Z Mierzei Wiślanej przenoszę bazę do Rewy nad Zatoką Pucką. Z atrakcji ptasich w bliskiej okolicy mam Cypel Rewski i Rezerwat Beka a nieco tylko dalej Władysławowo: plaże zachodnią i wschodnią, port i Rezerwat Słone Łąki. Chciałbym zajrzeć do każdego z tych miejsc, mogę tu być dwa, trzy dni – a ile czasu faktycznie na to poświęcę zależy tylko od tego, czy i jak ptaki dopiszą.
Do Rewy dojeżdżam późnym popołudniem, właśnie ciemno się robi. Czas na spacer, ale już nie ptasi: molo, plaża, cypel, plaża, molo – przypominam sobie znane mi już z poprzednich podróży miejsca.
Krzyż-pomnik ku czci tych, którzy wyruszyli w morze i nie wrócili.
Wstaję wcześnie, by o wschodzie być na Cyplu Rewskim a chwilę później już w Rezerwacie Beka. Choć spodziewałem się, że jakieś ptactwo będzie – w końcu dlatego tu przyjechałem – to jestem zaskoczony mnogością i różnorodnością. A przy tym ludzi brak – przez większość czasu jestem jedynym homo sapiens na Cyplu.
Oprócz oczywistych łysek, gągołów, czernic i krzyżówek
jest też i ogorzałka
A po południu w tym samym miejscu była i bernikla obrożna! Tej się akurat nie spodziewałem
To moja druga bernikla obrożna w życiu. Pierwszą zobaczę za parę godzin, jak dziwnie by to nie brzmiało (przypominam: wpisy z tej wyprawy rozjechały się z chronologią). Bernikla obrożna ekstremalnie rzadka w Polsce nie jest – co roku widywana jest w przelotach, ale zwykle są to tylko pojedyncze sztuki tam i ówdzie, więc trafić na nie nie jest łatwo.
I jeszcze kilka biegusów zmiennych oraz jeden kamusznik
Na Cyplu grasowało stado śnieguł.
Przez moment widziałem je już w Mikoszewie, ale tamte stado nie pozwoliło zrobić sobie zdjęć. Do tutejszych można było podejść nieco bliżej
Piękne ptaszki.
Wsiadam w samochód i jadę do Rezerwatu Beka. Jeszcze po drodze widzę duże stado żurawi lądujących za krzakami. Mokradła i brak kaloszy nie pozwoliły podejść bliżej
Podjeżdżam pod wieżę obserwacyjną na Bece.
Lubię to miejsce. Choć jestem tu czwarty raz, a trzy poprzednie wizyty nie były ptasio udane, delikatnie mówiąc. A i tym razem nie mam co liczyć na cuda, bo już nieco po sezonie. Ale nadzieja jest.
Pierwszy raz widzę aż tak zalane łąki. Piękny widok
Nieco ptactwa widać. Daleko, ale mam lunetę.
Są setki świstunów, jeden płaskonos, stado czajek i średniej wielkości siewkowate. Podrywają się – teraz widzę, że to siewki złote. Drugi raz je w tym roku widzę. A potem nadleciały też siewnice. Dla nich to ciągle szczyt przelotów – są w drodze na zachód i południe Europy.
Przez jeden dzień byłem przekonany, że ten drapol to błotniak stepowy.
Na powiększonym obrazie w komputerze wieczorem też widziałem stepowego. Byłaby to rzadka obserwacja, więc wysłałem zdjęcie do oceny fachowcom. Niestety – to tylko błotniak zbożowy.
Tego dnia na Bece zatrzymały się na żer tysiące gęsi. Ze dwie godziny spędziłem na przyglądaniu się im.
Dominują dwa pospolite gatunki: gęgawy i gęsi białoczelne. Widzę również mniej liczne bernikle białolice – a to już ciekawsze. Lunetą przeczesuję stada przyglądając się każdej gęsi – szukam wśród nich rzadkich gatunków: gęsi małej, zbożowej, krótkodziobej czy bernikli kanadyjskiej.
Aż mi tę gęsi ktoś wypłoszył – później się orientuję, że inny ptasiarz podchodził te same gęsi z drugiej strony i podszedł za blisko.
Trzy gęsi białoczelne na przodzie, za nimi cztery bernikle białolice.
Wracając już do samochodu, zobaczyłem stado koni w galopie
Piękny widok. Przypadkiem trafiłem na dzień, gdy konie – robiące tu od wiosny do jesieni za żywe kosiarki – spędzane są na zimę na wyżej położone niezalane łąki. Coś jednak tym razem poszło nie tak i konie pouciekały. Dwójka zaganiaczy dosiadła się do mnie i nadrabiając drogi, przecięliśmy koniom drogę ucieczki tuż przed ruchliwą szosą.
Konie trafiły na zimowisko, ja pojechałem jeszcze kawałek na północ do nieodległego Władysławowa.
Zaorana plaża zachodnia
Najwięcej oczekiwałem po wizycie w porcie, gdzie często obserwowane są tu często rzadsze gatunki. Jeden taki rzadki gatunek wpada mi niemal pod nogi
Bernikla obrożna! Moja pierwsza w życiu. Pasła się na nabrzeżu portowym niemal jak kura na podwórku. I mało płochliwa była.
Na dużo dzikszej plaży wschodniej
Z daleka zastanowił mnie ten widok
Nie kormoran na najwyższym słupku, tylko ta ciemna masa czegoś leżąca na niskich słupkach falochronu. Sprawa się wyjaśniła, gdy podszedłem bliżej
To było moje trzecie całodniowe drapoliczenie w tym sezonie. Choć siedzenie czy stanie osiem godzin na wieży obserwacyjnej w różnych, czasem trudnych, warunkach pogodowych może wydawać się dziwacznym hobby, jest to zajęcie bardzo ciekawe. Bo choć ptaki lecą milionami, nigdy nie wiadomo co i kiedy dziś przeleci. Czy tego akurat dnia będą ciągnęły ptaki rzadsze?Czy może będziemy mieli absolutnego farta, i jakiś “raryt”, czyli ptak skrajnie rzadki, przeleci?
Jest piąty listopada. Zima za pasem. O siódmej rano, gdy obserwacja rusza, jest jeszcze świt. Na szczęście był to słoneczny świt. Na nieszczęście – był to jedyny moment w ciągu całego dnia, gdy słońce się pokazało.
To był ten moment. Na tle wschodzącej tarczy słonecznejdobrze widoczny był zarys Fromborka.
Poranną złotą godzinę zakończyło pierwsze stado kormoranów.
Zgodnie z podstawowym celem Drapolicza, liczyliśmy na drapole. Choć taki bielik, krogulec czy myszołów nie robią wrażenia, to wysoko postawiona wieża skracając dystans, pozwala na obserwowanie i zrobienie zdjęć z bliska bez sztucznych – wątpliwych etycznie – zabiegów wabienia.
Oprócz myszołowów zwyczajnych leciało też sporo myszołowów włochatych
Jednym z ciekawszych do obserwacji migrujących drapoli jest błotniak zbożowy. Choć nie jest to gatunek rzadki, zwykle widywane są pojedyncze sztuki, czasem pary, rzadziej pary z jednym młodym. Przez ostanie parę lat widziałem zbożaków pewnie kilkanaście, najwyżej dwadzieścia. Gdy byłem na Górze Pirata poprzednim razem na początku października, przeleciały trzy zbożaki. A ile było ich dzisiaj?
Samiec i samica – widać duże różnice morfologiczne.
W ciągu całego dnia ja sam naliczyłem 59 błotniaków zbożowych – średnio jeden błotniak co 8 minut! Oficjalny raport Drapolicza za ten dzień mówi nawet o 70 błotniakch.
Fazy lotu błotniaka
Szczerze mówiąc, moim marzeniem był błotniak stepowy, którego nigdy w życiu jeszcze nei widziałem. Udaje się go wypatrzeć drapoliczarzom raz na parę dni, więc nie było to marzenie odległe. Ale nie udało się. Będzie więc o czym nadal marzyć.
Liczenie o siódmej zaczęliśmy w trójkę, ale jak to zwykle bywa, w ciągu dnia na krótszą lub dłuższą chwilę dołączali inni ptasiarze. Przez moment było nawet zbyt tłoczno.
Pod wieżą też czasami dzieje się coś ciekawego
Przedefilowała pod nami para danieli! Ponoć mają się one na Mierzei całkiem nieźle. Ciekawe jak w dłuższym terminie wpłynie na tę populację Przekop Mierzei, który odciął dopływ świeżych genów.
Swój dzień miały też krzyżodzioby. Dobrze je było słychać w przelocie, gorzej widać, bo albo leciały wysoko, albo zmieszane z innymi wróblakami. A to ważne, by je zobaczyć, bo wśród niemal pospolitych krzyżodziobów świerkowych z rzadka trafiają się bardzo rzadkie i bardzo podobne krzyżodzioby sosnowe. W życiu żadnego nie widziałem – to drugie marzenie, z którym dziś rozpocząłem dzień.
Chyba nawet dobra fotografia krzyżodzioba sosnowego w locie nie dałaby przekonującego dowodu. Jeden z obserwatorów, który dołączył do nas w ciągu dnia, był jednak dobrze przygotowany – miał ze sobą dobrej jakości nagranie głosów kontaktowych krzyżodziobów sosnowych oraz mały ale wydajny głośnik. Reakcja krzyżodziobów była niemal natychmiastowa.
Zaintrygowane dźwiękiem, samce-przewodniki zwalniały lot i często przysiadały na czubkach sosen wokół wieży. A z nimi i reszta stada.
Takie zdjęcia umożliwiają już identyfikację. Patrzymy przede wszystkim na dziób.
Nie, czy krzywy ten dziób, ale jak duży on jest w stosunku do głowy. Powyżej to wszystko krzyżodzioby świerkowe z małymi dziobami. Szukamy dalej. Przysiada kolejne stado.
Widać różnicę? Widać! Masywny dziób, nieproporcjonalnie masywny – to bez wątpienia sosnowy! Pierwszy w życiu! Dla pewności – ten sam dziób raz jeszcze w powiększeniu.
Tego dnia były jeszcze dwa kolejne sosnowe. W tym i ta samica
Wszystkie trzy odpowiednio zaraportowane. I razem z wszystkimi pozostałymi kilkunastoma tegorocznymi obserwacjami krzyżodziobów sosnowych w Polsce czekają na zatwierdzenie przez Komisję Faunistyczną. Kolejne posiedzenie Komisji w grudniu przy Sienkiewicza 21 we Wrocławiu. Czyż nie znajomo brzmiący adres?
I jeszcze dwa świerkowe, bo krzyżodziobów nigdy dosyć, a nie wiadomo kiedy kolejne się trafią.
Sosnowe zdominowały dzień, ale warto wspomnieć o stadach jemiołuszek i o dość rzadkim sokole drzemliku. Udany dzień na wieży!
Drapoliczowy dyżur skończył się jako co dzień – o piętnastej. Nieco światła do końca dnia jeszcze zostało – w sam raz na krótki spacer plażą.
Cały tydzień na początku listopada spędziłem w kilku miejscach nad Zatoką Gdańską: od Mierzei Wiślanej, przez Ujście Wisły, Zatokę Puckę aż po Hel. Był to chyba najdłuższy i najbardziej różnorodny wyjazd na ptaki. I ostatni w tym roku. A potem? Jeszcze nie wiem, się zobaczy.
By nie mnożyć wpisów ponad miarę – bo kto to wszystko będzie czytał? – relacja nie będzie chronologiczna.
Choć Bałtyk w tym roku widziałem częściej niż kiedykolwiek wcześniej, za każdy razem cieszę się, gdy przechodzę przez pasm wydm i widzę otwierający się przede mną morski horyzont.
U Ujścia Wisły od strony Mikoszewa. Nastawiałem się na liczne ptactwo w odległościach lunetowych, więc na pierwszy spacer plażą z pełnym wyposażeniem się wybrałem.
Na najbliższym planie, na wodzie, setki gągołów, nieco lodówek i czernic. Na drugim planie, na przyboju, głównie krzyżówki. Na najdalszym planie kilka gatunków mew. Nieco dalej brzeg obstawiony przez siewnice.
Gołym okiem ani nawet przy pomocy lornetki pewnie bym siewnicod siewek złotych nie odróżnił. Luneta z przystawioną do niej komórką dają na szczęście dostatecznie duże powiększenie.
Pomógł też nadlatujący bielik. Całe drobne ptactwo wzbiło się w powietrze, w tym i setki siewnic. Pierwszy raz widzę tak liczne ich stado. W locie też łatwiej je rozpoznać.
Jedna siewnica przyleciała na moją stronę plaży.
Pierwszy raz widzę samca siewnicy w szacie godowej.
Nieco dalej niespodziewany widok – mimo późnej pory roku dwa szlamniki ciągle jeszcze żerują nad Bałtykiem.
Pierwszego dnia nawet im zdjęcia nie zrobiłem, bo napstrykałem tych szlamników w tym roku w dużo ładniejszych okolicznościach mnóstwo. Ale gdy na koniec dnia zaraportowałem tę obserwację w ornitho.pl, kazano mi dostarczyć dowód obserwacji. Takowego nie miałem, ale kolejnego dnia też tam byłem i szlamniki też tam były, więc i zdjęcie dokumentacyjne zrobiłem. Powodem żądania dowodu było to, że szlamników w listopadzie nie powinno już tu być. Przed nimi jeszcze nieco drogi na zimowisko, a zaczynają się chłody.
Podczas gdy ja obserwowałem szlamniki, coś z bliska obserwowało mnie.
To foka szara z pobliskiej kolonii liczącej parę setek.
Drugi raz w życiu zdarzyło mi się obserwować kormorana, który właśnie złapał flądrę.
Zabawne, jak najpierw próbuje rybę ustawić przodem do kierunku jazdy, a potem przepuszcza ją przez długi przełyk.
Gągoły i lodówki
Olbrzymi kontenerowiec w kolejce po portu.
Przełom jesieni i zimy to okazja do nadrobienia zaległości z początku roku. Jakoś tak się złożyło, że jemiołuszek w tym roku jeszcze nie widziałem, a słyszałem, że już ich pierwsze stada wracają na zimę do Polski. Nie spodziewałem się, że tak szybko się spotkamy.
Stadko jemiołuszek w Kątach Rybackich.
Gdy inne ptaki nie dopisywały, skupiałem się na mewach. Oprócz około ośmiu dość licznych gatunków, jest kolejnych sześć, które spotkać i zidentyfikować jest trudniej. Rzadko też stadnie występuję – raczej spośród mew pospolitych trzeba je wyławiać.
Mewa siwa, jedna z tych pospolitych. Ona akurat łatwa w oznaczeniu jest, ale zamieszczam to zdjęcie, bo mewa ta – niechcący zapewne – ważne szczegóły pomagające w identyfikacja pokazała. Poza wielkością i dominującym kolorem szaty, mewa odróżnia się po kolorze dzioba (ta ma zielony z czarną plamą), kolor nóg (blado zielone) a także układ białych i czarnych plam na końcówkach skrzydeł.
Młodociane mewy srebrzyste.
Sporo mew z obrączkami mi się trafiło
Większość z nich została zaobrączkowana blisko w tym lub poprzednim roku. Wyjątkami były trzyletnia i czteroletnia mewa srebrzysta. A zupełną rzadkością była mewa srebrzysta zaobrączkowana w 2013 rokuw Gdyni. I co ciekawe – jej obrączkę odczytano od tamtego czasu kilkadziesiąt razy i za każdym razem było to w Helu. Honorowa obywatelka miasta?
Dla odmiany mewa siodłata
Śmieszki
Mewy łapiące ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Niestety, przez cały tydzień nie udało mi się zobaczyć żadnej z rzadkich mew…
Ot, taki obrazek na koniec wpisu bez związku z czymkolwiek.
Pogoda w weekend biegówkowo nieoczywista – sporo śniegu, lekki mróz, bezwietrznie, momentami słonecznie. Czyli dobrze.
Sobotnie widoki prawie zachęcające
Tak wygląda radość
W niedzielę rano idziemy na biegówki – trasa wokół Tłoczyny.
Przy Dwóch Mostach – przerwa na morsowanie
Widok na słoneczną Kotlinę Mirską
Dziewiczy śnieg na trawersie Tłoczyny
Kadr dnia – pejzaże jak z Narni
Mniej więcej do jednej trzeciej trasy nartki jeszcze się jako tako ślizgały. Ale i one musiały odpocząć.
Od tego miejsca przez Byczą Chatę, Wolframowe Źródło, Modrzewiową Drogę aż do wsi śnieg był już nieprzejezdny – 1% ślizgu, 99% człapania. Frajda była innego rodzaju – przez ponad kilometr szliśmy tropem wilka. Bardzo świeżym, porannym, bo w nocy jeszcze śnieg padał, a tu każdy odcisk łapy jakby dopiero co wydrukowany.
Typowe dla wilka szycie – równa linia, tylne łapy wstawiane w ślad przednich. Częste znaczenie terenu moczem, czasem drapanie pazurami. Pewności co do gatunku zwierzęcia dostarczyły jego odchody. Bo o ile trzeba się nieco znać na tropach zwierząt, by odróżnić wilka od psa a nawet lisa, to odchody są nie do pomylenia: wilcze zawierają resztki sierści jeleniowatych i drobne niestrawione kostki. Z estetycznych powodów nie będę rozwijał tego tematu, choć odpowiedni do tego materiał mam.
Przecznicko-Tłoczynowa dwunastokilometrowa pętla
A na deser informacja z pobliskiej Kłopotnicy: kuropatwy są wśród nas.
Jeszcze są. Bo ten rustykalny, niemal bukoliczny, widok jest coraz rzadszy. Przez kilka już przecznickich lat kuropatwy wokół domu widziałem raz i jeszcze raz koło Rębiszowa.
Z tęsknoty za kuropatwami aż sięgnąłem po Chełmońskiego. Piękne? Owszem!
Zima przyszła na raty. Za pierwszym razem tylko liznęła ogród nad ranem .
Nieścięte jesienią przekwitłe rudbekie i szczecie nie tylko ładnie w niemal pustym ogrodzie teraz wyglądają, ale też stanowią bazę pokarmową ziarnojadów – szczególnie polubiły je szczygły.
Spóźnione rudbekie i kwitnące od wiosny róże okrywowe utrzymały kwiaty do pierwszych śniegów
Śnieg stopniał tego samego dnia. I wrócił w towarzystwie mrozu w kolejnym tygodniu, zachęcając do pierwszej zimowej wycieczki. Cel: Stóg Izerski.
Droga od świeradowskiego zdroju przez Czeszkę na Stóg.
Mróz niewielki, śniegu tyleż. Bardzo ślisko pod nogami. I takie widoki
Na Stogu już poważniejsza zima: -7 stopni, śniegu nieco więcej i mgła, co świadczy o dużej wilgotności powietrza. I przez tę mroźną wilgoć nieco zmarzliśmy.
Na szczęście było bezwietrznie. Momentami cisza była absolutna.
I Marończyk był z nami – to jego pierwszy górski spacer od miesięcy. Pamiętał ze swojej pierwszej w życiu zimy, do czego śnieg służy. Trzeba się w nim dziko tarzać!
Kilometrów nie za wiele – niecałe 12. Ale w pionie aż 550m.
A pod domem kwitnąca ciągle dziewanna. Dotrzyma do wiosny?
Jestem w sporym niedoczasie… Już wróciłem z kolejnej wycieczki, a ciągle nie skończyłem relacji z poprzedniej. Zatem minimum słów, maksimum obrazów.
Wieczór na prawie pustej plaży. Silny wiatr sypie piaskiem po butach, nieco chłodno, wysoka fala, dawno po sezonie… Nic nie muszę, nigdzie mi się nie spieszy. Bardzo to lubię.
Mewy – łatwy temat, ale wdzięczny
Młodociana mewa srebrzysta i jej prawdziwie zakapiorski dziób
Z serii “Przeloty”: świstuny
Biegusy zmienne
I sensacja wieczoru: stado ostrygojadów.
Aż cud, że mi obiektyw to złapał!
Pierwszego ostrygojada w życiu widziałem chyba w zeszłym roku, potem jeszcze może ze trzy razy. Zwykle pojedynczo, choć dziś w Piaskach wczesnym popołudniem aż dwa jednocześnie. A tu nagle przelatuje koło mnie stado dziewięciu ostrygojadów – to przecież znakomita część polskiej populacji! Tak licznych lub liczniejszych obserwacji w tym roku w Polsce było niewiele. Dominują właśnie pojedyncze osobniki.
Temat naiwny: mewy o zachodzie słońca nad morzem.
Kto nigdy nie zrobił zdjęcia o zachodzie, niech pierwszy rzuci we mnie jakimś starym, ciężkim obiektywem!
Tym wpisem kończę relację z październikowej wycieczki nad Zatokę Gdańską. Bardzo udana był to wyjazd: dzień liczenia drapoli, dzień wyciągania ptaków z sieci, dużo niespiesznego chodzenia własnymi ścieżkami. I pogoda dopisała.
Wyszło mi tak, że choć krótka wycieczka to była, zasłużyła na osobny, krótki wpis.
W Piaskach vel Nowej Karczmie byłem. W miejscu na Mierzei Wiślanej, gdzie Polska płotem z cienkiego drutu się kończy. Samochód zostawiłem na najdalszym możliwym parkingu, plażą około trzech kilometrów się przeszedłem i wróciłem lasem.
W Piaskach tylko piaski. Pusto po horyzont – tam idę.
Ptaków na brzegu przy tak wietrznej pogodzie też niewiele. W tej sytuacji nawet młoda śmieszka cieszy.
Lecąc nad wodą mijają mnie nieliczne ptaki i małe stada. Najczęściej kormorany
Już na nie uwagi prawie nie zwracam, ale z braku innych obiektów zdarza mi się je jeszcze czasem sfotografować. I dobrze, bo niektóre kormorany po dokładnym obejrzeniu zdjęcia w powiększeniu okazują się np. nurami czarnoszyimi.
Rzadko nury widuję i jeszcze nigdy wcześniej nie zrobiłem im zdjęcia. Już się wycieczka opłaciła!
Nadlatująca siewnica
Czasem nieudane zdjęcie dokumentacyjne okazuje się niezłym zdjęciem impresjonistycznym.
Po trzech kilometrach spaceru plażą dochodzę do pasa granicznego. Lubię to miejsce, bo ptaki je lubią. Nie niepokojone przez nikogo licznie zwykle odpoczywają na plaży. Za każdym razem liczę na jakąś niespodziankę. Była i tym razem
Dwa ostrygojady! Do tej pory widziałem ten gatunek tylko parę razy i zawsze pojedynczo. Mimo sporego dystansu nie dały się fotografować. Na szczęście obiektyw tym razem szybko złapał ostrość na odlatujące ptaki
Ścieżką wzdłuż granicy idę na drugą stronę Mierzei.
Zaczęło padać, widoczność spadła, więc na tej wycieczce to już koniec ptaszenia.
Przeczekuję największy deszcz pod drzewem.
Wracam ścieżką leśną. Takie grzyby tu mają
U nas takich nie ma. To chyba złotoborowik wysmukły. Czyli też borowik. Jadalny.
Dochodzę do miejsca, gdzie zacząłem spacer. Jak i wtedy, na wywyższeniu stoi grupa ptasiarzy uprawiająca seawatching, czyli wyglądanie ptaków nad morzem.
Dziś pogoda idealna na to, by z głębi morza przywiało ptaki rzadko na nasze wybrzeże zalatujące: rozmaite gatunki burzyków, wydrzyków, nawałników, alek, głuptaki itd. Przystanąłem przy nich na chwilę. Niektóre osoby rozpoznałem – znam ich profile i strony w internecie. Z całej Polski byli.
Co chwilę padała jakaś komenda, np. “rybitwa na przyboju” albo “wydrzyk na jedenastej na linii horyzontu”. A wtedy wszystkie lunety, lornetki, obiektywy i głowy obracały się we wskazanym kierunku. Ponoć niezły plon dziś zebrali. Ale stali tak na wietrze od rana! Nie dla mnie takie zawody – może godzinę bym wytrzymał.
Wracam do Krynicy. Będę miał czas na jeszcze jeden późnopopołudniowy spacer plażą.
1 listopada obchodzony w Kościele Katolickim jako Dzień Wszystkich Świętych, dla luteran jest dniem wspominania umarłych. Pamiątka Umarłych zachęca wiernych do porządkowania i odwiedzania grobów swoich bliskich oraz ich wspominania.
Ponieważ luteranie, jak wszyscy protestanci, nie uznają istnienia czyśćca (Biblia nic o nim nie mówi), nie mają też zwyczaju zapalania świecy czy znicza “za duszę zmarłego”. Nie ma takiej potrzeby, gdyż każdy wierzący luteranin jest świętym i po śmierci wędruje do nieba. Jeśli zapalają znicze na grobach, to tylko dla uczczenia pamięci, bez intencji modlitewnej. (powyższe informacje za stroną luteranie.pl)
W tym duchu odwiedziliśmy dziś w godzinach wieczornych były cmentarz ewangelicki w Gierczynie.
Nie pierwszy raz to robimy, ale pierwszy raz po uporządkowaniu znacznej części cmentarza. Więcej o tej lokalnej inicjatywie pisałem na początku roku tui tu też.
Jako że i sami dołożyliśmy małą cegiełkę do jego renowacji, tym przyjemniej było zajrzeć na ten cmentarz i zapalić lampkę obok kilku już się palących.
Tablica (mojego projektu, nie chwaląc się, choć to właśnie uczyniłem) ma się dobrze – nikomu widać nie przeszkadza.
Jedną z lampek postawiliśmy przy kamieniu nagrobnym Mety Menzel – zmarłej w dzieciństwie dawnej mieszkanki wsi Querbach, dzisiejszej Przecznicy.
Po dwóch zorganizowanych dniach – Drapolicz i Akcja Bałtycka – kolejny dzień zdecydowałem zorganizować sobie samemu, urządzając dwie ptasie wycieczki. Jeszcze przed świtem wyjeżdżam na pierwszą z nich.
Plaża przy Przekopie Mierzei Wiślanej o wschodzie
Zanosiło się na dobrą pogodę: umiarkowanie ciepło, bezdeszczowo, nieco pochmurnie, mocno wietrznie. Chroniąc się nieco od wiatru na pierwsze stanowisko wybrałem wschodni falochron.
To dobry punkt obserwacyjny – widać stąd ptaki plażujące, ptaki patrolujące z powietrza strefę przybrzeżną i ptaki przelatujące w dziennej czy sezonowej migracji.
Pierwsze pokazały się jak zwykle biegusy zmienne
Mniej oczekiwany widok – siewnica. Najpierw pojedyncza, a potem całe stadko
Silny wiatr wzburzył morze, tworząc wysokie fale i rozwiewając im grzywy
Wymarzone warunki dla niektórych
Taki wiatr lubią mewy. Potrafią wtedy zawisnąć w powietrzu i długo do zdjęć pozować
W takich warunkach i przy takim świetle nawet pospolity trznadel pięknie się prezentował
Krzyżówki po komendzie “Na prawo pacz!”
Tęcza – czyży niebo na półtora tygodnia przed wyborami dawało znaki?
“Gen. K. Pułaski” – była amerykańska fregata – patrolujący nasze wybrzeże.
Niestety nie był to tylko rejs patrolowy, ale regularne manewry. Po pierwszych wystrzałach z fregaty zakończyło się poranne ptaszenie. Huki rozlegały się potem jeszcze przez ponad godzinę.
Z plaży przeniosłem się na środek Mierzei. Jest tam górka, z której dobrze widać ptaki nadlatujące ze wschodu. Urządziłem tu sobie drugie śniadanie i własne drapoliczenie – w końcu wszystko, co przelatywało nad Wieżą Pirata, po kilkunastu minutach musiało się pojawić i u mnie.
Licznie leciały grzywacze – to ich czas.
Kilka gatunków drapieżników przeleciało całkiem blisko mnie. Najliczniej krogulce.
Wspaniały pokaz umiejętności lotniczych zaprezentował samiec błotniaka zbożowego
Samica błotniaka stawowego
Czapla siwa. Ciekawie wyglądał jej pokrój w locie, gdy skierowała się na mnie.
Seria: kormorany
Południe się zbliża, czas kończyć. Jeszcze tylko trznadle i jazda stąd.
Udział w Akcji Bałtyckiej to jedno z moich najciekawszych ptasiarskich doświadczeń nie tylko tego roku. Ale ani zdjęć ani do pisania dużo nie mam – krótka to więc będzie relacja. Chyba, że się rozwinę w trakcie…
Zapisałem się na jeden dzień obozu obrączkarskiego na Mierzei Wiślanej z możliwością przedłużenia o kolejny. Pojawiłem się tam o świcie, jeszcze przed przed pierwszym porannym obchodem sprawdzającym stan i zawartość sieci po nocy.
Obóz w lesie w wersji letniej (zdjęcie z zasobów internetowych Akcji Bałtyckiej).
W obozie było tylko kilka osób – dwie obrączkarki, czworo młodych ornitologów w tym dwójka z Niemiec i dwie panie, które dołączyły do obozu w ramach ciekawego spędzania wolnego czasu na emeryturze i dla których był to pierwszy kontakt z ptakami. Przynajmniej w porównaniu do tej ostatniej dwójki byłem zaawansowanym ptasiarzem. Najciekawiej jednak czas biegł z ornitologami z Niemiec – chętni do rozmowy, cierpliwie dzielili się ze mną swoją wiedzą, pokazywali mi swoje – obowiązujące w Skandynawii i w Niemczech – sposoby wyciągania ptaków z sieci i bezpiecznego trzymania ptaków w ręce, pytali się o źródła i formy mojego zainteresowania ptakami.
Jak co roku siatki rozstawiono wzdłuż dwóch tras – jednej leśnej i drugiej wśród trzcin. Każda z nich zaprojektowana pod kątem nieco innych gatunków.
Leśna jest dłuższa, prawie kilometr, ale łatwa, po suchym i twardym gruncie prowadząca. Ścieżka w trzcinach około 600 metrów mokradłami prowadzi, bywa, że zalewana jest wodami Zalewu Wiślanego – minimalne wyposażenie to wysokie kalosze, a czasem i bez woderów się nie obejdzie. Pojechałem tam bez woderów, ale kalosze prawie dały radę – raz tylko przez nieuwagę nogę w niewłaściwym miejscu postawiłem i woda górą kalosza się przelała.
Każdą trasę należy obejść co godzinę – o każdej pełnej dwie grupy wyruszają swoją ścieżką. W przeciętny pod względem liczby ptaków dzień na obchód idzie zwykle jedna wykwalifikowana osoba i jeden, dwóch pomocników. Bywa, że i to za dużo. Ale gdy ptaki mają swój dzień i cztery osoby mają co robić. A obchody są równolegle dwa – jedna grupa idzie w las, druga w trzciny. I jeszcze trzeba te ptaki potem zważyć, pomierzyć i dane o nich zapisać – to kolejne dwie osoby. I ktoś musi jedzenie przygotować, po zakupy skoczyć. Najlepiej więc, gdy w obozie każdego dnia jest przynamniej 8 osób, najlepiej 9-10. Powyżej tego byłby już w obozie tłok.
Przydało się bardzo doświadczenie z zeszłorocznego obozu obrączkarskiego na Bukówce. Nie byłem już więc nowicjuszem i od pierwszego obchodu mogłem wyplatać ptaki z siatek – nawet sikorki. Wracam z trzcinowego obchodu
W woreczkach mam po jednym ptaku – na ogół były to modraszki, bogatki, rudziki, czyże, wąsatki, raniuszki, czasem śpiewak, pierwiosnek.
Bogatka i pierwiosnek po ważeniu, mierzeniu i założeniu obrączek
Gdy ptaków na obchodzie jest dużo, w przypadku niektórych gatunków można włożyć dwa, trzy ptaki do jednego woreczka. Raniuszki jako bardzo towarzyskie i łagodne ptaki nawet to lubią. W skrajnych sytuacjach ptaki wkłada się po kilka do większych pojemników
Żadnego obchodu między 6:30 rano a 18 nie opuściłem, ale niektóre z nich były na tyle krótkie, że w przerwach mogłem pójść na nieodległą polanę obserwować przeloty ptaków nad lasem. Leciało dużo drobnicy, ale też i duże stada gęsi; gęgawy, białoczelne, tundrowe.
A tego bielika widziałem w ciągu dnia kilka razy – pewnie miejscowy.
Miałem to szczęście, że najbardziej nietypowe tego dnia ptaki z siatek wyciągałem ja. Pierwszym był biegus zmienny – znany mi bardzo dobrze z plaż. Nie szamotał się, nie utrudniał, w ręce siedział spokojnie.
Również w trzcinach w siatkę wpadł dzięciołek (Dryobates minor). Zdrobnienie w polskiej nazwie nie oznacza małego czy młodego dzięcioła. Dzięciołek to nazwa gatunkowa. Trzciny to dość nietypowe dla tego gatunku miejsce – dzięciołów należałoby się spodziewać raczej w siatkach leśnych. Okazał się jeszcze mniejszym i dużo lżejszym ptakiem niż wydawało mi się, obserwując go parę razy w życiu przez lornetkę.
Po 13 obchodach światło zaczęło się kończyć. Dzień wypadł chyba nieco poniżej średniej – zaobrączkowano ok. 250 ptaków z 14 typowych gatunków. Ale frajdę miałem dużą! Do ostatniej chwili wahałem się, czy mam wrócić tu następnego dnia. Miałem czas. Polubiłem to miejsce. Nic jednak nie wskazywało, że jutro ptaki ruszą. A dla tylu osób w obozie pracy za dużo nie było…. Wymyśliłem więc inny plan. A jak dobrze sprawy się ułożą, to jeszcze kiedyś na Akcję Bałtycką wrócę.