Autor: admin

(Częściowo) posprzątane

Co trzy osoby drugiej młodości mogą zrobić w półtorej godziny? Mogą na przykład przejść ponad 400 metrów nurtem Potoku Przecznickiego i jego brzegami i zebrać 15 worków śmieci.

Zadanie okazało się trudniejsze do wykonania, niż zakładałem. O ile ilość śmieci oszacowałem wcześniej i mniej więcej trafiłem, to ich wybieranie, wrzucanie do trzymanego przez siebie worka albo dwóch, segregowanie na bieżąco i wynoszenie ich w górę z głębokiego koryta potoku wymagało nieco więcej gimnastyki i wysiłku. Przy większej liczbie osób moglibyśmy podzielić się zadaniami, ale przy tak nikłej frekwencji każdy musiał wykonywać kilka czynności naraz. 

Swoje jednak zrobiliśmy – odcinek potoku od mostu na drodze głównej do miejsca połączenia strumieni jest o jakieś 150kg odpadów czystszy.

Były to głównie plastiki wszelkiego rodzaju, nieco puszek, szkła, szmat, folii ogrodowych, worków parcianych, styropianu. Nie ruszyliśmy wielkogabarytowych śmieci (duża opona, zlew metalowy), licznych odpadów budowlanych i odpadów na skarpach celowo zasypanych kamieniami i ziemią. Nie będę wymieniał numerów działek, przy których było ich najwięcej…

Najgorsze znaleziska to garść baterii w jednym miejscu (a więc nie zostały wrzucone do strumienia przypadkowo) i pojemniki po oleju silnikowym – dla środowiska to trucizna w czystej postaci.

Dodatkową korzyścią z tego wydarzenia była możliwość zobaczenia naszej wsi z innej perspektywy. Niestety, nie wyglądało to dobrze: wieś odwrócona jest do potoku swoją najbrzydszą stroną.

O naszej akcji mówiło dziś radio: w porannej audycji „Z Muzycznym Radiem na szlaku” Arek Włodarski zaanonsował wydarzenie, a o jej rezultacie wspomniał Marek Niedźwiecki w południowej audycji na falach Radia 357. Biorąc jeszcze pod uwagę rozwieszone plakaty, oprawa medialna wydarzenia była wzorowa. Tyle że mało skuteczna.

Ktoś gotów podjąć pałeczkę i posprzątać od miejsca, gdzie my dziś skończyliśmy?

Spotkajmy się nad rzeką

Czasami człowiek musi, inaczej się udusi….

Od dłuższego czasu, patrząc na nasze wiejskie rzeczki i potoki, miałem ochotę ubrać kalosze i pozbierać to, co innym łatwiej było ciepnąć za siebie, niż wrzucić do kosza. Jak wiemy, na ogólnowiejskie ruszenie trudno liczyć: gdy pięć lat temu Pan Sołtys i rada Sołecka zwołali wieś do wiosennych porządków, stawiło się tylko kilka osób – w większości rodzina Sołtysa i członków Rady. Posprzątaliśmy co nieco, satysfakcja była spora, ale niedosyt jeszcze większy, bo można było zrobić dużo więcej.

Tym razem inspiracja przyszła a innej strony: od pary lat działa ogólnopolska inicjatywa Operacja Czysta Rzeka, zachęcająca do podejmowania lokalnych akcji sprzątania koryt rzek i brzegów zbiorników wodnych na terenie kraju. W tym roku to już 6. edycja programu.

Cytując credo organizatorów, pod którym się podpisuję:

„Uznajemy wyjątkowość i bogactwo otaczającej nas natury oraz niepowtarzalność krajobrazu – uważamy je za jedne z najistotniejszych wartości wpływających zarówno na indywidualny, jak i zbiorowy dobrostan. Szanujemy przyrodę i promujemy postawy aktywnej ochrony integralności natury. Zależy nam na tym, aby przestrzeń, w której żyjemy, pozostała co najmniej w takim stanie, w jakim sami ją zastaliśmy. Dążymy do tego, by kolejne pokolenia mogły cieszyć się światem i przyrodą umożliwiającymi naturalny rozwój dzięki zasobom, które udało nam się dla nich zachować i ochronić. Osadzone w lokalnych społecznościach, integrujące wokół wymiernych celów wspólne działania to metoda, którą chcemy to osiągnąć.”

Wspólnie z żoną zapraszam mieszkańców wsi do wspólnej akcji czyszczenia biegu Przecznickiego Potoku i jego dopływów w obszarze wsi. Spotykamy się w sobotę 13 kwietnia o godzinie 10:00 pod wiatą koło boiska. W zależności od liczby osób i dostępnego czasu uzgodnimy podział zadań i odcinków naszych potoków i na dwie, trzy godziny rozejdziemy się do pracy. Pogoda ma dopisać, ale ostrzegam z góry: sprzątanie odbędzie się ona niezależnie od pogody 😉 Impreza integracyjna na zakończenie niewykluczona!

Podzielimy się pewnie na dwu-, trzyosobowe zespoły. Osoba idąca korytem musi być odpowiednio ubrana – sugeruję wysokie kalosze, długie nogawki i rękawy, nieprzemakalne rękawiczki. Dobrze by było, by każdy przyniósł ze sobą własne worki na śmieci: po kilka żółtych na plastiki i jeden, dwa na szkło. W chwili, gdy to piszę, akcja nie ma żadnego wsparcia organizacyjnego czy finansowego – robimy to dla własnego dobrostanu i na własny koszt. Wstępnie rozmawiałem z Panem Sołtysem, który bardzo wspiera tę akcję, być może zapewni worki, a w najbliższych dniach porozmawiam jeszcze z lokalnymi władzami – może uda się uzyskać jakieś wsparcie, choćby odbiór śmieci.

Udział osób poniżej 18. roku życia jest jak najbardziej wskazany. Ale muszą przyjść pod opieką rodziców lub opiekunów. 

Do naszej lokalnej akcji można się zgłosić poprzez bezpośredni kontakt ze mną (669 265 299 lub aszypicyn@gmail.com lub Przecznica 74) albo poprzez zgłoszenie się na stronie Operacja Rzeka i wybranie opcji  „Dołącz do akcji”.

Można też na tej samej stronie założyć własny sztab i zorganizować własną akcję w Przecznicy, czy gdziekolwiek w Polsce – rzek do posprzątanie nie zabraknie! Podpierając się nieco Kuroniem: jeśli nie możecie dołączyć do naszej akcji, inicjujcie własne!

Zapraszamy!

Dorota i Arek Szypicyn

I po ptokach

Trzeci, ostatni etap ostatniej tegorocznej wyprawy nad Zatokę Gdańską: dwa dni na Półwyspie Helskim. Uprzedzając wydarzenia: pogoda już się nieco pogorszyła, choć nadal była znośna, ptaków bardziej szukałem, niż je faktycznie obserwowałem. Ale możliwość przebywania od świtu do zmierzchu w tak pięknych okolicznościach przyrody i bycie wystawionym na żywioły u progu zimy też miało swój urok. Stąd w tej relacji nieco mniej zdjęć ptasich, a więcej spontanicznie uchwyconych kadrów. 

Prawie cały pierwszy dzień poświęcam na niespieszne przejechanie całego półwyspu. A to tylko niecałe 40km. Począwszy od Władysławowa zatrzymuję się w każdej miejscowości: w Chałupach, Kuźnicy, Jastarni, Juracie, Helu. W niektórych więcej niż raz, bo wszędzie staram się i port rybacki od strony Zatoki obejść i po bałtyckiej plaży pospacerować.

Władysławowo – kot czekający na pociąg.

A na co czekały te mewy? Nie powiedziały

W Chałupach nieoczekiwanie widzę dwie dzikie gęsi pasące się na miejskim trawniku. Naiwnie liczę, że może w końcu spotkam zbożowe.  

Odróżnienie powszechniejszej u nas gęsi tundrowej od dużo rzadszej zbożowej jest bardzo trudne – jeszcze do niedawna obydwie były uznawane przez naukę za podgatunki w obrębie jednego gatunku. Jest nieco łatwiej, gdy na żywo lub na zdjęciu jednocześnie widzi się obydwie gęsi – wtedy te niewielkie różnice w smukłości szyi czy kolorowaniu dzioba można dostrzec. Przy obserwacji pojedynczych sztuk czy jednorodnych stad szanse są marne. Obfotografowałem więc te dwie, jak się tylko dało, by wieczorem mieć materiał do porównania z atlasem. Niestety – to gęsi tundrowe.

A w Kuźnicy wieje.

Jednym z gatunków, na których pierwszą tegoroczną obserwację liczyłem na Helu jest czeczotka tundrowa. Dużo rzadsza od zwyczajnej i brązowej. Dlatego przystaję na każdy czeczotkopodobny dźwięk. 

To nie tundrowa. Będę ich jeszcze szukał na Cyplu Helskim. 

W Jastarni ponownie widzę pojedynczą berniklę obrożną.  

Zacząłem się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie jest to ciągle ta sama bernikla, z którą co chwila krzyżujemy swoje szlaki. Ale nie – porównanie zdjęć pokazuje, że to różne ptaki. Widać to choćby po obroży na szyi – inna niż u tej we Władysławowie, czy w Rewie. 

Nadmiar szczęścia w Juracie. 

Po kilku spotkaniach pojedynczych bernikli obrożnych nagle widzę sześcioberniklowe stado! Uprzedzam wątpliwości bystrych obserwatorów: na powyższym zdjęciu jest pięć bernikli i jedna krzyżówka; szósta bernikla nie zmieściła się w kadrze.

Na ostatnie promienie słońca tego dnia łapię się już w Helu. Port późnym popołudniem – wracającym z połowu kutrom towarzyszą stada mew a czasem i pojedyncze foki. 

Świt na Cyplu.

Nie chciałem tracić czasu na jedzenie śniadania przy stole, więc zabrałem prowiant ze sobą i zjadłem w plenerze: kefir, bułka i ryba wędzona kupiona na straganie w porcie.

Nie sam podziwiałem wschód słońca

Najciekawsze miejsce do obserwacji ptaków na cyplu to kilkusetmetrowy pomost poprowdzony nad wydmami. 

Nieliczni spacerowicze

Dziś w powietrzu i na ziemi rządził krogulec.

Obecność krogulca oznaczała, że cała ptasia drobnica, na którą i ja polowałem, musiała się pochować.

Niski przelot lodówek

Kolejne migrujące jemiołuszki. 

Tyle ich do Polski leci, ale żadna w Góry Izerskie nie dotrze. Zatrzymują się tam, gdzie zimy łagodniejsze. Najbliższe mi obserwacje pochodzą z okolic Jawora, Świdnicy, Wrocławia.

Pojawiło się małe stado czeczotek.

Obejrzałem każdą czeczotkę. W przypadku dwóch z nich wydawało mi się, że są to czeczotki tundrowe. Niestety, późniejsza analiza zdjęć nie potwierdziła tego. 

W środku dnia wracam do miasta na kawę. Nazwa tego lokalu brzmi swojsko aż za bardzo.

Wracam na cypel lasem – też ładnie

Dzień krótki – kawę od zmierzchu dzielą tylko pojedyncze godziny. Popołudniowe światło dopisało.  

Trochę się naganiałem za tą młodziutką ziębą zanim się przekonałem, że to zięba.

Kwiczoł w krzaku dzikiej róży

Na miejskiej plaży  

Nie  pierwszy raz widzę kaczkę domową w stadzie krzyżówek. Ciekawe, jak się z nimi zabrała? I czym myśli, że jest krzyżówką?

W porcie światło kończy się już definitywnie. Ostanie kutry wpływają do portu, odprawę celną robią mewy, szacując wielkość i wartość połowu.

I tak się kończy ostatnia ptasia wycieczka 2023 roku. I ostatni wpis tego typu. Pewnie jeszcze podsumuję ten ptasi rok – ale to już w styczniu.

Dzień bernikli obrożnej

Z Mierzei Wiślanej przenoszę bazę do Rewy nad Zatoką Pucką. Z atrakcji ptasich w bliskiej okolicy mam Cypel Rewski i Rezerwat Beka a nieco tylko dalej Władysławowo: plaże zachodnią i wschodnią, port i Rezerwat Słone Łąki. Chciałbym zajrzeć do każdego z tych miejsc, mogę tu  być dwa, trzy dni – a ile czasu faktycznie na to poświęcę zależy tylko od tego, czy i jak ptaki dopiszą.

Do Rewy dojeżdżam późnym popołudniem, właśnie ciemno się robi. Czas na spacer, ale już nie ptasi: molo, plaża, cypel, plaża, molo – przypominam sobie znane mi już z poprzednich podróży miejsca. 

Krzyż-pomnik ku czci tych, którzy wyruszyli w morze i nie wrócili.

Wstaję wcześnie, by o wschodzie być na Cyplu Rewskim a chwilę później już w Rezerwacie Beka. Choć spodziewałem się, że jakieś ptactwo będzie – w końcu dlatego tu przyjechałem – to jestem zaskoczony mnogością i różnorodnością. A przy tym ludzi brak – przez większość czasu jestem jedynym homo sapiens na Cyplu.

Oprócz oczywistych łysek, gągołów, czernic i krzyżówek

jest też i ogorzałka

A po południu w tym samym miejscu była i bernikla obrożna! Tej się akurat nie spodziewałem

To moja druga bernikla obrożna w życiu. Pierwszą zobaczę za parę godzin, jak dziwnie by to nie brzmiało (przypominam: wpisy z tej wyprawy rozjechały się z chronologią). Bernikla obrożna ekstremalnie rzadka w Polsce nie jest – co roku widywana jest w przelotach, ale zwykle są to tylko pojedyncze sztuki tam i ówdzie, więc trafić na nie nie jest łatwo. 

I jeszcze kilka biegusów zmiennych oraz jeden kamusznik

Na Cyplu grasowało stado śnieguł. 

Przez moment widziałem je już w Mikoszewie, ale tamte stado nie pozwoliło zrobić sobie zdjęć. Do tutejszych można było podejść nieco bliżej

Piękne ptaszki.

 

Wsiadam w samochód i jadę do Rezerwatu Beka. Jeszcze po drodze widzę duże stado żurawi lądujących za krzakami. Mokradła i brak kaloszy nie pozwoliły podejść bliżej  

Podjeżdżam pod wieżę obserwacyjną na Bece.

Lubię to miejsce. Choć jestem tu czwarty raz, a trzy poprzednie wizyty nie były ptasio udane, delikatnie mówiąc. A i tym razem nie mam co liczyć na cuda, bo już nieco po sezonie. Ale nadzieja jest.

Pierwszy raz widzę aż tak zalane łąki. Piękny widok

Nieco ptactwa widać. Daleko, ale mam lunetę.

Są setki świstunów, jeden płaskonos, stado czajek i średniej wielkości siewkowate. Podrywają się – teraz widzę, że to siewki złote. Drugi raz je w tym roku widzę. A potem nadleciały też siewnice. Dla nich to ciągle szczyt przelotów – są w drodze na zachód i południe Europy.

Przez jeden dzień byłem przekonany, że ten drapol to błotniak stepowy.  

Na powiększonym obrazie w komputerze wieczorem też widziałem stepowego. Byłaby to rzadka obserwacja, więc wysłałem zdjęcie do oceny fachowcom. Niestety – to tylko błotniak zbożowy. 

Tego dnia na Bece zatrzymały się na żer tysiące gęsi. Ze dwie godziny spędziłem na przyglądaniu się im. 

Dominują dwa pospolite gatunki: gęgawy i gęsi białoczelne. Widzę również mniej liczne bernikle białolice – a to już ciekawsze. Lunetą przeczesuję stada przyglądając się każdej gęsi – szukam wśród nich rzadkich gatunków: gęsi małej, zbożowej, krótkodziobej czy bernikli kanadyjskiej. 

Aż mi tę gęsi ktoś wypłoszył – później się orientuję, że inny ptasiarz podchodził te same gęsi z drugiej strony i podszedł za blisko.   

Trzy gęsi białoczelne na przodzie, za nimi cztery bernikle białolice.

Wracając już do samochodu, zobaczyłem stado koni w galopie

Piękny widok. Przypadkiem trafiłem na dzień, gdy konie – robiące tu od wiosny do jesieni za żywe kosiarki – spędzane są na zimę na wyżej położone niezalane łąki. Coś jednak tym razem poszło nie tak i konie pouciekały. Dwójka zaganiaczy dosiadła się do mnie i nadrabiając drogi, przecięliśmy koniom drogę ucieczki tuż przed ruchliwą szosą. 

Konie trafiły na zimowisko, ja pojechałem jeszcze kawałek na północ do nieodległego Władysławowa. 

Zaorana plaża zachodnia

Najwięcej oczekiwałem po wizycie w porcie, gdzie często obserwowane są tu często rzadsze gatunki. Jeden taki rzadki gatunek wpada mi niemal pod nogi

Bernikla obrożna! Moja pierwsza w życiu. Pasła się na nabrzeżu portowym niemal jak kura na podwórku. I mało płochliwa była.

Na dużo dzikszej plaży wschodniej

Z daleka zastanowił mnie ten widok

Nie kormoran na najwyższym słupku, tylko ta ciemna masa czegoś leżąca na niskich słupkach falochronu. Sprawa się wyjaśniła, gdy podszedłem bliżej

Na koniec dnia znów jestem w Rewie

Listopadowe drapoliczenie

To było moje trzecie całodniowe drapoliczenie w tym sezonie. Choć siedzenie czy stanie osiem godzin na wieży obserwacyjnej w różnych, czasem trudnych, warunkach pogodowych może wydawać się dziwacznym hobby, jest to zajęcie bardzo ciekawe. Bo choć ptaki lecą milionami, nigdy nie wiadomo co i kiedy dziś przeleci. Czy tego akurat dnia będą ciągnęły ptaki rzadsze? Czy może będziemy mieli absolutnego farta, i jakiś „raryt”, czyli ptak skrajnie rzadki, przeleci?

Jest piąty listopada. Zima za pasem. O siódmej rano, gdy obserwacja rusza, jest jeszcze świt. Na szczęście był to słoneczny świt. Na nieszczęście – był to jedyny moment w ciągu całego dnia, gdy słońce się pokazało.   

To był ten moment. Na tle wschodzącej tarczy słonecznej dobrze widoczny był zarys Fromborka.

Poranną złotą godzinę zakończyło pierwsze stado kormoranów.

Zgodnie z podstawowym celem Drapolicza, liczyliśmy na drapole. Choć taki bielik, krogulec czy myszołów nie robią wrażenia, to wysoko postawiona wieża skracając dystans, pozwala na obserwowanie i  zrobienie zdjęć z bliska bez sztucznych – wątpliwych etycznie – zabiegów wabienia. 

Oprócz myszołowów zwyczajnych leciało też sporo myszołowów włochatych

Jednym z ciekawszych do obserwacji migrujących drapoli jest błotniak zbożowy. Choć nie jest to gatunek rzadki, zwykle widywane są pojedyncze sztuki, czasem pary, rzadziej pary z jednym młodym. Przez ostanie parę lat widziałem zbożaków pewnie kilkanaście, najwyżej dwadzieścia.  Gdy byłem na Górze Pirata poprzednim razem na początku października, przeleciały trzy zbożaki.  A ile było ich dzisiaj? 

Samiec i samica – widać duże różnice morfologiczne.

W ciągu całego dnia ja sam naliczyłem 59 błotniaków zbożowych – średnio jeden błotniak co 8 minut! Oficjalny raport Drapolicza za ten dzień mówi nawet o 70 błotniakch.

Fazy lotu błotniaka

Szczerze mówiąc, moim marzeniem był błotniak stepowy, którego nigdy w życiu jeszcze nei widziałem. Udaje się go wypatrzeć drapoliczarzom raz na parę dni, więc nie było to marzenie odległe. Ale nie udało się. Będzie więc o czym nadal marzyć.

Liczenie o siódmej zaczęliśmy w trójkę,  ale jak to zwykle bywa, w ciągu dnia na krótszą lub dłuższą chwilę dołączali inni ptasiarze. Przez moment było nawet zbyt tłoczno. 

Pod wieżą też czasami dzieje się coś ciekawego 

Przedefilowała pod nami para danieli! Ponoć mają się one na Mierzei całkiem nieźle. Ciekawe jak w dłuższym terminie wpłynie na tę populację Przekop Mierzei, który odciął dopływ świeżych genów.

Swój dzień miały też krzyżodzioby. Dobrze je było słychać w przelocie, gorzej widać, bo albo leciały wysoko, albo zmieszane z innymi wróblakami. A to ważne, by je zobaczyć, bo wśród niemal pospolitych krzyżodziobów świerkowych z rzadka trafiają się bardzo rzadkie i  bardzo podobne krzyżodzioby sosnowe. W życiu żadnego nie widziałem – to drugie marzenie, z którym dziś rozpocząłem dzień.

Chyba nawet dobra fotografia krzyżodzioba sosnowego w locie nie dałaby przekonującego dowodu. Jeden z obserwatorów, który dołączył do nas w ciągu dnia, był jednak dobrze przygotowany – miał ze sobą dobrej jakości nagranie głosów kontaktowych krzyżodziobów sosnowych oraz mały ale wydajny głośnik. Reakcja krzyżodziobów była niemal natychmiastowa.

Zaintrygowane dźwiękiem, samce-przewodniki zwalniały lot i często przysiadały na czubkach sosen wokół wieży. A z nimi i reszta stada. 

Takie zdjęcia umożliwiają już identyfikację. Patrzymy przede wszystkim na dziób. 

Nie, czy krzywy ten dziób, ale jak duży on jest w stosunku do głowy. Powyżej to wszystko krzyżodzioby świerkowe z małymi dziobami. Szukamy dalej. Przysiada kolejne stado.

Widać różnicę? Widać! Masywny dziób, nieproporcjonalnie masywny – to bez wątpienia sosnowy! Pierwszy w życiu! Dla pewności – ten sam dziób raz jeszcze w powiększeniu.

Tego dnia były jeszcze dwa kolejne sosnowe. W tym i ta samica

Wszystkie trzy odpowiednio zaraportowane. I razem z wszystkimi pozostałymi kilkunastoma tegorocznymi obserwacjami krzyżodziobów sosnowych w Polsce czekają na zatwierdzenie przez Komisję Faunistyczną. Kolejne posiedzenie Komisji w grudniu przy Sienkiewicza 21 we Wrocławiu. Czyż nie znajomo brzmiący adres?

I jeszcze dwa świerkowe, bo krzyżodziobów nigdy dosyć, a nie wiadomo kiedy kolejne się trafią.

Sosnowe zdominowały dzień, ale warto wspomnieć o stadach jemiołuszek i o dość rzadkim sokole drzemliku. Udany dzień na wieży!

Drapoliczowy dyżur skończył się jako co dzień – o piętnastej. Nieco światła do końca dnia jeszcze zostało – w sam raz na krótki spacer plażą. 

Ostatki…

Cały tydzień na początku listopada spędziłem w kilku miejscach nad Zatoką Gdańską: od Mierzei Wiślanej, przez Ujście Wisły, Zatokę Puckę aż po Hel. Był to chyba najdłuższy i najbardziej różnorodny wyjazd na ptaki. I ostatni w tym roku. A potem? Jeszcze nie wiem, się zobaczy. 

By nie mnożyć wpisów ponad miarę – bo kto to wszystko będzie czytał? – relacja nie będzie chronologiczna. 

Choć Bałtyk w tym roku widziałem częściej niż kiedykolwiek wcześniej, za każdy razem cieszę się, gdy przechodzę przez pasm wydm i widzę otwierający się przede mną morski horyzont.

U Ujścia Wisły od strony Mikoszewa. Nastawiałem się na liczne ptactwo w odległościach lunetowych, więc na pierwszy spacer plażą z pełnym wyposażeniem się wybrałem.  

Na najbliższym planie, na wodzie, setki gągołów, nieco lodówek i czernic. Na drugim planie, na przyboju, głównie krzyżówki. Na najdalszym planie kilka gatunków mew. Nieco dalej brzeg obstawiony przez siewnice.

Gołym okiem ani nawet przy pomocy lornetki pewnie bym siewnic od siewek złotych nie odróżnił. Luneta z przystawioną do niej komórką dają na szczęście dostatecznie duże powiększenie.

Pomógł też nadlatujący bielik. Całe drobne ptactwo wzbiło się w powietrze, w tym i setki siewnic. Pierwszy raz widzę tak liczne ich stado. W locie też łatwiej je rozpoznać. 

Jedna siewnica przyleciała na moją stronę plaży.

Pierwszy raz widzę samca siewnicy w szacie godowej.

Nieco dalej niespodziewany widok – mimo późnej pory roku dwa szlamniki ciągle jeszcze żerują nad Bałtykiem. 

Pierwszego dnia nawet im zdjęcia nie zrobiłem, bo napstrykałem tych szlamników w tym roku w dużo ładniejszych okolicznościach mnóstwo. Ale gdy na koniec dnia zaraportowałem tę obserwację w ornitho.pl, kazano mi dostarczyć dowód obserwacji. Takowego nie miałem, ale kolejnego dnia też tam byłem i szlamniki też tam były, więc i zdjęcie dokumentacyjne zrobiłem. Powodem żądania dowodu było to, że szlamników w listopadzie nie powinno już tu być. Przed nimi jeszcze nieco drogi na zimowisko, a zaczynają się chłody.  

Podczas gdy ja obserwowałem szlamniki, coś z bliska obserwowało mnie. 

To foka szara z pobliskiej kolonii liczącej parę setek.

Drugi raz w życiu zdarzyło mi się obserwować kormorana, który właśnie złapał flądrę.

Zabawne, jak najpierw próbuje rybę ustawić przodem do kierunku jazdy, a potem przepuszcza ją przez długi przełyk. 

Gągoły i lodówki

Olbrzymi kontenerowiec w kolejce po portu.

Przełom jesieni i zimy to okazja do nadrobienia zaległości z początku roku. Jakoś tak się złożyło, że jemiołuszek w tym roku jeszcze nie widziałem, a słyszałem, że już ich pierwsze stada wracają na zimę do Polski. Nie spodziewałem się, że tak szybko się spotkamy.

Stadko jemiołuszek w Kątach Rybackich.   

Gdy inne ptaki nie dopisywały, skupiałem się na mewach. Oprócz około ośmiu dość licznych gatunków, jest kolejnych sześć, które spotkać i zidentyfikować jest trudniej.  Rzadko też stadnie występuję – raczej spośród mew pospolitych trzeba je wyławiać.

Mewa siwa,  jedna z tych pospolitych. Ona akurat łatwa w oznaczeniu jest, ale zamieszczam to zdjęcie, bo mewa ta – niechcący zapewne – ważne szczegóły pomagające w identyfikacja pokazała. Poza wielkością i dominującym kolorem szaty, mewa odróżnia się po kolorze dzioba (ta ma zielony z czarną plamą), kolor nóg (blado zielone) a także układ białych i czarnych plam na końcówkach skrzydeł. 

Młodociane mewy srebrzyste.

Sporo mew z obrączkami mi się trafiło

Większość z nich została zaobrączkowana blisko w tym lub poprzednim roku. Wyjątkami były trzyletnia i czteroletnia mewa srebrzysta. A zupełną rzadkością była mewa srebrzysta zaobrączkowana w 2013 rokuw Gdyni. I co ciekawe – jej obrączkę odczytano od tamtego czasu kilkadziesiąt razy i za każdym razem było to w Helu. Honorowa obywatelka miasta?

Dla odmiany mewa siodłata  

Śmieszki

Mewy łapiące ostatnie promienie zachodzącego słońca.

Niestety, przez cały tydzień nie udało mi się zobaczyć żadnej z rzadkich mew…

Ot, taki obrazek na koniec wpisu bez związku z czymkolwiek.

Otwarcie sezonu na mokro

Pogoda w weekend biegówkowo nieoczywista – sporo śniegu, lekki mróz, bezwietrznie, momentami słonecznie. Czyli dobrze. 

Sobotnie widoki prawie zachęcające

Tak wygląda radość 

W niedzielę rano idziemy na biegówki – trasa wokół Tłoczyny.

Przy Dwóch Mostach – przerwa na morsowanie

Widok na słoneczną Kotlinę Mirską

Dziewiczy śnieg na trawersie Tłoczyny 

Kadr dnia – pejzaże jak z Narni

Mniej  więcej do jednej trzeciej trasy nartki jeszcze się jako tako ślizgały. Ale i one musiały odpocząć.

Od tego miejsca przez Byczą Chatę, Wolframowe Źródło, Modrzewiową Drogę aż do wsi śnieg był już nieprzejezdny – 1% ślizgu, 99% człapania. Frajda była innego rodzaju – przez ponad kilometr szliśmy tropem wilka. Bardzo świeżym, porannym, bo w nocy jeszcze śnieg padał, a tu każdy odcisk łapy jakby dopiero co wydrukowany. 

Typowe dla wilka szycie – równa linia, tylne łapy wstawiane w ślad przednich. Częste znaczenie terenu moczem, czasem drapanie pazurami. Pewności co do gatunku zwierzęcia dostarczyły jego odchody. Bo o ile trzeba się nieco znać na tropach zwierząt, by odróżnić wilka od psa a nawet lisa, to odchody są nie do pomylenia: wilcze zawierają resztki sierści jeleniowatych i drobne niestrawione kostki. Z estetycznych powodów nie będę rozwijał tego tematu, choć odpowiedni do tego materiał mam.

Przecznicko-Tłoczynowa dwunastokilometrowa pętla

A na deser informacja z pobliskiej Kłopotnicy: kuropatwy są wśród nas.

Jeszcze są. Bo ten rustykalny, niemal bukoliczny, widok jest coraz rzadszy. Przez kilka już przecznickich lat kuropatwy wokół domu widziałem raz i jeszcze raz koło Rębiszowa.

Z tęsknoty za kuropatwami aż sięgnąłem po Chełmońskiego. Piękne? Owszem!

Pierwsza zima tej jesieni

Zima przyszła na raty. Za pierwszym razem tylko liznęła ogród nad ranem . 

Nieścięte jesienią przekwitłe rudbekie i szczecie nie tylko ładnie w niemal pustym ogrodzie teraz wyglądają, ale też stanowią bazę pokarmową ziarnojadów – szczególnie polubiły je szczygły. 

Spóźnione rudbekie i kwitnące od wiosny róże okrywowe utrzymały kwiaty do pierwszych śniegów

Śnieg stopniał tego samego dnia. I wrócił w towarzystwie mrozu w kolejnym tygodniu, zachęcając do pierwszej zimowej wycieczki. Cel: Stóg Izerski. 

Droga od świeradowskiego zdroju przez Czeszkę na Stóg.

Mróz niewielki, śniegu tyleż. Bardzo ślisko pod nogami. I takie widoki

Na Stogu już poważniejsza zima:  -7 stopni, śniegu nieco więcej i mgła, co świadczy o dużej wilgotności powietrza. I przez tę mroźną wilgoć nieco zmarzliśmy.  

Na szczęście było bezwietrznie. Momentami cisza była absolutna.

I Marończyk był z nami – to jego pierwszy  górski spacer od miesięcy. Pamiętał ze swojej pierwszej w życiu zimy, do czego śnieg służy. Trzeba się w nim dziko tarzać!

Kilometrów nie za wiele – niecałe 12. Ale w pionie aż 550m.

A pod domem kwitnąca ciągle dziewanna. Dotrzyma do wiosny?

(Prawie) dzika plaża

Jestem w sporym niedoczasie… Już wróciłem z kolejnej wycieczki, a ciągle nie skończyłem relacji z poprzedniej. Zatem minimum słów, maksimum obrazów.

Wieczór na prawie pustej plaży. Silny wiatr sypie piaskiem po butach, nieco chłodno, wysoka fala, dawno po sezonie… Nic nie muszę, nigdzie mi się nie spieszy. Bardzo to lubię.

Mewy – łatwy temat, ale wdzięczny

Młodociana mewa srebrzysta i jej prawdziwie zakapiorski dziób

Z serii „Przeloty”: świstuny

Biegusy zmienne

I sensacja wieczoru: stado ostrygojadów.

Aż cud, że mi obiektyw to złapał!

Pierwszego ostrygojada w życiu widziałem chyba w zeszłym roku, potem jeszcze może ze trzy razy. Zwykle pojedynczo, choć dziś w Piaskach wczesnym popołudniem aż dwa jednocześnie. A tu nagle przelatuje koło mnie stado dziewięciu ostrygojadów – to przecież znakomita część polskiej populacji!  Tak licznych lub liczniejszych obserwacji w tym roku w Polsce było niewiele. Dominują właśnie pojedyncze osobniki. 

Temat naiwny: mewy o zachodzie słońca nad morzem.

Kto nigdy nie zrobił zdjęcia o zachodzie, niech pierwszy rzuci we mnie jakimś starym, ciężkim obiektywem!

Tym wpisem kończę relację z październikowej wycieczki nad Zatokę Gdańską. Bardzo udana był to wyjazd: dzień liczenia drapoli, dzień wyciągania ptaków z sieci, dużo niespiesznego chodzenia własnymi ścieżkami. I pogoda dopisała.

Ostrygojady i śmietanka ptasiarstwa

Wyszło mi tak, że choć krótka wycieczka to była, zasłużyła na osobny, krótki wpis.

W Piaskach vel Nowej Karczmie byłem. W miejscu na Mierzei Wiślanej, gdzie Polska płotem z cienkiego drutu się kończy. Samochód zostawiłem na najdalszym możliwym parkingu, plażą około trzech kilometrów się przeszedłem i wróciłem lasem.

W Piaskach tylko piaski. Pusto po horyzont – tam idę.

Ptaków na brzegu przy tak wietrznej pogodzie też niewiele. W tej sytuacji nawet młoda śmieszka cieszy.

Lecąc nad wodą mijają mnie nieliczne ptaki i małe stada. Najczęściej kormorany

Już na nie uwagi prawie nie zwracam, ale z braku innych obiektów zdarza mi się je jeszcze czasem sfotografować. I dobrze, bo niektóre kormorany po dokładnym obejrzeniu zdjęcia w powiększeniu okazują się np. nurami czarnoszyimi.

Rzadko nury widuję i jeszcze nigdy wcześniej nie zrobiłem im zdjęcia. Już się wycieczka opłaciła!

 Nadlatująca siewnica

Czasem nieudane zdjęcie dokumentacyjne okazuje się niezłym zdjęciem impresjonistycznym.  

Po trzech kilometrach spaceru plażą dochodzę do pasa granicznego. Lubię to miejsce, bo ptaki je lubią. Nie niepokojone przez nikogo licznie zwykle odpoczywają na plaży. Za każdym razem liczę na jakąś niespodziankę. Była i tym razem

Dwa ostrygojady! Do tej pory widziałem ten gatunek tylko parę razy i zawsze pojedynczo. Mimo sporego dystansu nie dały się fotografować. Na szczęście obiektyw tym razem szybko złapał ostrość na odlatujące ptaki

Ścieżką wzdłuż granicy idę na drugą stronę Mierzei.

Zaczęło padać, widoczność spadła, więc na tej wycieczce to już koniec ptaszenia.

Przeczekuję największy deszcz pod drzewem.

Wracam ścieżką leśną. Takie grzyby tu mają

U nas takich nie ma. To chyba złotoborowik wysmukły. Czyli też borowik. Jadalny.

Dochodzę do miejsca, gdzie zacząłem spacer. Jak i wtedy, na wywyższeniu stoi grupa ptasiarzy uprawiająca seawatching, czyli wyglądanie ptaków nad morzem.

Dziś pogoda idealna na to, by z głębi morza przywiało ptaki rzadko na nasze wybrzeże zalatujące: rozmaite gatunki burzyków, wydrzyków, nawałników, alek, głuptaki itd. Przystanąłem przy nich na chwilę. Niektóre osoby rozpoznałem – znam ich profile i strony w internecie. Z całej Polski byli.

Co chwilę padała jakaś komenda, np. „rybitwa na przyboju” albo „wydrzyk na jedenastej na linii horyzontu”. A wtedy wszystkie lunety, lornetki, obiektywy i głowy obracały się we wskazanym kierunku. Ponoć niezły plon dziś zebrali. Ale stali tak na wietrze od rana! Nie dla mnie takie zawody – może godzinę bym wytrzymał.

Wracam do Krynicy. Będę miał czas na jeszcze jeden późnopopołudniowy spacer plażą.