to zasługuje na dwie a może i trzy osobne wizyty. A to blisko przecież, więc od nas wyskoczyć tam można nawet i na pół dnia po śniadaniu.

Stare miasto warte jest zobaczenia z wielu powodów. Dla porównania z bliźniaczym Zgorzelcem, który był kiedyś prawobrzeżnym przedmieściem miasta głównego. Dla uczucia pewnej swojskości wynikającej z podobieństw Zgorzelca/Goerlitz z naszą rodzinną Jelenią Górą. Dla doświadczenia łużyckiej odrębności Goerlitz w porównaniu z innymi miastami niemieckimi. I w końcu ze względu na bogate zbiory muzealne związane z historią Śląska – paradoksalnie, bogate śląskie zbiory zachowały się w niedotkniętym wojną łużyckim Goerlitz. No i praktyczne powody nie są tu bez znaczenia – jest to jedyne tak duże miasto w Niemczech, które można komfortowo odwiedzić w ramach krótkiego dziennego wypadu. 

Dziś pada. Na krótko tylko zatrzymujemy się pod pałacem w Łagowie. Bo nigdy tam nie byliśmy, a ładny to pałac. Pasowałby do krajobrazu Doliny Pałaców i Ogrodów, gdyby tylko był bliżej.

Zatrzymujemy się po polskiej stronie i wybieramy spacer prawym brzegiem Nysy, by podziwiać panoramę Goerlitz i by przejść się mostem staromiejskim ponownie łączącym miasto z  jego dawnym przedmieściem.  

Jeszcze po polskiej stronie, na nadnyskim bulwarze, podchodzimy do domu Jakuba Boehme – szewca i śląskiego mistyka. Ważna to postać dla duchowej kultury naszego regionu. Najwięcej i najciekawiej czytałem o nim w książkach Henryka Wańka – chyba w „Opisie podróży mistycznej z Oświęcimia do Zgorzelca”. A i sam Waniek to też mistyk – Śląska, Karkonoszy i samych Gór Izerskich. Polecam jego lektury z „Finis Silesiae” na pierwszym miejscu.

Wizytę w mieście zaczynamy od Muzeum Górnośląskiego Towarzystwa Nauk. A raczej chcieliśmy zacząć, ale dopadła nas niemiecka rzeczywistość  – w wielu miejscach w Niemczech karty kredytowe nie są jeszcze akceptowane. Problemem było to już 20 lat temu, jest i teraz. Zwiedzamy więc miasto w poszukiwaniu bankomatu i po  dłuższym spacerze wracamy. Dłuższym, bo lokalna koncepcja urbanistyczna zakłada, że w mieście mają mieszkać ludzie, a nie banki, apteki czy inne czysto komercyjne instytucje.  

Patrząc na wyludniające się centra naszych miast, akurat ten element niemieckiego Ordnungu chętnie bym do Polski przeniósł. Nawet kosztem dodatkowego spaceru do najbliższego bankomatu.

O wizycie w Muzeum Towarzystwa Nauk mógłbym napisać osobny artykuł i to nie jeden, biorąc pod uwagę konteksty. Krótko tylko wspomnę. Założycielem Górnośląskiego Towarzystwa Naukowego (Oberlausitzische Gesellschaft der Wissenschaften) był między innymi Adolf Traugott von Gersdorf, właściciel Pobiednej i tamtejszego pałacu. Był to człowiek wielkiego umysłu i wielkiego entuzjazmu do nauki i przyrody. Wkrótce doczeka się on tablicy pamiątkowej wystawionej staraniem Marcina Wawrzyńczaka (Wielka Izera) i tłumaczenia jego pamiętników z podróży. Mnie von Gersdorf interesuje z innej przyczyny – na przełomie XVIII i XIX wieku przywiózł on z podróży po Europie technikę preparowania ptaków i sam zgromadził pokaźną ich kolekcję w pałacu w Pobiednej. O ile wszelkie inne swoje zbiory (olbrzymią bibliotekę, instrumenty naukowe, grafiki) przekazał na rzecz Muzeum, to kolekcję ptaków prawdopodobnie pozostawił w pałacu żonie. Dalszy los tych zbiorów nie jest znany.  Więc szukam śladów i tropów. 

Biblioteka Muzeum – część tych zbiorów pochodzi z pałacu von Gersdorfa.

Sam Traugott oraz obraz przedstawiający scenę zakładania Towarzystwa Naukowego 21 kwietnia 1779 roku – jedną z najstarszych i istniejącą do dzisiaj instytucję naukową w Europie.   

Gersdorf interesował się m.in. mineralogią, kartografią, grafiką, meteorologią, elektrycznością, ornitologią, systematyką świata przyrody, był podróżnikiem i górołazem. Obok na zdjęciu model układu Ziemia-Słońce z gabinetu Gersdorfa w Pobiednej.

A to maszynka do wytwarzania napięcia elektrycznego i jego magazynowania w baterii butelek lejdejskich. Kto nie spał na fizyce w 7 klasie, ten pamięta…

Tak zmagazynowaną energię elektryczną Gersdorf wykorzystywał w różnych celach: do leczenia chorób nerwowych czy do tworzenia figur Lichtenberga (na zdjęciu poniżej)

Z towarzystwa nauk wszelkich z czasem stało się ono głównie instytucją badającą historię i kulturę. Jeszcze w XIX wieku wszystkie jej eksponaty przyrodnicze zostały przekazane nowopowstałemu Muzeum Przyrodniczemu w Goerlitz (Senckenberg Museum für Naturkunde Görlitz). I do tego muzeum wybierzemy się przy okazji następnej wizyty w tym mieście. Tym razem pozostaje nam tylko rzucić okiem na gablotkę przypominjącą dawne zbiory ornitologiczne.

Muzeum jest dużo bardziej różnorodne, niż wynikałoby to z mojego opisu. Warto zapłacić 6 Euro gotówką.

Czas na kawę i spacer po mieście. Starówka robi dobre wrażenie – większość kamienic jest już odrestaurowana i zamieszkana. Liczne acz drobne sklepiki, kawiarnie, muzea nie czynią z miasta ani centrum handlu ani skansenu. Żywe miasto. 

Ładnie odnowione portale

Arkady, choć znacznie krótsze, przypominają jeleniogórskie

Idziemy do Muzeum Fotografii – miejsca nieco odległego od starego miasta. Witają nas figury ojców fotografii – Talbot, Daguerre i Niepce. 

Wewnątrz znajduje się kolekcja starych aparatów i osprzętu fotograficznego oraz galeria współczesnych już zdjęć. Za wejście płacimy gotówką do ręki – ale bilet dostaliśmy więc Ordnung jest. 

Rzut oka spod fary Świętych Piotr i Pawła na prawy brzeg. Nie wiem czy bardziej drażnią oko niewyremontowane ciągle budynki – których i na lewym brzegu sporo – czy wieżowce w tle.

Pogoda robi się coraz bardziej muzealna, a nie spacerowa. Na kolejne muzea – Śląskie i Przyrodnicze – przyjedzie jednak czas następnym razem. Dziś już kończymy.

Parę zdjęć więcej wrzuciłem do Galerii.

Voo

… czyli połowa składu Voo Voo wystąpiła w Jeleniej Górze. Ta ważniejsza połowa: Wojciech Waglewski, Mateusz Pospieszalski. 

W pełnym składzie byli tu w 2019 roku – pamiętam dobrze, bo byliśmy na tym koncercie, bardzo nam się podobał i został tu króciutko opisany. 

Zagrali repertuar zespołu Voo Voo. Z powodu ograniczonego składu wybrali kawałki mniej instrumentalnie bogate,  ale za to dające większe możliwości solowej improwizacji. A w improwizacji Mateusz Pospieszalski jest świetny, bo i wszechstronny z niego multiinstrumentalista i wspaniały wokalista.   

Nie znalazłem odpowiednich materiałów video z ich występów. Może i dobrze – lepiej zobaczyć na żywo. Próbkę możliwości Waglewskiego i Pospieszalskiego można zobaczyć w utworze Gdybym – chyba najlepszym z ich repertuaru.

Już czekam na ich kolejny występ w Jeleniej Górze.

Spieszmy się odwiedzać muzea..

.. zanim nam ich znów zaraz nie zamkną!

Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze zaprasza na czasową wystawę fotograficzną „W poszukiwaniu światła” – skromny ale warty zobaczenia zestaw prac kilkorga artystów.

W zeszłym roku odbyła się w Muzeum Karkonoskim wystawa pt. „Wokół jeleniogórskiego ratusza” prezentująca historię rynku od XVIII do połowy XX wieku. Samej wystawy już nie ma, ja sam jej nie zobaczyłem, ale ciągle można obejrzeć makietę rynku wykonaną na tę wystawę (obok na zdjęciu zdjętym ze strony Muzeum). Przedstawia ona wygląd budynków sprzed lat 50. XXw. kiedy to rozebrano i przebudowano większość kamienic. 

A o historii, wyglądzie i przeznaczeniu każdej kamienicy można poczytać w książce wydanej z okazji tej wystawy i ciągle dostępnej w sklepiku muzeum.

Szklarski oddział Muzeum Karkonoskiego, czyli Dom Hauptmannów, stał się czasową siedzibą zbiorów Wlastimilówki na czas jej remontu. Domu Hofmana nigdy nie odwiedziliśmy, trochę wstyd, więc tym bardziej tę wystawę musimy obejrzeć w najbliższych dniach. A póki co kupiłem w Muzeum książkę-album „Wlastimil Hofman Autobiografia” wydaną w 2020r. z okazji 50 rocznicy śmierci malarza. Oprócz autobiografii znajdziemy w niej dziesiątki ładnie wydanych reprodukcji prac artysty, w tym jego piękne ludowe Madonny i autoportrety.

Teatr Nasz

Im bardziej nieoczywiste i nieoczekiwane spotkania, tym większe i przyjemniejsze bywa zaskoczenie…

O michałowickim Teatrze Naszym i ich animatorach słyszało się wielokrotnie… Gdy w szkole średniej jeszcze będąc, chodziliśmy do Teatru im. Norwida, Państwo Kutowie pod dyrekcją Pani Obidniak tam właśnie występowali. Pewnie wtedy po raz pierwszy się widzieliśmy. Na początku lat 90-tych Jadwiga i Tadeusz Kutowie postanowili sami zacząć się reżyserować i w pobliskich Michałowicach założyli Teatr Nasz, który w przyszłym roku będzie obchodził już 30. rocznicę swego istnienia. A myśmy tam jeszcze nigdy nie byli!

W piątkowy wieczór nadrobiliśmy to niewytłumaczalne zaniedbanie i obejrzeliśmy jubileuszowy (a dokładnie sto piętnasty) spektakl „Geriatrix Show” autorstwa Tadeusza Kuty. Sala na ok. 130 osób wypełniona. Każdy widz przywitany przez Panią Jadwigę uściskiem ręki i odprowadzony na miejsce. Ponaddwugodzinne jednoaktowe przedstawienie mija szybko – wartka akcja, inteligentne dialogi Pana Tadeusza, wyśmienita gra aktorska, vis comica Pani Jadwigi i muzyczna oprawa Jacka Szreniawy sprawiają, że czas się nie dłuży.

 

(zdjęcia obok pochodzą ze strony teatru)

Niespodziewanie wysoka jakość w tak nieoczywistym miejscu. A że repertuar bogaty, będzie powód, by tu wracać.

Ale że nie samym teatrem człowiek żyje, Pan Tadeusz zaprasza po spektaklu na kolację do klimatycznej restauracji. Miejsca rezerwować trzeba wcześniej, najlepiej wraz z rezerwacją biletu. Myśmy skorzystali z zaproszenia jeszcze przed spektaklem, próbując aromatycznego grzańca „Mgła Magellana” wg receptury Pana Kuty.

Polecam to miejsce! 

Norwid po renowacji

Jesienią ubiegłego roku, po dwuletniej przerwie, ponownie oddano do użytku Teatr im. Norwida w Jeleniej Górze. Kosztem 16 milionów złotych, głównie ze środków unijnych, przeprowadzono remont, dzięki któremu teatr wygląda jak nowy. Był to pierwszy tak gruntowny remont od czasu wybudowania teatru w 1903r. Oryginaly styl secesyjny oczywiście zachowano, choć jest to secesja nienachalna, miła dla oka. Trudno mi porównać do stanu sprzed remontu, bo ostatni raz byłem tu w ostaniej klasie szkoły średniej.

A byliśmy tam w ostatni czwartkowy wieczór na premierowym przedstawieniu pt. „Pułapka na myszy” wg Agaty Christie. Sztuka może nie najwyższych lotów, ale gra aktorska naprawdę wyśmienita. Polecam.

Jazz Band Młynarski-Masecki

Jan Emil Młynarski, Marcin Masecki i piętnastoosobowy band zagrali wczoraj wieczorem we wrocławskim NFMie. Bilety rozeszły się błyskawicznie, my kupiliśmy jedne z ostatnich. Zagrali piosenki głównie ze swojej najnowszej „Płyty z zadrą w sercu” ale nie zabrakło i przeboju z poprzedniej płyty „Abduł Bey”.

Zespół gra muzykę polskich autorów z lat międzywojennych i tuż powojennych. Młynarski zajmuje się wydobywaniem z niepamięci i zakamarków archiwów piosenek, autorów tekstów, kompozytorów i historii z nimi związanych. Już ponad rok prowadzi w Trójce audycję „Dancing, salon, ulica” temu właśnie poświęconą. Masecki z kolei odpowiada za orkiestrację aranżację utworów – unowocześnia brzmienie, udżezawia, dodaje solówki i improwizacje. I dyryguje orkiestrą w czasie koncertu, sam grając wspaniale a fortepianie.

Widowisko i słuchowisko przednie!

Na koniec sala zareagowała owacją na stojąco. Zespół, przygotowany na bis, zaczął pierwszymi taktami „Abduł Beya”, które niespodziewanie przeszły w „Sto lat” – tego dnia właśnie Jan Emil Młynarski obchodził 40. urodziny, które organizatorzy i zespół – bez wiedzy jubilata – postanowili w ten właśnie sposób uczcić. Był tort i chyba nieudawane zaskoczenie i wzruszenie Młynarskiego. Tym sympatyczniejsze wrażenie koncert pozostawił.

Jazz fajny jest – uzupełnienie

Wojtek Mazolewski na swoim profilu zamieścił zdjęcie z występu w ramach Krokus Jazz Festiwal. Gdzie tam na granicy światła i cienia i my jesteśmy.

A tak mniej więcej prezentował się Mazolewski wychodząc na scena JCK (zdjęcie poniższe za Instagramem artysty). Tylko kapelusz chyba miał inny. I krawat miał. 

Bardzo pozytywnie zakręcony człowiek. A piszę to, słuchając jego kolejnej audycji radiowej „Jazz fajny jest”.